Kaplica była niemal po brzegi zapełniona ludźmi. Całe królestwo chciało ujrzeć chociażby małą część ceremonii ślubnej jak i koronacji ukochanej przez nich księżniczki. Wnętrze było odstrojone niebieskimi i białymi różami. W całym budynku dominowały te dwa właśnie kolory.
Gdy tylko wrota zostały otwarte, wszyscy zebrani zwrócili swoje spojrzenia na pannę młodą. Nie trudno było zauważyć, że byli zachwyceni na jej widok.
Stephanie jednak nie czuła się jak zestresowana panna młoda, krocząca do swojego ukochanego pod ołtarz. Nie czuła charakterystycznego bicia serca na widok przyszłego męża. Przeciwnie, czuła jakby została przez wszystkich przyciśnięta do ściany. James ścisnął mocniej jej dłoń na ramieniu, kiedy tylko poczuł, jak jego córka próbowała się od niego – niespostrzegalnie przed innymi – wyrwać.
Wiele by w tej chwili dała, aby w tej błędnej ścieżce prowadziła ją Lilianne. Ona by ją mimo wszystko wsparła, zrozumiałaby ją. Jednakże w tym momencie nie było przy niej nikogo, kto by mógł jej szczerze powiedzieć „Jestem z tobą, nie jesteś z tym sama".
Gdyby przy ołtarzu czekał na nią Nicholas byłoby o wiele lepiej, o wiele łatwiej...
Taylor uśmiechał się, ale ona doskonale wiedziała, że to w dalszym ciągu jest tylko gra, na pokaz. Już od samego początku kiedy tylko wstąpił w szeregi rycerzy był przesiąknięty fałszerstwem. Im była bliżej ołtarza, tym bardziej robiło jej się niedobrze. I to nie z powodu przedślubnego stresu, tylko z perspektywy na przyszłe życie z tym człowiekiem.
James podał symbolicznie dłoń swojej córki jej przyszłemu małżonkowi. William od razu ścisnął jej rękę wystarczająco mocno, żeby nie próbowała się wyrwać. Za wszelką cenę chciał zostać królem i władać całym królestwem.
Ksiądz uśmiechnął się do Stephanie smutno. W głębi siebie nie chciał udzielać im tego ślubu. Wiele z Stephanie rozmawiał, czasami kobieta zwierzała mu się ze swoich uczuć, zmartwień i wątpliwości. Wspominała mu również coś o obawach i domyśleniach, że Taylor chce w pełni przejąć władzę, pozbywając się każdego, kto tylko stanie mu na drodze. Jednakże rozkazom króla nie można było się przeciwstawić, więc duchowny nie miał nic w tej kwestii do powiedzenia.
– Zebraliśmy się tu – odezwał się po chwili, rozpoczynając całą ceremonię – aby połączyć więzłem małżeńskim sir Williama Taylora i księżniczkę Stephanie Clare. Dzisiejszy dzień jest jedynym z tych najważniejszych dla tego dwojga, jak i dla naszego całego królestwa, z racji dzisiejszej koronacji, która odbędzie się w następnej kolejności. Teraz jednak proszę o odpowiedzenie na pytania, które będą początkiem waszej nowej drogi. – Spojrzał na parę młodą kącikami oczu. – Sir Williamie Taylorze, czy w pełnej świadomości i własnej woli chcesz wziąć stojącą tu przed tobą księżniczkę Stephanie Clare? Czy przyrzekasz jej wierność, miłość i uczciwość małżeńską? Czy będziesz się o nią troszczyć w dobrej i w złej doli, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć was nie dogoni?
– Tak – odpowiedział od razu stanowczo, patrząc na Stephanie uważnym spojrzeniem.
Ksiądz kiwnął delikatnie głową.
– A teraz, księżniczko Stephanie Clare... – zerknął na nią, a widząc wyraz jej oczu, wciągnął powietrze, które równie bezgłośnie wypuścił. Nie chciał jej tego zrobić, ale musiał. – Czy w pełnej świadomości i własnej, nieprzymuszonej woli chcesz związać się z stojącym przed tobą sir Williamem Taylorem, przysięgając mu wierność, miłość i uczciwość małżeńską? Czy będziesz z nim w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i w złej doli, aż do czasu, gdy śmierć zabierze cię ze sobą?
William wpatrywał się w nią. Stephanie nie chciała odpowiadać, tym bardziej, że prowadzący wyjątkowo naciskał na słowa, że te małżeństwo zniewoli ją do końca życia. Marzyła o ślubie z miłości, a nie z obietnicy jej przybranego ojca. Obojętnie jakiej udzieliłaby odpowiedzi spowoduje negatywny skutek. Nie miała możliwości posiadania własnego zdania w tej kwestii. Musiała pójść za tytułem, a nie za sercem. Taylor mocniej ścisnął jej dłoń, że aż zaczęło ją to boleć.
– Tak – oznajmiła po chwili, unosząc dumnie głowę. Nie mogła dać po sobie poznać, że w tej chwili czuła się bezradna.
– Jeśli jest tu obecny ktoś, kto jest przeciwny zawarcia tego związku małżeńskiego, niech teraz się wypowie lub zamilknie na wieki.
Stephanie rozejrzała się kącikami oczu po zebranych, mając nadzieję, że ktoś się odezwie. Wielu spoglądało na króla. Ten z kolei rozejrzał się po ludziach, jednak z groźniejszym wzrokiem. Panna Młoda spojrzała jeszcze na wrota kaplicy. W wyobraźni widziała jak Nicholas wchodzi do środka, identycznie jak odbyło się to w pierwszej części „Shreka".
Niestety nie była to bajka ze szczęśliwym zakończeniem. Nicholas Hope był uznany za martwego.
Nie było już odwrotu.
Podeszła do nich mała dziewczynka, w wieku około czterech lat, w różowo-pudrowej sukience i tego samego koloru założonych pantofelkach. Niosła srebrną tacę, na której lśniły dwie złote obrączki. William podniósł jedną z nich i nałożył towarzyszce na serdeczny palec. Nawet w tak prostej czynności mężczyzna nie potrafił okazać chociażby odrobiny delikatności. Tym bardziej kiedy wiedział, że wygrał. Zdobył wejściówkę do władania krajem.
Nie miała już podstaw do przeciwstawienia się. Ujęła obrączkę, uśmiechając się do dziewczynki delikatnie, i nasunęła Taylorowi jego małżeński pierścień.
– Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela... Ja wasze małżeństwo zatwierdzam i błogosławię, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Przeżegnali się i Taylor nagle przyciągnął ją ręką do siebie i wpił się natarczywie w jej wargi. Z tym jednak nie zamierzała stawiać pozorów dla poddanych. Zacisnęła wargi, nie odwzajemniając owego „aktu miłości". Obecnie przerażał ją fakt nocy poślubnej, ale do tego czasu na pewno uda jej się coś wymyślić. Przedtem jednak była jeszcze kwestia ceremonii koronacyjnej.
Dwóch mężczyzn przyniosło dwa klęczniki i postawili je tuż przed ich nogami. Dopiero wtedy Stephanie zauważyła na bocznym stole dwie korony. Zastanawiał ją przez moment fakt, że one nie były takie jak nosili jej rodzice. Ojciec miał na sobie swoją koronę. Brakowało jej również insygniów koronacyjnych. Przypomniała sobie jednak, że William zostanie królem dopiero po śmierci Jamesa. Zerknęła na niego i zauważyła w jego twarzy cień zdziwienia i wściekłości. Czyżby zapomniał o tej kwestii, że nie zostanie królem zaraz po ślubie? Teraz zostanie tylko księciem, a ona zaawansuje na księżną, aż do czasu przejęcia władzy.
Uklękli równocześnie. Na ołtarz wszedł biskup. Ujął w dłonie jedną z koron i – ku zdziwieniu Stephanie – podszedł do przyszłej królowej i nałożył jej na głowę. William spojrzał z cieniem zawiści w oczach na nią i niemal od razu zaczął obserwować ruchy duchownego. Ten podszedł ponownie do stołu i wziął drugą koronę w dłonie. Zerknął uważnie na Taylora i podszedł. Nałożył mu ozdobę na głowę i skłonił się nieco. Stephanie z Williamem wstali i odwrócili się w kierunku zebranych.
– Księżna Stephanie Clare oraz książę William Taylor. Przyszli władcy Evelaine! – oznajmił biskup, a w kaplicy rozległy się dźwięki orkiestry.
Stephanie wiedziała, że było już za późno.
William Taylor wygrał. Nic już nie można było zrobić, aby uniemożliwić mu przyszłe władanie krajem.
CZYTASZ
Odnaleźliśmy swoje serca
RomanceOboje porzuceni przez los. Oboje zagubieni. Już od najmłodszych lat nauczyli się odpowiedzialności i troski o drugiego człowieka. W końcu okrutny los rozdzieli również ich... Opowiadanie dedykuję najbardziej @domveder - ona już wie za co ;) Okładka...