3. Eureka

29 0 0
                                    


czwartek, 17 listopada

- Makuuuu!

- Co... co jest?

Dopiero rozklejałem swoje powieki, które powoli odsłaniały mi nabierającego ostrości Krzyśka. Wychylał się zza futryny drzwi mojego pokoju, dając mi chwilkę na ziewanie i pomiętoszenie dolnych partii kołdry nogami.

- To już? Która godzina? - spytałem, walcząc z samo rozwierającą się szczęką.

- No dziesiąta prawie! Też żem zadżemał. Wstawaj, bo znowu nas w robocie wyśmieją za tą godzinę.

- No i niech się śmieją ranni eksperci... Śmiech to zdrówko czystej wody.

Właśnie, zdrówko. Nie byłym pewien, na ile obudził mnie Krzysiek, a na ile promieniście pulsujący ból z tyłu głowy i... brzuch. Przepraszam najmocniej, ale czy po całych dwóch puszkach piwerka o woltarzu miary pięć, wypitych na przestrzeni trzech godzin, postanowił do mnie zawitać kac plus? Z dodatkiem w formie konwulsji żołądkowych? Nie może być, to na bank zaraz przejdzie. Uniosłem tułów do pionu, wspomagając się rękami, niejako też rozciągając górne partie ciała z szyją włącznie, w nadziei na zażegnanie oby chwilowych niedogodności.

- Dawaj szybko, raz, raz! Mamy calla za pół godziny, pasuje być - nie przestawał mnie mobilizować. - Ja se jeszcze buty wyczyszczę, może kawkę strzelę i lecimy. Dziesięć minut!

Ramę czasową wygłosił już zniknąwszy z mojego pola widzenia, zanosząc buty pod kran.

Nie musiał mnie namawiać do szybkiego ogarnięcia się do pracy. Całkiem przyjemnej, niemal bezstresowej, do której spóźnienie owocowało jedynie ironicznymi żartami członków zespołu i przede wszystkim sowicie wynagradzanej. Czasami sam sobie zazdrościłem daru bycia wykwalifikowanym programistą. Jeśli czegoś próżno było szukać wśród całych litanii aspektów, które bym w swoim życiu zmienił, to z całą pewnością życia zawodowego. Zmiany... Śniłem o jakiejś zmianie. Jeszcze w momencie przebudzenia jaśniała we mnie euforyczna wizja, która uleciała wraz z żołnierskim wezwaniem do pobudki. Chyba każdy, doświadczający snów wszelakich maści, raptownie z nich wyrwany, pamięta doskonale obrazy fundowane przez mózg, jakkolwiek dziwacznie by się nie rysowały. Ale mi jakoś wyjątkowo uleciały, pozostawiając jedynie znamiona, które bezwzględnie musiałem sobie przypomnieć i rozpakować. To wewnętrzne szczęście, płynące strumieniem zmiany na coś lepszego, napawające pozytywną energią od samego poranka. Według kanonów obecnej wiedzy na temat snów, ich rola nie kończyła się jedynie na regeneracji fizycznej, ale też i psychicznej. Szkoda tylko, że zazwyczaj substancje z zastrzyków tych endorfin tak szybko rozcieńczały się z brzemieniem opartych na rutynie dni. Każda mikro porażka, ukłucie zazdrości, beznadziei, braku opcji na przełom, dokładał do tego swoją cegiełkę, formując swoisty betonowo-szary baldachim. Ale ja nie pozwolę mu się rozłożyć już teraz, nawet pomimo niesprawiedliwego pękania czachy i zaburzeń brzusznych. O czym prawił ten najpiękniejszy od niepamiętnych czasów sen?

Stałem w jakiejś kolejce... przed bramą oplecioną różowymi wstążkami. Ale przecież ja nienawidzę kolejek. Zarówno za mną, jak i przede mną rozwijał się cały sznur ludzi, co do których jakimś sposobem wiedziałem, że są dla siebie nieznajomymi, wydawali się tacy cisi, zamknięci w sobie, niepewni, a zarazem uśmiechnięci. Obok nas ciągnął się drugi, taki sam łańcuch o pełnych entuzjazmu i przyjaźni ogniwach. Przyjaźni, czy może raczej optymizmu. Tak! Wszyscy czekaliśmy, by przejść za wrota, mające przywitać nas czymś wspaniałym. Nikt się nie pchał, każdy wiedział, że doczeka swojej kolejki. Tak jak oni, i ja czułem się trochę zagubiony... nie do końca przekonany, czy aby usadowiłem się przed właściwą bramą, a jednocześnie niezmiernie podekscytowany obrazem tego, co mnie za nią czeka. Przy mnie stały niemal same kobiety, podczas gdy po przeciwnej stronie proporcje się odwracały. Dlaczego? Z czego to wynikało, że współdzielę jakieś pragnienie z kobietami, jako jeden z nielicznych, dających się odszukać facetów w tej konkretnej kolejce? Co jeszcze... Mam! Rozglądając się niecierpliwie, nie przyuważyłem w żadnej ze stron, nikogo o urodzie, czy ogólniej atrakcyjności wybijającej się ponad szeroko rozumianą przeciętność. Gdzieś w tej drugiej stała pani, podobna do Edyty ze Starbucksa. Podobnie nawet ubrana, ale po przyglądnięciu się, na podobieństwach się zakończyło. Dziwne... wszak przez sny zwykły przewijać się nam postacie, zaobserwowane wcześniej na jawie... Pamiętam, że zobaczyłem ją jako pierwszą, znajomo wyglądającą osobę, na której poznanie żywiłem szczerą ochotę.

I staję się dziewczynąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz