Prolog

220 12 1
                                    

Oczy ledwo mi się otworzyły. Przechyliłam głowę w prawo, aby zerknąć na wyświetlacz budzika.

Była 5:58. "Ale mi się udało", pomyślałam i podpierając się na rękach usiadłam, a potem wstałam z łóżka.

Skierowałam się w stronę kuchni i nastawiłam ekspres na kawę, po czym udałam się do łazienki. Stanęłam przed umywalką i lustrem. Powieki ze zmęczenia opadły mi niżej niż mogłabym sobie wyobrazić. Nigdy też nie widziałam moich włosów w gorszym stanie. Spoglądając na swoje zmęczone odbicie, myślałam co dzisiaj mnie spotka w pracy. Wzięłam szybki prysznic. Później złapałam za szczotkę. Walczyłam z włosami dłuższą chwilę, ale udało się, uczesałam się jak co dzień, czyli wysokiego kucyka, którego miała większość dziewczyn w mojej okolicy. Szczerze mówiąc, nie odróżniałam się od nich zbytnio i z łatwością można by się pomylić. Poszłam się ubrać i założyłam moje białe ubranie do pracy.

W sumie to tu wszystko było białe. Nasz przywódca mówił, że kolor biały oznacza nieskazitelność naszych dusz, bo tylko my, jako jedyna planeta w całej naszej galaktyce, ubieraliśmy się i żyliśmy w bieli. Nigdy nie walczyliśmy z żadną z planet. Nigdy też nie zadzieraliśmy z planetą Lopue, która górowała i wręcz ubóstwiała wojny międzyplanetarne, a najlepiej jeśli trwały kilka lat. Gatunek Lopih był najokrutniejszą rasą, jaką kiedykolwiek mogłam zobaczyć i z pewnością nigdy nie chciałabym spotkać się z nimi oko w oko. Ale wracając do białego koloru, to nawet trochę mi się podobał, ale uwierzcie mi, że życie latami w otoczeniu bieli staje się już trochę nużące. Niestety, takie już mamy śmieszne prawo, ale wracając, wypiłam wcześniej zaparzoną kawę i w pośpiechu wyszłam z mieszkania. Przeszłam przez ulicę i pognałam do autobusu, którego jeszcze na szczęście nie było na przystanku. Usiadłam więc na ławce, a może bardziej ławeczce, bo nie mogła ona pomieścić więcej niż 3 osoby. Po jakiś 5 minutach nadjechał wyczekiwany przeze mnie autobus. Wtedy też spostrzegłam, iż nie mam mojej portmonetki. "Na pewno zostawiłam ją na komodzie" pomyślałam. Niepewnie weszłam do pojazdu i poprosiłam mojego przyjaciela, Tom'a kierowcę autobusu, aby zapłacił za mnie, a ja mu oddam jutro. Na szczęście zgodził się i z ulgą weszłam dalej.

Autobusy nie były takie, jak możecie sobie je wyobrazić. Na początku mogę wam powiedzieć, że posiadały biały kolor, ale już chyba mogliście się tego spodziewać. Te nasze autobusy są wielkości dosyć długiego pociągu, dlatego też posiadają przedziały, tak jak to jest zrobione w pociągu, aby ludzie mogli to jakoś "ogarnąć".

Tak więc weszłam do mojego ulubionego przedziału. Chociaż wszystkie wyglądały tak samo, to ten miał coś w sobie. Zawsze zdawało mi się, że wpada tam jakby więcej światła i ogólnie jest jakoś bardziej przyjaźnie, o ile surowe wnętrze pociągu mogło być przyjazne. Po zajęciu mojego miejsca przy oknie i stoliczku wyjęłam z torby książkę- jedyną rzecz, którą pamiętałam wziąć. Otworzyłam rozdział, na którym ostatnio skończyłam i zaczęłam od początku zagłębiać się w moją wybraną lekturę. Za każdym razem, czytając, zagłębiałam się coraz bardziej i bardziej. Moją powieść przerwał strażnik boczny, który miał za zadanie sprawdzić, czy w autobusie jest porządek i spokój. Kilka razy już z nim rozmawiałam i całkiem dobrze się znaliśmy, jednak nasze stosunki pozostawały na etapie relacji "pan i pani".

- Dzień dobry, miłej Pani!

- Dzień dobry- powiedziałam niepewnie

- Ładny mamy dziś dzień, prawda?

- Tak, piękny- odrzekłam.

- Prawie równie piękny co pani.

- Dziękuję- zarumieniłam się. Ostatnio dosyć często słyszę kierowane w moją stronę komplementy.

"Strach w garstce popiołu"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz