2. Gra

47 0 0
                                    

środa, 16 listopada - ciąg dalszy

Nie chciało mi się już rozkładać parasola na te parę kroków, kaptur wystarczy. Moja uwaga przerzuciła się ze świecącego loga sklepu, na idącą parę metrów przede mną, pod tą przeciwdeszczową osłoną, parkę. Może i ja powinienem wtedy poczęstować Martę swoim, na te kilka kroków do przystanku? Mogłoby wyjść niezręcznie, zresztą pewnie i tak stwierdziłaby, że nie trzeba. No tak, przecież miała kaptur. Czy tam kapuzę z futrem, jakkolwiek się to nazywa. Nieważne, i tak w tym wyuzdanym akcie szarmanckości, nie mógłbym aspirować do choćby próby naśladowania tego dwumetrowego Rodrigo przede mną. Idąca z nim pod ramię brunetka w miniówie, kozakach i zimowej, ale i tak wpasowanej w figurę kurtce, przebijała Martę pod każdym względem. Naprawdę nie było jej zimno w te nogi? Pod takie spódniczki, to wiatr musiał się wdzierać bezpardonowo. Jakbym był dziewczyną, to mama chyba nigdy by mnie takiej nie wypuściła na taką pogodę. Z tym, że ona nie mieszkała już z mamą, tylko z nim, dla którego musiała ładnie wyglądać, niezależnie od sytuacji, ani aury. Idealna para zakochanych. Albo i już małżeństwo? Tego się nie dowiem i bynajmniej nie moja sprawa, ale... tak im zazdrościłem. Po prostu.

Otworzył przed nią drzwi tej samej Żabki, do której zmierzałem po browary. Będzie mi dane zobaczyć te ich atrakcyjne twarze, a nawet zasmakować słodyczy wymienianych słów. Pozazdrościć jeszcze troszkę. Drzwi zamknęły się za nimi, jakiś ułamek sekundy, zanim złapałem ich uchwyt. Wszedłszy, nie widziałem ich, ale słyszałem te pomruki o kolacji. Miałem wziąć tylko czteropak i tyle, jednak jakoś zależało mi, by ich zobaczyć. W sumie dobrze się złożyło, bo zagarnę jeszcze jakieś chipsy, czy inne przekąski. Stałem plecami do nich, wybierając smak, niechcący podsłuchując ich dialogu. Brzmiała tak elegancko, nawet rozważając, które kiełbasy lepiej się nadadzą do przyrządzonej rano sałatki. Z każdego słowa, a wręcz z każdej głoski biła kobiecą pewnością siebie. Zupełnie nie wyobrażałem sobie jak ja miałbym z nią o tych kiełbasach dyskutować, zaoponować w tej, czy jakiejkolwiek zachciance. Gdybym, na ten przykład, wolał parówki na tę konkretna kolację. On tylko powiedział cichym barytonem, niemal szeptem, że najadł się już dziś sałatek i kupi sobie mrożoną pizzę, a jutro ugotują wykwintny obiad. Ona na to:

- Dobrze. To wezmę sobie od ciebie kawałek. Słyszałam, że ta jest niezła.

Dobra, bo nigdy nie załaduję tych czipsów. To dwie paczki i może, skoro już tu jestem, to jeszcze maszynka do golenia. Tylko jakoś przecisnąć się obok naszej parki przez tę nie za szeroką alejkę.

- Poczekaj, przepuśćmy pana... - bąknęła, nie odwracając wzroku od lodówki.

Jakbym nie był godny choćby jej spojrzenia. Oczywiście, to nie tak, ale inaczej sobie tego nie uzmysławiałem.

Przegrzebałem się przez ekspozycję różowych maszynek z napisem Venus, z których korzystała pani obok, by potem mogła z czyściutkim sumieniem prezentować efekt ich użycia, tak jak teraz. Dopiero pod nimi wisiały te dla mnie. Do mojego rzadkiego i mechowatego zarostu. Tanie jak barszcz, więc wziąłem od razu cztery. Jeszcze tylko mydło, piwko i już mnie nie ma.

- Tak... i jeszcze Marboro Goldy - napomknąłem do kasjerki.

Ładnej, młodej, uśmiechniętej. Pracowała tutaj, mniej więcej od miesiąca. Zacząłem się zastanawiać ile jeszcze zobaczę dziś takich dziewczyn. Przypominających, że na tym świecie żyje tyle atrakcyjnych ludzi, których przeznaczenie oscyluje daleko poza moim. Parka podeszła i coś jeszcze chichotała obok mnie o słodyczach. Tym razem nie słuchałem, pragnąłem się jak najszybciej zmyć.

Kiedy nie chciała mi przejść płatność zbliżeniowa, kasjerka poczęstowała mnie miłym uśmiechem, płynącym także z jej podkreślonych czarną kreską oczu.

I staję się dziewczynąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz