— Gotowa na pierwszy dzień pracy w Richard Roman Enterprises ? — zapytała Charlie wysiadając z samochodu Morgan. Wyjątkowo zrezygnowała z podróży swoim skuterem, którym zawsze dojeżdżała do pracy.
— Oby pierwszy nie był też ostatnim. — mruknęła pod nosem nie chcąc podnosić wzroku, co jednak zrobiła. Wielki, wysoki, szeroki budynek, w większości szklany, gdzieniegdzie wybijał się czerwony beton. Chciała już się pytać czy może jeszcze zrezygnować, jednak wiedziała, że powinna działać w sprawie z Lewiatanami.
Stworzenia tak stare jak świat, dosłownie. Nie miała nadal pojęcia skąd one się tu wzięły, z tego co czytała powinny znajdować się w czyśćcu, ale czy na pewno? Shackowane materiały od Franka nie są za bardzo skoloryzowane.
— No chodź, nie marnujmy czasu. Mój kierownik musi cię jeszcze oficjalnie przyjąć. — Bradbury ciągnie za ramię Morgan, która już nawet nie protestuje, jedynie szybko zamyka samochód i chowa kluczyki do kieszeni.
Morgan w sumie nigdy nie pracowała, żeby zarobić. Jedynie jak była w szkole średniej to była wolontariuszką w psim i kocim schronisku, gdzie właścicielka w zamian za pomoc dawała jej masę słodyczy. To nadal nie była praca na zarobek, ale pierwszy raz w jakiejkolwiek poważnej firmie.
— Ile ja bym dała, żeby móc mieć przy sobie dawnych przyjaciół z branży. — pomyślała, jej twarz przyjęła smutny wyraz, który od razu zmieniła, nie chciała, żeby Charlie pomyślała, iż jest nieszczęśliwa. Uśmiechnęła się delikatnie i z taką postawą weszły do środka.
Kilka metrów przed windą Morgan została zatrzymana przez dosyć szczupłego mężczyznę z dużymi zakolami i mało widocznymi włosami w kolorze ciemnego blondu.
— Morgan Mistbranch? — Morgan pokiwała głową zaczynając się stresować, jak dobrze, że nie była nigdzie notowana za nic. Gdyby jednak podała Charlie fałszywe dane tutaj z automatu byłaby czysta. — Zapraszam za mną, musimy jeszcze porozmawiać, a ty Charlie udaj się już na dział i zrób miejsce w boksie obok. — kazał mężczyzna. — Ah, no tak, Pete' Brown, twój przyszły kierownik. — dodał i objął ramieniem Morgan, która pomyślała, że zaraz zwymiotuje. Tak cholernie od niego śmierdziało, jakby nie mył się od lat, dobra, może tygodni.
❦
Morgan wraz z kierownikiem przyszła na wydział, w którym pracuje Charlie. Wielkie szczęście musiało jej dzisiaj sprzyjać, bo została przyjęta bez żadnego wahania ze strony Pete'a.
— Gratuluję posady, Morgan. Pozwól, że ci powiem co i jak. — powiedziała Charlie. Stanowisko tuż obok niej było wolne. Zdziwiła się, bo zwykle pracował tu Barton Canvil, którego rano widziała w kompletnie innym miejscu. — Siadaj tutaj, a resztę zostaw mi. Wszystkiego się dowiesz i ogarniesz to szybciej, niż granie w simsy. — dorzuciła.
W maksymalnie dwie godziny później Morgan udawała, że pracuje, choć wszystko rozumiała. W końcu pracuje się tylko, jak szef patrzy, prawda? Albo jak komuś się doszczętnie nudzi.
— Hej, Charlie, macie ekspres do ka- Wow, co ty robisz? — na ekranie komputera nie widniał system firmy, a strona jakiejś fundacji, gdzie właśnie okazało się, że Charlie przelała 10 tysięcy dolarów. — Stać cię na takie przelewy?
— Mnie może nie, ale nie jakiego faceta tak. — wyjaśniła przygryzając wargę. — W mieszkaniu ci opowiem ze szczegółami, a teraz co chciałaś?
— Chciałam się spytać czy macie tutaj ekspres do kawy?
— O, jasne, pokażę Ci gdzie co jest. Ekspres, lodówka i toalety, najważniejsze rzeczy. — powiedziała i zamknęła kilka kart. Wstała z fotela i ruszyła w kierunku końca działu.
Po kolei wskazywała co kolejne miejsca, które nie były na ich liście, typu tu pracuje nieznośna osoba, tu pracuje śmierdziol, i inne takie. Na końcu zrobiły sobie po kawie i wróciły do pracy. Jak dobrze, że miały stanowiska tuż obok siebie.
❦
Po ośmiu godzinach żmudnej roboty lokatorki wróciły do apartamentu. Obie nie miały siły na robienie obiadu, dlatego zgodziły się na zamówienie czegoś gotowego. W końcu ustaliły, że skuszą się na chińszczyznę, makaron, warzywa i kurczak. Idealne obiadowe połączenie na nie czekało, a bardziej to one czekały na nie.
— Hej, może w końcu wyjaśnisz mi ten przelew na fundację? Jaki facet? Bo się trochę gubię. — zaczęła Morgan podnosząc głowę z oparcia kanapy i spoglądnęła na siedzącą obok Bradbury.
— A no tak, racja, miałam ci powiedzieć. Zaczynając, ty tam już wiesz, że jestem hackerką i nie mam problemu z przejściem jakiekolwiek zabezpieczenia, dlatego postanowiłam z moją umiejętnościami robić coś dobrego. Tak więc włamuję się na kontakt bankowe bogatych ludzi bez zadnego śladu, myślę na ile by zrobić przelew, żeby za bardzo nie płakali i przelewam pieniądze na różne fundacje. Na takie dla zwierząt, dla ludzi potrzebujących, dla ludzi żyjących na wojnie. — wytłumaczyła na głębokim wdechu. Szczerze bała się co pomyśli Morgan, nie znała jej na tyle dobrze, żeby wiedzieć jak zareaguje.
— To jest, wow. Masz wielkie serce i co z tego, że okradasz bogatszych ludzi, jesteś jak Robin Hood moim zdaniem. — odparła zszokowana, chociaż poniekąd się spodziewała takiej odpowiedzi. — Nie wiem co mogę więcej powiedzieć oprócz tego, że fajnie robisz i wiem, że innym mogłoby się to nie spodobać, bo okradasz innych, ale to na szczytne cele, jejku. Ciężko mi myśleć teraz. — westchnęła rozluźniając się. — Nie potrafię myśleć, gdy jestem głodna. — mruknęła patrząc się w sufit, który wydawał się jej być nad wyraz ciekawy w tym momencie.
— Ja też nie. — odpowiedziała. Na ich szczęście właśnie zadzwonił dzownek do drzwi. — Jedzenie! Ja odbiorę! — krzyknęła pierwsza Charlie podnosząc się prędko z kanapy.
Chwilę później szczęśliwe już kobiety zajadały się pysznym daniem. Oprócz głównego dania zamówiły jeszcze dużo, ale to bardzo dużo ciasteczek z wróżbami na deser, bo przecież dlaczego nie.
— Ale to było pyszne. — wymruczała Charlie.
— I jakie sycące. — dodała Morgan. — Myślisz, że wpakujemy w siebie te ciasteczka?
— Wątpię w to na ten moment. Aktualnie czuję się jakbym była w ciąży, albo nosiła arbuza na brzuchu. W sumie na jedno wychodzi. — wzruszyła ramionami. — Zróbmy sobie siestę, przyda nam się. — Mistbranch pokiwała ospało głową.
Jedyny prawidłowy sposób na siestę po obfitym po posiłku to sen i tak właśnie zrobiły dziewczyny. Znalazły dla siebie miejsce na dosyć sporej kanapie i usnęły szybciej niż zaktualizowały by się simsy.
Obydwie spały niczym się nie przejmując, nawet dzwoniący telefon ich nie obudził, dopiero nerwowe pukanie i ciągłe używanie dzwonka przywróciło lokatorki do życia.
— Co się dzieje? — spytała zdezorientowana Morgan.
— Nie mam pojęcia. — odparła równie nietomna Charlie. Powoli ruszyła do drzwi, które powoli otworzyła. — Barton? Co ty tu robisz?
— Po pierwsze, nie odpisałaś na moją wiadomość, po drugie mało cię widziałem w pracy, po trzecie kim jest ta nowa ruda w pracy, podrywasz? Po czwarte nie odebrałaś ode mnie żadnego telefonu i po piąte przez 15 minut nie otwierałaś tych głupich drzwi. — zakończył chłopak stojąc w przejściu.
Był to oczywiście dobry znajomy Charlie, Barton Canvil. Pracowali razem na wydziale, często wybierali się razem na Comic-Cony albo premiery.
— Porozmawiamy o tym później, dobra? Mój mózg spał i jedyne co będzie teraz dobrze działać to procesor w moim laptopie. Więc co się tak naprawdę stało?
— No właśnie nie uwierzysz...
CZYTASZ
What's up, bitches? ❦ Charlie Bradbury
FanfictionLewiatany krążą po świecie. Młoda łowczyni znajduje jedno z miejsc, gdzie te potwory grasują, wiedząc, że będzie musiała zostać na dłużej i zatrudnić się wynajmuje pokój w apartamencie swojej rówieśniczki. ❝- Wiesz co boli najbardziej? - Co takiego...