Im cry...

490 12 11
                                    

Chciałabym wam pokazać One - Shots z Larrym, który wstrząsnął moim sercem... ( nie ja pisałam )

Harry.

Głośny, irytujący dźwięk wyrwał mnie brutalnie z objęć snu. Nieprzytomnie sięgnąłem na półkę i z trudem odblokowując telefon wyłączyłem budzik. Nie chciałem żeby zadzwonił ponownie więc jeszcze w pół śnie wyłączyłem dwa kolejne, nie otwierając oczu. Równo szósta cztery, siedem i dwanaście. Nienawidzę tego momentu, gdy muszę pożegnać się z parawanem zapomnienia odgradzającym mnie od rzeczywistości. Zrzuciłem z koniuszków palców ostatnie krople snu i zebrałem w sobie całą wolę, w końcu z powodzeniem wyswabadzając się z objęć kołdry. Zadrżałem na spotkanie lodowatych, łazienkowych płytek bosymi stopami. Kolejna niemiła emocja do kolekcji - spojrzenie w lustro -"Witaj nieznajomy". Mimo potraktowania twarzy zimną wodą moja przytomność była wciąż bliska zera. Doniesienie do pokoju miski z płatkami bez wylania połowy mleka na dywan graniczyło z cudem. Rozejrzałem się po pogrążonym w ciemności pokoju z jedną myślą, "Chcę tutaj zostać", jednak mój zegarek nie chciał współpracować i wskazując szóstą dwadzieścia trzy zmusił mnie do udania się w kierunku szafki z ubraniami. Kiedy odsunąłem rolety i przywitał mnie błękit nieba zakląłem cicho. To zdecydowanie nie ułatwia mi życia. Bluza przygotowana na krześle nie współgra dobrze z majowym upałem ale co miałem zrobić? Lepsze to, niż krótkie rękawy i wydłużająca się lista pytań o moje ręce,a to było mi do niczego nie potrzebne. Z westchnieniem przeszukałem półki w końcu decydując się na czarną koszulkę i bezpiecznej długości rękaw zmiętej koszuli w kratkę. Spakowałem wszystkie potrzebne książki i przeczesując za długie włosy palcami wyszedłem z domu. Tak, zdecydowanie jest dziś za gorąco, a ludzie w autobusie zdecydowanie irytują mnie bardziej, rozmawiają głośniej i przepychają się bardziej niż zwykle. W drodze do szkoły jak codziennie spotkałem Zayna. Chłopak wyglądał zbyt dobrze, czułem się źle idąc obok niego. Biały tank top odsłaniający ramiona sprawił że w mojej głowie znów zebrało się na deszcz. Odsunąłem na bok myśli, przybrałem uśmiech i wysilając się na entuzjazm komentowałem jego niezwykle pasjonującą historię o wczorajszym spotkaniu z Perrie. Jego uśmiech był tak szeroki że zastanawiałem się, czy jego policzki nie drętwieją. Jakby na prawdę interesowała mnie ilość wypitego przez niego wczoraj alkoholu. Mury szkoły przytłoczyły mnie, znów zgniatając i znieczulając wszystkie niepożądane wspomnienia. W lekkim otępieniu przekręciłem kluczyk w szafce i zabierając potrzebne książki rzuciłem okiem na zdjęcia przyklejone w jej wnętrzu. Nasze wspólne zdjęcia. Wtedy go usłyszałem. Witał się głośno z napotkanymi znajomymi i śmiał melodyjnie... Oparłem się o czerwone drzwi szafki, wiedziałem że tutaj przyjdzie. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały poczułem rozlewające się po moich żyłach ciepło. Niebieskooki wyglądał jak zawsze cudownie, na co moja samoocena została ponownie zrównana z zakurzoną podłogą. Nie widzieliśmy się kilka dni więc bez zbędnych słów podszedł i mnie objął. Na chwilę przymknąłem powieki i schowałem twarz w jego włosach. Kiedy ujrzałem rząd idealnie białych zębów na mojej twarzy pojawił się po raz pierwszy tego dnia szczery uśmiech podparty emocją.

Louis.

Rano zazwyczaj było dobrze. Nie było czasu na zbędne myśli, na to uczucie zimnych placów zaciskających się gdzieś w okolicach mojego żołądka i tego irracjonalnego niepokoju, który ze sobą przynosiły. Zazwyczaj. Tej nocy źle spałem, niepokój wkradał się do moich snów, nie pozwalając mojemu ciału na wypoczynek, którego tak bardzo potrzebowało. A było już tak dobrze. Dwa długie tygodnie, w których mogłem myśleć, że jestem normalny i naiwnie wierzyć, że te demony już mnie nie znajdą. Znalazły. Zawsze znajdywały. Tak bardzo nie chciałem się tak czuć. Wiedziałem, że to zupełnie bez sensu, że nie ma się czego obawiać, byłem zdrowy, kochany przez ludzi, za którymi wskoczyłbym z ogień, wychowany w przyzwoitych warunkach przez rodzinę, która mnie akceptowała i może odkąd pamiętam ojciec pił za dużo, ale czy znałem kogoś z idealnym ojcem? Nie. Wszyscy mieli swoje problemy. O tym właśnie myślałem, wchodząc do budynku, w którym spędziłem ostatnie miesiące. Charakterystyczny zapach szkoły uderzył moje nozdrza. Odetchnąłem głęboko. Choć może się to wydawać dziwne, szkoła przynosiła mi w jakiś sposób ukojenie. W te dni była dobrą ucieczką od lęku. Wiedziałem, że zaraz spotkamy tych ludzi, którzy uważają mnie za miłego, ładnego chłopca, pewnego siebie i dość popularnego wśród swoich znajomych. Takiego, który w piątek upije się ot tak, za hajs matki, by w poniedziałek raczyć wszystkich wesołą historyjką o swoich poczynaniach. Tak bardzo chciałem być chłopcem, który odbijał się w ich oczach. Witali mnie przyjaźnie, uśmiechami, skinieniami głowy. Odpowiadałem, chłonąłem ich normalność rękami i nogami, bo dziś potrzebowałem jej jak niczego na świecie. Żołądek powoli się rozluźnia, niepokój zaczyna być już tylko swoim wspomnieniem, gorzkim smakiem na końcu języka. Przestaje paraliżować. Wtedy widzę Harrego. Jak zawsze, jest wcześniej ode mnie. Patrzymy na siebie i choć trwa to ułamki sekund, nić dziwnego porozumienia przepływa między nami i po raz kolejny myślę jakie to dziwne, ta więź, która z każdym dniem owija się ciaśniej i ciaśniej wokół naszych pragnących szczęścia ciał. Od wrześnie minęło zaledwie 8 miesięcy, od naszej pierwszej rozmowy jeszcze mniej. Tak szybko staliśmy się sobie bliscy. Nie potrafiłem zdefiniować tego uczucia, ale Harry był kimś ważnym. Po prostu. Jego znajomy zapach, uścisk na który nikt nie zwraca najmniejszej uwagi, ot nasz poranny rytuał. Znów patrzę w jego zielone oczy i nie jestem w nich popularnym, roześmianym chłopcem, jestem sobą i mam wszystkie swoje blizny. Nie idziemy na pierwsze lekcje, bo po kilku dniach rozłąki jest zbyt wiele rzeczy, o których trzeba porozmawiać. Stoimy naprzeciwko siebie, on mówi wymachując rękami i wie, że ja widzę. Trzy czerwone nacięcia na zewnętrznej stronie dłoni, dwie podłużne i świeże kreski na wewnętrznej stronie nadgarstka. Udaję, że nic się nie stało, ale we wnętrzu mojej głowy zapala się czerwona lampka. Wiedziałem. Czułem. Byłem dobry w czytaniu między wierszami i od dawna podejrzewałem, że się tnie. Albo ciął. W każdym razie, teraz zdecydowanie to robił. Sięgnąłem po jego dłoń, niemal w sekundzie spiął wszystkie mięśnie i cofnął rękę. To na nic, widziałem wystarczająco.
- Rozbiłem szklankę, to przez to - mówi, a ja omal nie parskam śmiechem.
- Nie pieprz, Harry - odpowiadam, unosząc brwi, a mój głos brzmi nieco ostrzej, niż miałem w zamiarze.
- To też od szklanki? - Przewracam jego dłoń i patrzę na dwa podłużne i niezbyt głębokie cięcia. Harry uśmiecha się smutno. Jesteśmy tylko dwójką popieprzonych dzieciaków usilnie szukających szczęścia.

I Hate You! ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz