| 𝑹𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 𝑱𝒆𝒅𝒆𝒏𝒂𝒔𝒕𝒚 |

12 7 8
                                    

20 Czerwca 1915, Granica Meksyku z Kolumbią, "Dywersja"

Podjechałem wraz z Jasonem do granicy państwowej, zatrzymaliśmy się przy moście który oddzielał oba państwa

Rozglądając się nie zauważyliśmy żywej duszy, wyglądało to trochę jak pułapka, ale przecież nie ma wojny, jeszcze także brak wojsk na granicy nie powinien być taki dziwny

- No dobrze Jason - Powiedziałem poprawiając kapelusz - Pojedź wręczyć list Adler, a ja w tym czasie zrobię dywersję, tylko pierw muszę się przebrać by wyglądać jak Meksykanin

- Dobrze Marston, wierzę w ciebie - Odparł Jason - Spotkajmy się spowrotem w El Juarez jak skończymy

Przejechaliśmy most i rozjechaliśmy się w inne strony, udałem się w podróż do najbliższej bazy wojskowej Kolumbii

Zanim wjechałem do ich obozu wjechałem na wzgórze i patrzyłem na nich przez lornetkę

Siedemnastu ludzi, jak wezmę ich z zaskoczenia to mogą nie mieć szans, napewno muszę dobrze udawać Meksykanina którym nie jestem, a plan się uda

Założyłem mundur Meksykańskiego żołnierza, na dodatek przygotowałem sobie formułkę po hiszpańsku którą będę krzyczał podczas walki

W końcu gdy byłem gotowy zabrałem ze sobą Karabin i zszedłem na dół

Podszedłem od tyłu do obozu, ustawiłem się obok skrzyni i wyjąłem karabin, natychmiast zabiłem pięciu z żołnierzy Kolumbii, zacząłem krzyczeć - ¡Malditos hijos de puta! ¡viva México!

- Meksykanie nas atakują! - Krzyknął jeden z nich, po chwili akurat dostał kulkę w głowe, przynajmniej był bystry

Zabicie reszty z nich nie było trudne, aż w końcu zostało tylko dwóch, podbiegłem do pierwszego i postrzeliłem go w brzuch

Ten upadł, ale wciąż żył, wówczas go związałem i ogluszylem, nagle ostatni z nich rzucił się na mnie od tyłu z nożem, już prawie mi go wbijał, ale wciąż się z nim siłowałem, w końcu odwróciłem nóż w jego stronę i rozciąłem mu dłoń

Ten upadł, wstałem z nożem i podnosiłem go z ziemi, następnie przycisnąłem go do ściany, wbiłem mu nóż w tętnice, a potem rozciąłem mu szyję, bydlaka nie ma na co zbierać

Podszedłem do tego nieprzytomnego, wziąłem go do drzewa przy obozie i go przywiązałem do pnia

Poczekałem chwilę aż ten się obudzi, w międzyczasie by upewnić się że drań przeżyje wyjąłem mu kulę i zatrzymałem krwawienie

W końcu ten się obudził, starał się wydostać, ale bycie przywiązanym do pnia drzewa będąc dwadzieścia centymetrów na ziemią nie sprzyja ucieczce, podszedłem do niego i zacząłem mówić - Basura colombiana, se acabó, la guerra acaba de empezar

- A żebyś wiedział puta! - Krzyknął plując na mnie, szybko tego pożałował, dostał natychmiast odemnie z całej siły w twarz, stracił tak około sześciu zębów - Cholera! Dobra, dobra, przepraszam, ale wojna się zaczęła i tego pożałujesz!

Zaśmiałem się, uderzyłem go jeszcze raz aż pluł na ziemię krwią, w końcu go zostawiłem i odszedłem w dal zostawiając go samego

Gdy wróciłem do mojego konia zdjąłem uniform i go spaliłem na pozbycie się dowodów, opuściłem Kolumbie odjeżdżając inną drogą

Teraz czekała mnie jedynie droga do El Juarez, tym razem uwinie się szybciej z tym wszystkim

Wróciłem do miasteczka przed zachodem, czekał tam już na mnie Jason, ten natychmiast wsiadł na konia i wraz ze mną odjechał powoli z miasteczka

- Jak ci poszło? - Zapytał się mnie Jason drapiąc się po brodzie - W sensie wiesz, w rozpoczęciu wojny

- Chyba dobrze - Odpowiedziałem ruszając nieco szybciej moim wierzchowcem by ten przyspieszył - Tylko jednego pozostawiłem przy życiu, można powiedzieć że przeprowadziłem na nim najlżejsze możliwe tortury, bydlak mówił że właśnie zacząłem wojnę

- Czyli zadanie wykonane - Zaśmiał się Jason - Teraz tylko pora powrócić do obozu, trochę to potrwa, może z sześć miesięcy

- Ta, a powiedz - Zacząłem mówić do Jasona - Dostarczyłeś Adler ten list?

- Tak, no i prawie przy tym zginąłem - Powiedział Jason wzdychając, podczas gdy ja lekko się zaśmiałem - Zapukałem do drzwi, ta nagle je otwiera tak że drzwi mnie odpychają i spadam na ziemię, nie zdążyłem się nawet podnieść, a ta już celuje we mnie z dubeltówki, ona się mnie pyta "co tu robisz" to ja na to że mam list, widać że mi nie udała, ale hej jednak wciąż żyje

- No widzisz - Zaśmiałem się - Mówiła coś jeszcze?

- Niewiele - Odparł Jason - Jedynie wspominała coś o gościu o nazwisku Arthur Morgan

- Wujek Arthur? - Zapytałem się - Tak, wiem kto to?

- Znasz go? - Zapytał się Jason patrząc na mnie

- Znałem, ale to jak byłem dzieckiem - Odparłem poprawiając kapelusz - Poświęcił się aby mój ojciec mógł żyć ze mną i moją matką, był dla mojego ojca jak brat, ale niewiele z tamtych czasów osobiście pamiętam, to był 1899

- No tak, rozumiem - Powiedział Jason - Ja sam bym nie pamiętał tego co się wydarzyło jak miałem cztery lata...

Po zakończeniu konwersacji ruszyłem dalej wraz z Jasonem, przemierzaliśmy całą pustynię w drodze powrotnej, ale wiedzieliśmy już jak jechać

13 Lutego 1916, Nueva Paraiso, "Powrót po nieobecności"

W końcu, udało się nam powrócić, niestety droga powrotna zajęła trochę dłużej, ale to nic dziwnego skoro Jason został porwany i musiałem go odszukać

Lecz jednak, powróciliśmy wciąż żywi, widać że szczęście nadal nam sprzyja

Bardzo, ale to bardzo wiele się zmieniło, sam obóz wydawał się na bardziej rozbudowany, na szczęście nadal nikt nas stamtąd nie wygonił

A dosłownie przed chwilą widzieliśmy gigantyczny oddział wojsk Meksyku wyjeżdżający z Escalery w stronę Kolumbii

Przywiązaliśmy konie do słupków podczas gdy z nich zsiadaliśmy, porozmawiałem chwilę z Jasonem o naszej przygodzie po czym rozeszliśmy się po obozie

Akurat ani nikt do nas nie dołączył, ani nikt nie odszedł, chyba że tych którzy doszli liczymy dzieci

Mason Morgan, syn Jamesa i Emmy niedawno do nas dołączył, urodziny w 1911, obecnie 5-latek dotychczas przebywał u jakieś dalszej rodziny, obecnie wrócił do rodziców

Jak widać trochę się zmieniło, myślę że teraz pora wrócić do akcji całym gangiem

𝑫𝒆𝒂𝒅𝒎𝒂𝒏'𝒔 𝑮𝒖𝒏 | Red Dead Redemption Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz