Rozdział 5 ❝Richard Roman Enterprises ❞

51 9 53
                                    

— Gotowa na pierwszy dzień pracy w Richard Roman Enterprises ? — zapytała Charlie wysiadając z samochodu Morgan. Wyjątkowo zrezygnowała z podróży swoim skuterem, którym zawsze dojeżdżała do pracy.

— Oby pierwszy nie był też ostatnim. — mruknęła pod nosem nie chcąc podnosić wzroku, co jednak zrobiła. Wielki, wysoki, szeroki budynek, w większości szklany, gdzieniegdzie wybijał się czerwony beton. Chciała już się pytać czy może jeszcze zrezygnować, jednak wiedziała, że powinna działać w sprawie z Lewiatanami.

Stworzenia tak stare jak świat, dosłownie. Nie miała nadal pojęcia skąd one się tu wzięły, z tego co czytała powinny znajdować się w czyśćcu, ale czy na pewno? Shackowane materiały od Franka nie są za bardzo skoloryzowane.

— No chodź, nie marnujmy czasu. Mój kierownik musi cię jeszcze oficjalnie przyjąć. — Bradbury ciągnie za ramię Morgan, która już nawet nie protestuje, jedynie szybko zamyka samochód i chowa kluczyki do kieszeni. 

Morgan w sumie nigdy nie pracowała, żeby zarobić. Jedynie jak była w szkole średniej to była wolontariuszką w psim i kocim schronisku, gdzie właścicielka w zamian za pomoc dawała jej masę słodyczy. To nadal nie była praca na zarobek, ale pierwszy raz w jakiejkolwiek poważnej firmie.

— Ile ja bym dała, żeby móc mieć przy sobie dawnych przyjaciół z branży. — pomyślała, jej twarz przyjęła smutny wyraz, który od razu zmieniła, nie chciała, żeby Charlie pomyślała, iż jest nieszczęśliwa. Uśmiechnęła się delikatnie i z taką postawą weszły do środka.

Kilka metrów przed windą Morgan została zatrzymana przez dosyć szczupłego mężczyznę z dużymi zakolami i mało widocznymi włosami w kolorze ciemnego blondu.

— Morgan Mistbranch? — Morgan pokiwała głową zaczynając się stresować, jak dobrze, że nie była nigdzie notowana za nic. Gdyby jednak podała Charlie fałszywe dane tutaj z automatu byłaby czysta. — Zapraszam za mną, musimy jeszcze porozmawiać, a ty Charlie udaj się już na dział i zrób miejsce w boksie obok. — kazał mężczyzna. — Ah, no tak, Pete' Brown, twój przyszły kierownik. — dodał i objął ramieniem Morgan, która pomyślała, że zaraz zwymiotuje. Tak cholernie od niego śmierdziało, jakby nie mył się od lat, dobra, może tygodni.

Morgan wraz z kierownikiem przyszła na wydział, w którym pracuje Charlie. Wielkie szczęście musiało jej dzisiaj sprzyjać, bo została przyjęta bez żadnego wahania ze strony Pete'a.

— Gratuluję posady, Morgan. Pozwól, że ci powiem co i jak. — powiedziała Charlie. Stanowisko tuż obok niej było wolne. Zdziwiła się, bo zwykle pracował tu Barton Canvil, którego rano widziała w kompletnie innym miejscu. — Siadaj tutaj, a resztę zostaw mi. Wszystkiego się dowiesz i ogarniesz to szybciej, niż granie w simsy. — dorzuciła.

W maksymalnie dwie godziny później Morgan udawała, że pracuje, choć wszystko rozumiała. W końcu pracuje się tylko, jak szef patrzy, prawda? Albo jak komuś się doszczętnie nudzi.

— Hej, Charlie, macie ekspres do ka- Wow, co ty robisz? — na ekranie komputera nie widniał system firmy, a strona jakiejś fundacji, gdzie właśnie okazało się, że Charlie przelała 10 tysięcy dolarów. — Stać cię na takie przelewy?

— Mnie może nie, ale nie jakiego faceta tak. — wyjaśniła przygryzając wargę. — W mieszkaniu ci opowiem ze szczegółami, a teraz co chciałaś?

— Chciałam się spytać czy macie tutaj ekspres do kawy?

— O, jasne, pokażę Ci gdzie co jest. Ekspres, lodówka i toalety, najważniejsze rzeczy. — powiedziała i zamknęła kilka kart. Wstała z fotela i ruszyła w kierunku końca działu.

Po kolei wskazywała co kolejne miejsca, które nie były na ich liście, typu tu pracuje nieznośna osoba, tu pracuje śmierdziol, i inne takie. Na końcu zrobiły sobie po kawie i wróciły do pracy. Jak dobrze, że miały stanowiska tuż obok siebie.

Po ośmiu godzinach żmudnej roboty lokatorki wróciły do apartamentu. Obie nie miały siły na robienie obiadu, dlatego zgodziły się na zamówienie czegoś gotowego. W końcu ustaliły, że skuszą się na chińszczyznę, makaron, warzywa i kurczak. Idealne obiadowe połączenie na nie czekało, a bardziej to one czekały na nie.

— Hej, może w końcu wyjaśnisz mi ten przelew na fundację? Jaki facet? Bo się trochę gubię. — zaczęła Morgan podnosząc głowę z oparcia kanapy i spoglądnęła na siedzącą obok Bradbury.

— A no tak, racja, miałam ci powiedzieć. Zaczynając, ty tam już wiesz, że jestem hackerką i nie mam problemu z przejściem jakiekolwiek zabezpieczenia, dlatego postanowiłam z moją umiejętnościami robić coś dobrego. Tak więc włamuję się na kontakt bankowe bogatych ludzi bez zadnego śladu, myślę na ile by zrobić przelew, żeby za bardzo nie płakali i przelewam pieniądze na różne fundacje. Na takie dla zwierząt, dla ludzi potrzebujących, dla ludzi żyjących na wojnie. — wytłumaczyła na głębokim wdechu. Szczerze bała się co pomyśli Morgan, nie znała jej na tyle dobrze, żeby wiedzieć jak zareaguje.

— To jest, wow. Masz wielkie serce i co z tego, że okradasz bogatszych ludzi, jesteś jak Robin Hood moim zdaniem. — odparła zszokowana, chociaż poniekąd się spodziewała takiej odpowiedzi. — Nie wiem co mogę więcej powiedzieć oprócz tego, że fajnie robisz i wiem, że innym mogłoby się to nie spodobać, bo okradasz innych, ale to na szczytne cele, jejku. Ciężko mi myśleć teraz. — westchnęła rozluźniając się. — Nie potrafię myśleć, gdy jestem głodna. — mruknęła patrząc się w sufit, który wydawał się jej być nad wyraz ciekawy w tym momencie.

— Ja też nie. — odpowiedziała. Na ich szczęście właśnie zadzwonił dzownek do drzwi. — Jedzenie! Ja odbiorę! — krzyknęła pierwsza Charlie podnosząc się prędko z kanapy.

Chwilę później szczęśliwe już kobiety zajadały się pysznym daniem. Oprócz głównego dania zamówiły jeszcze dużo, ale to bardzo dużo ciasteczek z wróżbami na deser, bo przecież dlaczego nie.

— Ale to było pyszne. — wymruczała Charlie.

— I jakie sycące. — dodała Morgan. — Myślisz, że wpakujemy w siebie te ciasteczka?

— Wątpię w to na ten moment. Aktualnie czuję się jakbym była w ciąży, albo nosiła arbuza na brzuchu. W sumie na jedno wychodzi. — wzruszyła ramionami. — Zróbmy sobie siestę, przyda nam się. — Mistbranch pokiwała ospało głową.

Jedyny prawidłowy sposób na siestę po obfitym po posiłku to sen i tak właśnie zrobiły dziewczyny. Znalazły dla siebie miejsce na dosyć sporej kanapie i usnęły szybciej niż zaktualizowały by się simsy.

Obydwie spały niczym się nie przejmując, nawet dzwoniący telefon ich nie obudził, dopiero nerwowe pukanie i ciągłe używanie dzwonka przywróciło lokatorki do życia.

— Co się dzieje? — spytała zdezorientowana Morgan.

— Nie mam pojęcia. — odparła równie nietomna Charlie. Powoli ruszyła do drzwi, które powoli otworzyła. — Barton? Co ty tu robisz?

— Po pierwsze, nie odpisałaś na moją wiadomość, po drugie mało cię widziałem w pracy, po trzecie kim jest ta nowa ruda w pracy, podrywasz? Po czwarte nie odebrałaś ode mnie żadnego telefonu i po piąte przez 15 minut nie otwierałaś tych głupich drzwi. — zakończył chłopak stojąc w przejściu.

Był to oczywiście dobry znajomy Charlie, Barton Canvil. Pracowali razem na wydziale, często wybierali się razem na Comic-Cony albo premiery.

— Porozmawiamy o tym później, dobra? Mój mózg spał i jedyne co będzie teraz dobrze działać to procesor w moim laptopie. Więc co się tak naprawdę stało?

— No właśnie nie uwierzysz...

What's up, bitches? ❦ Charlie BradburyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz