Część 7 - Wróg kapitana Janewaya

6 0 0
                                    

                       Oczy Klaudii zapełniły się łzami. Babcia szła do niej.

-To co się wydarzyło dziś rano, udałam.- babcia pochyliła głowę nad niej. -Aby szykować ci niespodziankę.

-Nie umiem powiedzieć na to...

-Nie musisz. Wystarczy mi łza i niedowierzenie.- uśmiechnęła babcia. Rozbrzmiało muzyka i załoga śpiewała Happy birthday. Od tego muzyki minęło kilka dni, kiedy Klaudia leżała na łóżku, rozmyślając o nowy dzień. Minęło piąty dzień jej pobytu na Voyagerze, ale dwanaście lat przebywania w Voyager-J. Odkąd udało jej się uciekać, nad niej ciążyła zmartwienie o kapitana Reed'a. Kim on był? Czy był dobrym kapitanem? Czy nakarmił swoją załogę tymi pysznym kanapkami? Wszystkie myśli kłębiły się w biednej głowie Klaudii. Nie mogła zasnąć. Dziś kapitan razem z pierwszym oficerem wyruszyła na misję, a Klaudia musiała rządzić całym statkiem, korzystając z rad swojej babci. Kiedy babcia dziś rano oznajmiła, że dziewczyna ma rządzić całym statkiem, Klaudia poczuła sie nieswojo. Ona miała dwanaście lat i jak jej porównać do statku mierzącej kilkaset metrów? Babcia, zauważając to zmartwienie Klaudii, poradziła jej, aby była po prostu sobą. Tak radzi jej kapitan, która przez dwanaście lat była kapitanem statku mierzącej kilkaset metrów. Ale rządząc, poczuła, że to jej przepowiednia. Wstała z łóżka, próbując odrzucić te czarne myśli.

-Która godzina?- zapytała zmęczonym tonem.

-4:56.- odpowiedział komputer. Za cztery minuty zaczą się jej służba na Voyagerze. Wyjrzała na korytarz. To, co zauważyła, poczuła się bardziej niespokojnie. Załoga stawali rzędem przy ścianach. Co się stało? Mieli na sobie piżamy i miny bardzo wystraszone. Klaudia wyszła z kwatery i zaczęła wypytywać wszystkim, o co chodzi. Nikt jej nie odpowiedział, ale jakiś członek odpowiedział, że chorąży Wildman rodzi i w dodatku babcia została poważna ranna. Zamrugała. Czy to była prawda? Po korytarzu szedł Chakotay. Ręce miał we krwi. Nagle, zatrzymał i przeniósł smutną wzrok na Klaudię. Klaudia odważyła się spojrzeć w jego zamglone spojrzenie. Stali tak przez chwilę, kiedy Chakotay odwrócił głowę do wszystkich. 

-Kapitan Ricardo powrócił. Poważnie zranił naszego kapitana. Znalazł miejsce pobytu Klaudii.- odparł. Jak to? Ricardo powrócił? Poczuła, ze eksploduje płaczem. Popatrzyła na członków załogi, ich miny byli bardzo wystraszone niż przed przybyciem komandora. Ich ciała byli bardziej wychudzone ze strachu. 

-Spokojnie, musimy jakoś uchronić się przed potężnym statkiem.- uspokoił komandor załogę. 

-Wiem, jak zapobiegać Ricardo przed porwaniem Klaudii. William Reed, były kapitan Voyagera-J i syn Kathryna Janewaya. Ojciec Klaudii Janeway.- odparł załogant, wstępując z rzędu. Klaudia nie uwierzyła swoim uszom. William miał ciemną włosy, zieloną oczy i miał bardzo jasną cerę. W jego oczach widniała płomień pragnący zemsty. Po rumieniach policzku Klaudii słynęła łza. Szybko ukryła twarz w ręce i pobiegła nie wiadomo gdzieś. Pragnęła, aby znalazła się dalej, bez załogi. Znalazła wolną kwaterę i wyszła do niego. Usiadła w ciemnym kącie, chlipując. Bardzo chciała usłyszeć ciepły, uspokający głos Harry'ego Kima i poczuć na ramieniu dotyk delikatnej ręki Kathryna Janewaya.

-Co tutaj robisz?- usłyszała głos. Popatrzyła na Harry'ego. Oczy miała czerwone jak u królika i spuchnięte od płaczu. Z jego garnituru kapał krew.

-Udało sie uratować kapitana. Ale jej ręka wygląda paskudnie.- odparł.

-Czy otworzyła oczy?- zapytała z nadzieją Klaudia.

-Trochę. Powiedziała, że kocha cię mocno. Później już zamknęła oczy.- odpowiedział Harry. Za niego wyłonił sie Paris. Jego garnitur jest upaćkany krwią, jakby go zanurzono we krwi. W jej sercu zapłonęła ogień nadziei.

-Coś zapomniałeś przekazać Klaudii.- zauważył Paris.

-Właśnie. Musimy wyruszyć do siedziby Federacji. Dowództwo chce na osobności poznać cię i mianować porucznika Federacji. Wyruszamy teraz, ale musisz najpierw przekazać komandorowi, że udało się uratować kapitana.- odparł i razem z Parisem wyszli. Odetchnęła z ulgą. Udało się uratować kapitana, choć już straciła dużo krwi. Wstała i zaczęła iść. Minęło kilka minut, zanim przekazała Chakotay'owi, że uratowano jej.

-Muszę wpaść do Izby Chorych.- odparła Klaudia. Komandor kiwnął głową.

-Ja także.

Razem szli korytarzem wiodącej do Izby. Mając Chakotaya obok, poczuła sie bezpiecznie. Kiedy otworzył drzwi, Klaudia wyjrzała widok mrożącej krew w żyłach. Na podłodze byli plamy krwi.

-Kapitan kapała krwią, kiedy komandor sprowadził tutaj.- odparł Doktor. 

-Tak. Kiedy zraniono jej, musiałem wrócić. Byliśmy tutaj o jedenastej w nocy, trwało to wiele godzin, kiedy Doktorowi udało sie uratować Kathryna.- opowiedział Chakotay.

-No tak, ona była blisko utraty ostatniej oddechu.- zgodził sie.

-Ale byłeś blisko do poddania się.- zauważyła Klaudia. 

-Tak, byłem bardzo blisko. Kiedy Paris podał jej pięćset milidżuli, zaczęła oddychać. Plus przyspieszał. Kiedy otworzyła oczy, odetchnęliśmy z ulgą.- Doktor objął jej ramieniem. -Chodźmy, ze mną będziesz bezpieczna. Klaudia podeszła do swojej babci.

-Babciu... Słyszysz mnie...?- wyszeptała Klaudia.

-Ona cię słyszy.- mruknął rozbawiony Doktor. Miał rację. Powiedziała bardzo cichym, słabym głosem, otwierając oczy.

-Moja dziewczynko...- powiedziała babcia słabym głosem. Starała się delikatnie usiąść, skrzywiąc się z bólu. -Czy komandor przekazał całym załogom informacji o Ricardo?- dodała.

-Tak.- odparła, usiadając na brzeg łóżka. -I wiesz co?- dodała tajemnico. Babcia pochyliła głowę w bok jak zaciekawione dziecko.

-Zostałam awansowana na stopnia porucznika Federacji.- Klaudia dumnie wypięła pierś.

-Gratulacje.- uśmiechnęła się. Po chwili spojrzała na swoją rękę. -Wygląda paskudnie.- odparła poważnie, a Klaudia zauważyła błysk rozbawienia w jej oczach. Doktor podeszł do nich. Klaudia spojrzała na niego.

-Panno Janeway, zanim zostaniesz porucznikiem, musisz nazywać twoją babcię kapitan Janeway. Albo, jeśli będziesz bardzo zła na kapitana, powiedz: ,,Cholera, Kathryn!''- Doktor przyłożył rękę na ramiona Klaudii. Ta zaś spojrzała na niego pytająco.

-Żartuję.- uśmiechnął się.

-A czy mółgłybyś wyjść?- poprosiła kapitan.

-Bo usuniesz mnie?- zaripostował Doktor, ale odeszł.

-Wariant.- mruknęła kapitan.

-No cóż, musimy tego akceptować.- roześmiała się Klaudia. Mina kapitana spowniażała.

-Musisz wiedzieć, że kapitan Ricardo to nasz największy wróg. Pragnął mojej śmierci. Więc poważnie mnie zranił.- odparła poważnie.

-Wiem o tym.- odpowiedziała Klaudia, tym razem głos miała powazniejszy.

-Dziekuję. Teraz wyruszaj do siezby Federacji.- kapitan odwróciła głowę. -To rozkaz.

-Tak jest, kapitanie.- Klaudia z szacunkiem kiwnęła głowę. Wyszła z Izby Chorych i zastawniała się, czy słowa ,,Tak jest, kapitanie'' używała po raz pierwszy... Tak, chyba to jej pierwszy raz od dwanaście lat. Zmarszczyła czoło. To nie ten czas, aby zastawniać się nad tym, teraz czas zastawniać o bezpieczeństwo swojego statku i kapitana. Czekała jej dużo obowiązek, ale jakoś przeżyje. Wychodziła do kwatery.

-Godzina.- mruknęła.

-Dziesiąta rano.- odpowiedział komputer. Nie chciało jej się powiedzieć ,,Komputerze, pełna godzina'', bo była tak bardzo zmęczona po tymi dramatycznych wydarzeniach. Położyła na łóżku, i nawet nie myśląc, aby rozebrać się w granitur, zasnęła.

❝𝐋𝐞𝐭 𝐦𝐞 𝐬𝐭𝐨𝐩 𝐭𝐢𝐦𝐞❞ W TRAKCIE KOREKTYWhere stories live. Discover now