7. Zdjęcia

30 0 0
                                    


sobota, 3 grudnia

Obudziło mnie jakieś uderzenie. Z początku założyłem, że to pewnie u sąsiadów, ktoś coś remontuje, albo przenosi. Szkoda, bo gdybym dalej spał, może nie czułbym się jak flak w kałuży, nie skręcałby mnie tak przemiał wypitego wczoraj alkoholu, a głowa by nie pulsowała na całej powierzchni, nie licząc kawałka u czubka. Takie imprezy nie są już niestety dla mnie, to już dawno nie ten sam organizm, co dziesięć lat temu. Nie marnowałem mizernych sił na otwieranie oczu, za to kiedy mych uszu dobiegły znajome głosy, zrozumiałem, że to nie u sąsiada, ani też nikt niczego nieprzenosi, tylko wynosi. Dziwne, Krzysiek mówił, że zajmą się tym wieczorem, dopiero jaksam dojdzie do siebie.

Tak, czy inaczej, musiałem jakoś wstać, by nawodnić tę Saharę w gębie, poza tym była już jedenasta.

- O, Maku! Siema! - Ojciec Krzyśka przywitał mnie uśmiechem, identycznym jak u jego syna.

Mój imiennik, łysawy pan w okolicach sześćdziesiątki, a w ogólnym podejściu do życia bliższy dwudziestoparolatka. W zdrowiui kondycji, pomimo widocznego brzuszka, również, przynajmniej w mojej ocenie, na bazie wspólnych wyjazdów na snowboard, na których śmiga równo z Krzyśkiem i cieszy michę z każdym wywiniętym fikołem. Życzyłbym sobie ojca z takim kontaktem, współdzielącego zainteresowania, będącego niczym kumpel.

- Siema, siema... - zaskoczyło mnie czyste brzmienie mojego głosu, zamiast zardzewiałego chrobotania.

Zbiliśmy piony i zetknęliśmy klatami, widząc się pierwszy raz od kilku miesięcy. Pociągnął mnie jakbym był kłosem trawy i takteż mną potem zachwiało. W swej uprzejmości pomógł mi przywrócić pion.

- Coś taki wątły się zrobił, chłopie? - zapytał rozweselony, jakby coś sobie łyknął.

Nawet gdyby, w co wątpię, i tak nie byłbym w stanie tego wywęszyć.On taki po prostu jest, nie musiał niczego łykać.

- Aaa, bo ten... - Drapałem się po boku głowy, spoglądając jak Krzysiek zwijał kable od TV.

- Noo, ten, ten – niemniej rozbawiony od ojca, pokiwał do mnie głową.

- Ten płyn bursztynowy. To wszystko on! - pociągnął Marek, na zgodnych falach.

Śmiałem się, jeżdżąc dłonią po twarzy. Trochę z nich, trochę z siebie, ale też z samego faktu uśmiechu. Mojego, mimo swojego stanu, zarówno chwilowego, jak ogólnego. Gdybym nie był jedyną, nie w pełni jeszcze trzeźwą osobą, uściskałbym ich obu i wyraził wdzięczność, że ich znam oraz nadzieje, że to się nie zmieni po tej wyprowadzce, ani nigdy.

- Słuchaj Maku... – Marek wskazał z poważną miną na wejście do pokoju jego syna i Andżeli.

- Wziąłbyś stamtąd komodę, co? To by było już wszystko i się zawiniemy na raz.

Chyba żartował. Musiał żartować, tę ich komodę wykonano z jakiegoś najgrubszego drewna świata, nie miałbym szans jej wytarmosić przez schody...

- Złapiesz se chłopie tak... - Pochylił się, napiął mięśnie i zaczął się przechylać z nogi na nogę, jak zawodnik sumo - ...i schodek po schodeczku. Rozbujasz się trochę!

- Albo... - uniosłem palec wskazujący - ...zrzucę ją wam z okna i złapiecie, okej?

- Tyy, patrz go jak główkuje! Gdybyśmy nie znieśli jej z Krzyśkiem pół godziny temu, to nawet by nie było głupie... Szybsze na pewno. Ale ty musisz chłopie ćwiczyć! Wcinaj kotlety i zimniory, bo coś się rozpływasz w eterze, ci powiem! A zima idzie, stoki wzywają! Musisz sobie wytworzyć warstwę izolacji. Patrz tu, o!

I staję się dziewczynąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz