Rozdział XIII

111 7 1
                                    

-Okey- powiedziała pewnym siebie głosem szatynka ze sztyletem w ręce.-Spotykamy się jutro o 9.00 na sali treningowej !

Wszyscy zasalutowali i rozeszli się. Tom opuścił Jack'a przy pierwszej lepszej okazji, uciekając do Lindsey. Po między nimi coś było, jednak to za krótki czas, by stwierdzić co. Jack odwrócił się i wyszedł z ciemnego pomieszczenia na długi, rozciągający się na wiele kilometrów korytarz.

-O rany - szepnął sam do siebie.

Przechodząca obok niego blondynka, która zadeklarowała się pomoc w odnalezieniu Isabel,prychnęła i przewróciła oczyma, które mówił "Zmiataj mi z drogi debilu". Jack przeczesał swoją blond czuprynę z fioletowymi pasmami i niepewnie poruszył się trochę dalej, idąc prosto. Nie wiadomo dokąd. Nagle na swoim ramieniu poczuł rozpaloną dłoń. Jego serce zaczęło bić sto razy szybciej, oddech stał się płytki i przyśpieszony. Powoli odwrócił się.Za nim stała szatynka ze sztyletem w ręce. Ubrana w białą bokserkę i czarne legginsy. Uśmiechnęła się ukazując szereg idealnych, białych zębów. Wyglądała sympatycznie, gdyby nie ten sztylet w ręce.

-Hej- powiedziała delikatnym ,czarującym głosem- pomóc ci w czymś ? 

Jack spojrzał na jej sztylet,a potem jego wzrok utkwił w jej oczach. Powalający błękit , poraził wszystkie jego zmysły. Każda komórka jego ciała została powalona przez niesamowity kolor tysiąca hektolitrów najczystszych wód.Zgrabnym ruchem schowała swój sztylet za siebie.

-No tak- szepnęła- ten sztylet paraliżuje.

-Że co ?- powiedział wybudzony z letargu.

-A no właśnie,że to - droczyła się z nim.

Skądś dobiegły ogłuszające krzyki, przypominające wrzaski atakujących na siebie psów. Szatynka spojrzała szybko za siebie i natychmiast puściła się w bieg. Jack uczynił to samo. Ich wysiłek nie trwał długo, za raz za pierwszym zakrętem ukazało się dwóch chłopaków walczących ze sobą. Brunet w okularach i muskularny blondyn. W tej chwili osiłek leżał na tym drugim. Szatynka szybko podbiegła do nich, próbując ich rozdzielić. Jednak nic z tego. Dopiero kiedy przyciągnęła do siebie blondyna, jak za dotykiem magicznej różdżki wszystko ustało. Razem wyglądali na parę zakochanych. Jack poczuł ukucie w sercu i lekki zawód.

-Co jest ?- warknął chłopak w krzywych okularach.

Sprawy zaczynały obierać inny kierunek. Szatynka prędko odsunęła się od blondyna. Spojrzała brunetowi prosto w oczy.

-Do cholery ! Robisz ze mnie idiotę ?- warknął.

-Ty nic nie rozumiesz !- krzyknęła jeżąc się.

Blondyn chwycił ją w pasie, wyjmując z ręki sztylet.

-Ciii- szepnął jej do ucha.

-Puść mnie- próbowała wyrwać się z jego silnych ramion.

Brunet podszedł do niej bliżej i wymierzył jej strzał w policzek. Jack zdenerwował się. Wszystkie mięśnie jego ciała napięły się, sygnalizując ,że są gotowe do ataku. Ruszył na chłopaka w okularach, wywrócił go na ziemię i zaczął uderzać pięściami w jego twarz. Stracił nad sobą kontrole. Jego serce biło szybko, oddech był płytki, w ustach czuł metaliczny posmak krwi. Nim się zorientował brunet wydostał się z podniego. Rolę teraz się zamieniły. Teraz na Jacku siedział chłopak szczerząc się i zadając mu cios w twarz.

-Przestań -wrzasnęła szatynka.

Blondyn chwycił bruneta i rzucił nim o ścianę.

-Wstawaj !-podał Jack'owi rękę.- Nic nie jest ?

-Nie- syknął zdezorientowany.-Trochę mnie poniosło.

Szatynka była zdruzgotana, jej błękit oczu zamienił się w pełną strachu, złości i nienawiści zieleń. Na policzkach widniały mokre ślady łez.

- To ty..- sapał brunet- ttty ją za-bii-łaa-śś- po czym wstał i odszedł.

-Cassie- powiedział blondyn- ja wiem, że to nie ty.

Podszedł do niej i objął ją ramieniem. Ta nie protestowała. W korytarzy było słychać echo stukotu szpilek o wypolerowaną podłogę. Chłopak szybko odsunął się od szatynki i oparł o ścianę ,udając,że nic się nie stało.

-O Alan- powiedziała blondynka w obcisłym ,skórzanym kombinezonie- słonko, co ty tu robisz ?- obrzuciła Cassie pełnym pogardy wzrokiem.

-Nic kotku- dziewczyna podeszła do niego i bez obaw zaczęła dotykać ręką jego muskularnego brzucha, jadąc dłonią w górę aż do ust. Opuszkami palców rozwarła jego wargi.

Ten jednak szybko zamknął usta i nieznacznie odsunął się od niej.

-Yyy Jack, prawda ?-powiedział blondyn.

-Tak-spojrzał na Alana badawczym wzrokiem, wciąż był oszołomiony,że tak łatwo dał się sprowokować i to jeszcze,żeby bronić obcą dziewczynę, podejrzaną o morderstwo, co było trochę nieprawdobodobne, jak na tak sympatyczną osobę.

-Zabiorę cię do naszej pielęgniarki-podszedł i chwycił go pod ramię.

Oboje wolnym krokiem udali się pustym korytarzem w stronę białych drzwi.

-W niezłe gówno się wpakowałeś stary- szepnął ,zostawiając go przed drzwiami do pielęgniarki.

Cień szansyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz