1. Randka

133 1 0
                                    

środa, 16 listopada

Przede wszystkim musiałem się uspokoić. Wyregulować oddech, wziąć kilka głębszych jeśli trzeba, oczyścić gardło i iść dziarsko przed siebie. Było to o tyle istotne, że mogła mnie już teoretycznie widzieć. Starbucks, gdzieś na drugim piętrze. Albo pierwszym, nie pamiętam. Nie mogłem się już wycofać, choć szczerze mówiąc, liczyłem, że się nie zjawi i będę mógł spokojnie wrócić na mieszkanie, by pograć w NFS-a z błogą świadomością, że niczego nie straciłem. Przełożylibyśmy to na następny tydzień, a ja zyskałbym całe parę dni życia z niewygasłym biletem na szansę poznania tej jedynej. Tydzień wakacji w wertowaniu portalu i zagadywania niezmiennymi tekstami do randomowych lasek. Mieliśmy środę, na którą przełożyliśmy z niedzieli, bo coś tam jej wypadło i od tamtej pory panowała cisza z obu stron. Mógłbym coś zmyślić, że źle się poczułem, czy coś, ale wiedziałem, że wiązało by się to z wyrzutami, z tytułu odrzuconej przez kłamstwo szansy.

Drzwi Galerii Krakowskiej stanęły otworem, a ja w nie wkroczyłem z rękami w kieszeniach, próbując zachować sprężysty krok. Wstąpiłem na ruchome schody, tak wypchane ludźmi, że nie dałoby się przebić szybszym torem. Ale mi się nie spieszyło. Spokojnie sunąłem ku górze, szacując ilość kasy, jaką bym wyłożył, by mieć już to wszystko za sobą. By przesunąć czas o te trzy godziny w przód, dostając na maila pełne nagranie przebiegu tej randki. Jeśli nie znalazłbym Starbucksa na tym piętrze, to zjechałbym niżej, schodami z drugiej strony galerii. A jeśli bym przeszedł koło kawiarni... to musiałbym się zatrzymać i spróbować ją wypatrzyć. Jakby mi się nie udało to wtedy bym do niej tyrknął. A mogło się nie udać, bo wszystko co miałem, to pamięć jej zdjęcia, jedynego, jakie zamieściła na portalu. Proste, ciemne blond włosy do ramion, lekko pulchna twarz, na oko pozbawiona makijażu i szerokie okulary. Poza tym miała mierzyć sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, co i tak niespecjalnie ułatwiłoby identyfikację, jeżeli zastałbym ją siedzącą już przy stoliku. Modliłem się, by tylko nie była gruba. Przeciskając się przez całe kałduny ludzi, bynajmniej nie wpływających pozytywnie na moje samopoczucie, dostrzegłem w oddali okrągłe, zielone logo. Zwolniwszy kroku, wertowałem klientów kawiarni, okupujących chyba wszystkie stoliki. Do jednego, wciąż wolnego, zachodziła właśnie samotna kobieta. Uśmiechnęła się w stronę lady, podwinęła swoją satynową, czerwoną sukienkę, po czym zasiadła, zakładając od razu jedną na drugą ze swoich długich, przyodzianych w popielate rajstopy nóg. Kiedy odgarnęła oburącz jasne, zapewne farbowane, ale bez znaczenia, włosy i zakręciła stópką, połyskując idealnie dobranymi pod kolor sukienki szpilkami, musiałem gdzieś odwrócić wzrok. Chociaż na chwilę, udając, że coś tam mnie zainteresowało w tym sklepie z odżywkami do roślin naprzeciwko. Lepiej, by nikt nie zauważył jak na nią patrzyłem. Jak inaczej można to okreslić, jeśli nie sprzecznością? Jak, skoro wygalantowiła się na najprawdziwszą przyciągarkę spojrzeń, którymi nie wypada jej obrzucać i, jak mniemam, sama też sobie ich nie życzy? Od teraz nie chciałem tam więcej wracać, ani wzrokiem, ani w ogóle. Chciałem tylko dobrze zapamiętać jej aparycję, bym mógł ją później przywołać przed zasypianiem, wyobrażając sobie Edytę jako swoją koleżankę. Albo może więcej: przyjaciółkę. Nawet marząc, starałem się zachowywać jakiś szczątkowy realizm, toteż nawet tam trudno było mi umieścić ją w roli swojej dziewczyny. Edyta... albo może Mariola? Nad tym miałem się jeszcze zastanowić. I najpewniej podczas rozmowy z Martą nieprzerwanie bym się nad tym zastanawiał, siedząc raptem kilka metrów, albo i mniej od Edyty. Gdyby jeszcze złożyło się tak, że miałbym na nią widok, to już w ogóle bym się nie skupił na rozmowie. Rzuciłem okiem na komórkę, której zegarek wskazywał równo osiemnastą, a więc godzinę naszego spotkania. Nawet przeskoczył już o minutę, a tu cisza i może lepiej, żeby tak zostało. Przepatrzyłem jeszcze raz stoliki, nie dostrzegając żadnej potencjalnej Marty. Pewnie zapomniała i napisze mi później, że nieszczęśliwym trafem, znów coś jej wypadło. Nie byłoby problemu, żadnego. Postanowiłem się poszlajać jeszcze trochę po korytarzu, w razie czego. Powinienem raczej do niej zadzwonić, ale po mimowolnym rzucie oka na klikającą z uśmiechem po telefonie Edytę, resztki ochoty na poznawanie Marty jakoś wyparowały. Do tego, te pierwsze spotkania zawsze były jak wyjście na otwierającą bitwę jakiejś wojny. Nie pamiętałem nawet ile takich wojen, czy bardziej rozpoznań nieprzyjaciela już zaliczyłem. Zazwyczaj wojny kończyły się już po pierwszej potyczce, obustronnym wycofaniem. A co, jeśli ta byłaby inna? Przecież ta szansa naprawdę istniała, zważywszy jak fajnie się nam pisało o przykładowych podróżach, wspólnym leżeniu na plaży, popijaniu drinków i wieńczących dnie, wieczorach filmowych. Mieliśmy przerzucać tytuły na zmianę: raz ode mnie sci-fi, a potem od niej romans, albo obyczaj. Typowe. Czy dało się w ogóle znaleźć tam dziewczynę, z którą współdzieliłbym gusta kinowe? Pewnie tak, tylko jeśli połączyć ten wymóg ze wzajemną chęcią poznania się, czy przede wszystkim kliknięcia w profil, to takie szanse malały praktycznie do zera.

I staję się dziewczynąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz