– Masz – odezwał się Nicholas, wróciwszy do chatki z dużym płaszczem. Zarzucił dziewczynce odzienie na ramiona, którym ta się otuliła.
– Dziękuję... – szepnęła i kichnęła.
Byli pozostawieni samym sobie już dwa i pół roku. Każdy kolejny, październikowy dzień był zimniejszy i krótszy. Żadne z nich nie zachorowało – do dzisiejszego ranka.
– Jak się czujesz? Lepiej? – Usiadł na kanapie i ułożył sobie jej głowę na swoich kolanach.
– Źle... Boli... – szepnęła Stephanie, kładąc sobie dłoń na piersiach, a z jej gardła wydobył się mokry kaszel.
Przekręciła się na bok i chowała buzię w jego brzuchu. Zaczął zapinać jej guziki płaszcza, po czym uniósł ją nieco i mocno do siebie przytulił. Ułożył dłoń na plecach i zaczął pocierać, próbując jakoś ogrzać swoją małą towarzyszkę.
Nauczyli się troszczyć o siebie nawzajem. Uznali, że nie potrzebują kogoś dorosłego, by przetrwać. Prawda: są mali, ale miesiące, w czasie których los postanowił ich rozdzielić z rodzinami i połączył tą dwójkę nie mieli innego wyjścia.
– Chciałabyś coś ciepłego wypić? – szepnął jej do ucha, pocierając delikatnie plecy.
– Nie, nie mamy nic ciepłego... – odpowiedziała cicho i przylgnęła do niego mocniej.
– Coś znajdę, wiesz o tym... Nie możesz długo chorować, Stepi...
Pokręciła w odpowiedzi jedynie głową. Wiedział doskonale, że ona w głębi duszy wolałaby być samodzielna, jak każde dziecko w jej wieku. W tym przypadku musieli zrealizować chęci samodzielności. Tak samo jak zostali zmuszeni do zaopiekowania o siebie nawzajem.
Po chwili dziewczynka uniosła głowę, kiedy usłyszała jakieś kroki. W jej sercu rozbłysnęła iskierka nadziei, iż to jej mama po nią wróciła. Z drugiej strony jednak przyzwyczaiła się do towarzystwa Nicholasa i nie zamierzała go opuścić. Opatuliła go mocno nogami i rękami.
– Isabelle, znalazłem jakieś dzieciaki! – usłyszeli głos jakiegoś mężczyzny, który wszedł do chatki i rozświetlał kolejne elementy poniszczonego saloniku.
Tuż za jego plecami wyłoniła się rudowłosa kobieta. Otworzyła szeroko oczy. Obydwoje byli w mundurach policyjnych. Podeszła do nich i przykucnęła przed nimi. Na jej twarzy pojawił się ciepły, przyjazny uśmiech. Niestety nie uspokoiło to przerażonych maluchów, którzy mocniej się do siebie przytulili.
– Ridge, zabieramy ich do domu dziecka. Bo tu jeszcze zamarzną – odparła po chwili, sięgając koc i otuliła ich nim ciasno.
Nicholas i Stephanie od tej pory wiedzieli, że za nic w świecie nie mogą pozwolić stracić to drugie.
***
Był kolejny, kwietniowy dzień. Przez całe pół roku, Nick i Steph zaklimatyzowali się w nowym otoczeniu, jakim był sierociniec. Stali się jeszcze większymi papużkami-nierozłączkami.
Niestety, nie mieli pojęcia, że za parę minut, w czasie ich snu, zostaną od siebie oddzieleni
Emily Kate, zielonooka szatynka opiekunka domu dziecka, podeszła do łóżka dwojga podopiecznych. Razem z drugą opiekunką, Cassandrą Headburn, ostrożnie oddzielili od siebie śpiące dzieciaki. Nicholas mruknął przez sen, a Stephanie zaczęła szukać ręką swojego najlepszego przyjaciela. Cassandra kiwnęła szybko głową na towarzyszkę, która wyszła po chwili z pokoju ze śpiącym chłopczykiem na rękach.
– Stepi... – szepnął cicho, uchylając sennie oczy. Uniósł głowę i się rozejrzał zaspany. – Pani Emi, muszę do Stepi! – zawołał, pojmując, iż został rozdzielony z najbliższą mu osobą.
– Nick, to dla twojego dobra... Będziesz miał nowy dom, nową rodzinę – odparła brązowowłosa, muskając go w skroń.
– Nie chcę! Chcę do Stepi!
– Skarbie, pamiętasz tych miłych ludzi? Teraz to twoja mama i twój tata – mówiła spokojnym głosem, wychodząc po chwili z sierocińca.
Na podjeździe stało młode małżeństwo. Annabeth i Robert Riodran. Uśmiechnęli się ciepło do malca, po czym pani Riordan wzięła go na ręce. Chłopiec zaczął się wyrywać, płacząc coraz głośniej.
– Dlaczego on płacze? – spytał mężczyzna, patrząc uważnie na niego swoimi szarymi oczami.
– Wie pan... – zaczęła Emily. – W środku jest ta dziewczynka, o której państwu opowiadaliśmy przy dyrektorze... Na pewno są państwo pewni, że nie chcecie również jej?
– Żadnej córki – odparł twardo, przymrużając nieco oczy.
– Nicki! – rozległ się zrozpaczony krzyk sześcioletniej dziewczynki, który przedostawał się z uchylonego okna pokoju. Wyglądała przez okno i płakała. Próbowała otworzyć okno, by jakoś do niego dobiec. Wcześniej starała się wyjść przez drzwi, jednakże zostały zamknięte na klucz.
– Stepi! – wrzasnął, wlepiając w nią zielone oczy. Na jej widok, był coraz bardziej zły. Nie mógł dopuścić, żeby zabrali go od niej. Obiecał jej, że nigdy jej nie zostawi. Nigdy.
– Wsiadaj do środka – rozkazał Robert swojej żonie, zabierając jej swojego adoptowanego synka i zapinając do w foteliku z tyłu.
– Proszę zaczekać! – zawołała Cassandra, biegnąc do nich z misiem w dłoniach. Podała go Annabeth. – Jego miś... Przynajmniej go weźcie, to chyba pamiątka jeszcze po jego biologicznej matce...
– Dobrze, dziękuję. – Włożyła miśka do fotelika obok niego i wsiadła do samochodu.
Niemalże od razu odjechali z piskiem opon.
Nicholas wrzeszczał zrozpaczony, próbując się jakoś odpiąć. Stephanie patrzyła za odjeżdżającym pojazdem, szlochając.
Oboje nie mogli pojąć, dlaczego zostali rozdzieleni.
__________________________
W sumie to potraktuję jako dalszy część prologu, w sensie czas, w którym Nicholas i Stephanie są mali to po prostu prolog :3
W następnym rozdziale przenosimy się o parę lat! :D
Osobiście płakałam przy ostatnim fragmencie :( No ale cóż XD
CZYTASZ
Odnaleźliśmy swoje serca
RomantikOboje porzuceni przez los. Oboje zagubieni. Już od najmłodszych lat nauczyli się odpowiedzialności i troski o drugiego człowieka. W końcu okrutny los rozdzieli również ich... Opowiadanie dedykuję najbardziej @domveder - ona już wie za co ;) Okładka...