Rozdział 20 "Początek apokalipsy"

53 4 13
                                    

Nastał dzień ataku na pałac Billa.

Stanley dwoił się i troił, aby wszystko było zrobione na czas.

Przed posesją znajdował się pseudo samolot, który mógł pomieścić ośmiu ludzi wraz z pilotem.

Prawdopodobieństwo, że rozwali się podczas lotu było bardzo duże lecz nikt na to nie zwracał uwagi gdyż każdy chciał jak najszybciej uwolnić Forda i zakończyć tą całą "wojnę".

Wraz z dowódcą na misję ratunkową mieli lecieć: Taylor, Wendy, Dipper, Mabel, Pacyfika i Preston. Ósma osoba to miały być ich bagaże, które mieli wziąć ze sobą.

W nich znajdowało się jedzenie, picie, amunicja, broń i co najważniejsze bandaże oraz leki.

Dochodziła godzina siódma czyli czas zbiórki.

Wszyscy zebrali się przed schodami.

Stanley wszedł na nie po czym ogłosił krótkie przemówienie w którym ogłosił, że wybiera się na misję, której celem jest uratowanie Stanforda oraz, że zabiera wyżej wymienione osoby. Na koniec powierzył jakiejś osobie dowodzenie resztą, która zostanie w bazie.

Po monologu udał się na zewnątrz wraz ze swoimi kompanami i powoli wszedł do samolotu.

(Tutaj puszczacie muzykę, która jest na dole)

Wszedł do kokpitu i usiadł na miejscu pilota.

Na uszy założył słuchawki po czym uruchomił maszynę.

Ta zaczęła powoli się uruchamiać.

Po około minucie śmigło, które było z przodu zaczęło się kręcić. Na początku powoli, by później przyśpieszyć.

Kiedy kręciło się z niewyobrażalną prędkością wujaszek dodał gazu przesuwając do przodu dźwignię.

Samolot zaczął powoli jechać do przodu. "Pas startowy" był bardzo krótki przez co trzeba było jak najszybciej wzbić się w powietrze.

-Wujku Stanku czy to jest bezpieczne?- zapytał się go z lekkim strachem Dipper.

-Spokojnie pryszczu, przeżyjemy. Chyba. Jak coś to już zakwaterowałem nam miejsce na pochówek.

Na te słowa chłopak przełknął głośne ślinę.

Maszyna z coraz większą prędkością zaczęła jechać po drodze.

Nagle wjechała na trawę przez co trochę zwolniła lecz i tak jechała szybciej niż samochód osobowy.

Do przepaści zostało jeszcze pięćset metrów. Była wielka nerwówka czy wszystko się uda.

Stanley w pewnym momencie pociągnął wolant do siebie.

Pojazd zaczął powoli unosić się nad ziemią lecz po chwili znów na nią powrócił.

-Dawaj, dawaj. Nie rób mi tego.

Maszyna znów uniosła się nad ziemią. Tym razem udało się jej utrzymać w powietrzu.

Lecieli lecz i tak byli zbyt nisko, aby mówić, że już jest z górki.

Teraz trzeba było się zbić jeszcze wyżej, aby nie zahaczyć o drzewa.

Samolot jednak nie chciał tego uczynić.

-Kurwa na tyle cię stać! Podnoś swoją tłustą dupę do góry!- krzyczał pilot.

Po chwili można było poczuć, że znaleźli się nad przepaścią ponieważ maszyna zaczęła spadać drastycznie w dół.

Wywołało to krzyki wszystkich lecz Stanley nie wpadł w panikę i spokojnie jeszcze bardziej do siebie przyciągnął wolant.

Gravity Falls- wolność, oddać nie umiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz