Jiang Cheng nalał sobie herbaty do małej filiżanki, obserwując w niej pływające liście. Nie chciał nawet patrzeć na drugiego mężczyznę w pokoju, który ledwo co stał na jego drugim końcu. Jedynie siłą woli powstrzymywał się od upadku. Najpierw kilka dni temu został trafiony Zidianem, teraz przejął klątwę i ponownie dostał biczem. Jego kruche ciało denerwowało go.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - warknął wściekle lider sekty, rzucając naczyniem w ścianę za jego rozmówcą.
- Jak stan Jin Linga? Obudził się? - zapytał spokojnie, starając się nie pokazywać jak bardzo teraz cierpi, by nie dać mu tej satysfakcji.
- Jak śmiesz o niego pytać! Nie masz prawa nawet być w jego pobliżu! - zacisnął ręce w pięści, nie mogąc spojrzeć na bruneta w tej chwili. Obwiniał go za wszystkie przykrości, jakie go spotkały przez całe jego życie. - Zapomniałeś kto jest jego matką? Nie pamiętasz dlaczego jej nie ma?! - uderzył pięścią w stół, marszcząc brwi, a narastająca złość w nim buzowała.
- Nigdy bym nie zapomniał! Jak mógłbym zapomnieć? Myślisz, że chciałem tego? - zerknął na niego, czując jak powoli pot spływa mu z czoła. - Pani Yu kazała mi was chronić. Starałem się. Wiem, zawiodłem was. Ale nigdy nie myśl, że zostawiłbym shijie na śmierć! - warknął, kiedy to teraz w nim narastała wściekłość, choć nie powinna. Przecież wie rzeczy, których jego brat nie wie i nie musi.
- Jesteś jedynie wstrętnym potworem! To było oczywiste, że pewnego dnia stracisz panowanie i nas wszystkich pozabijasz! Wei Wuxian, jak ci nie wstyd. Mój ojciec przygarnął cię, kiedy twoi rodzice chcieli cię zabić! Uratował cię! A ty jak mu się odwdzięczyłeś? Sprowadziłeś sektę Wen do Przystani Lotosów, zabiłeś jego córkę i wykląłeś się sekty Jiang! - wstał ze swojego miejsca, zbliżając się do demonicznego kultywatora. Chciał go najlepiej w tym momencie zabić, by zapłacił za wszystko co zrobił.
- Jiang Cheng, przestań! - spojrzał na niego swoimi czerwonymi oczami. - Możesz mnie nienawidzić przez całe swoje życie, nie mam ci tego za złe. Proszę cię tylko, byś udał się kiedyś ze mną na Kurhany. - spuścił głowę, czując jak przed oczami ma czarne plamki. - Jeżeli to kiedyś zrobisz, pozwolę ci mnie zabić, bez walki i bez podstępów. Możesz zniszczyć wtedy moją duszę, by nigdy się nie odrodziła. Tylko jeśli pójdziesz tam ze mną. - czuł jak kolejne siły go opuszczają, jednak nie może jeszcze upaść. Musi się jeszcze spotkać z Lan Zhanem, który na niego czeka.
- Ty na prawdę sadzisz, że ja się z tobą gdziekolwiek wybiorę? Chyba śnisz! Prędzej urwę ci głowę tu i teraz, w końcu zaznając spokoju! - w jego dłoni zabłysła fioletowa błyskawica, chcąc się po raz kolejny nią zamachnąć.
- Stać!! - drzwi się otworzyły, a zza nich wyskoczył zmachany młodzieniec w stroju sekty Jin.
- Jin Ling? - zapytali w tym samym czasie, patrząc na intruza, który im przerwał.
- Możecie się w końcu przestać ze sobą kłócić?! W całej gospodzie was słychać! - założył ręce na piersi, patrząc na nich obojgu karcąco.
- Jin Ling, to sprawa dorosłych. Wyjdź, albo połamię ci nogi! - warknął, patrząc z powrotem na najbardziej znienawidzoną osobę w swoim życiu.
- Jiang Cheng, jak ty się do niego zwracasz? Nie wstyd ci grozić własnemu siostrzeńcu? - fuknął na niego, odwracając się powoli do młodszego, czując jak znowu słabnie. - Jin Ling, wszystko z tobą w porządku? Klątwa powinna zniknąć, nie powinna też zostawić jakichkolwiek śladów, ale udaj się najlepiej jeszcze do medyka. Znalazłem cię w ścianie, nie wiadomo co mogło tam jeszcze być. - patrzył na niego zmartwiony, co nie umknęło niższemu, tak samo jego stan i jak ledwo trzyma się na nogach.
- Jest dobrze, wujku Mo! Jestem zdrów jak ryba! - wypiął dumnie klatkę piersiową, chcąc w jak najbardziej oczywisty sposób pokazać jak dobrze się ma.
Słaby i ledwo widoczny uśmiech swojego wuja był ostatnią rzeczą, jaką zdążył zobaczyć, zanim jego drugi wuj chwycił go za ubranie, odciągając od niego. Wziął go mocno, uderzając nim o zamknięte okno, przytrzymując. Wtedy zauważył jego stan. Mimo nienawiści do niego, coś go zakuło w sercu, kiedy patrzył jak ciężko oddycha, ledwo trzyma oczy otwarte, jego serce bije jak szalone i jego twarz była bielsza od szat sekty Lan. Na chwilę trochę rozluźnił ucisk, zauważając wtedy ukrywającą się pod jego ubraniem klątwę, która zdążyła się już rozprzestrzenić.
- Wei Wuxian... - szepnął, czując w tej krótkiej chwili współczucie.
- Chodźmy... razem na Kurhany... A-Cheng... - wykrztusił z siebie słabo, by po tym łańcuchy wyważyły okno, oplatając się wokół ciała Wei Wuxiana i wyrwały go z uścisku lidera sekty Jiang, porywając go.
CZYTASZ
The real Demon |Mo Dao Zu Shi|
FanfictionWei WuXian od zawsze miał w sobie coś mrocznego, co zawsze ukrywał. Nie chciał by widzieli jego prawdziwą twarz, więc chował ją pod maską zabawnego ucznia klanu Jiang. Jednak czasami pokazywała się sama, nie mogąc jej kontrolować, co nie raz spowodo...