Ceremonia trwała wieki, przynajmniej według Wei Wuxian'a, który mimo kamiennej twarzy nudził się. Nie należy do żadnej wysokiej sekty, więc jest omijany w każdym przywitaniu i większość nawet nie zna jego imienia. Mimo to zdarzyły się pojedyncze osoby rozpoznające go, na co dostawał skrzywiane miny i spojrzenia z obrzydzeniem. Brunet ignorował to, nie przejmując się takimi błahostkami. Stał nadal wyprostowany obok swojego towarzysza w bieli, który przeją wszystkie formalności. Kiedy ludzi przed nimi zmalało, szepnął na ucho Lan Zhan'a, że idzie na świeże powietrze i zaraz wróci. Wyższy mężczyzna skinął głową, wiedząc niestety, że nie będzie mógł mu towarzyszyć. Nie chce go puszczać samego, ale musi nadal tu być. Wei Wuxian ostrożnie i niezauważanie wymknął się z pałacu, w którym trwała ceremonia. Będąc kilka metrów od wyjścia, mógł w końcu się przeciągnąć i wziąć głęboki wdech. W tym samym momencie wyczuł nadlatujący obiekt, na co złapał go pomiędzy dwa palce. Był to zwykły kamień.
- Och, zrobiłeś unik. Polepszyłeś się. - zza wysokiej dekoracyjnej trawy i kamiennego posągu, wyszła mała grupa uczniów, należących po sekty Jin. - O co chodzi, Mo Xuanyu? Zapomniałeś? Jak śmiesz wciąż się tu pokazywać. Bierzcie go. - powiedział do swoich kompanów stojący na przodzie brunet.
- Denerwujący. - westchnął Wei Ying, zaczynając podrzucać kamień w swojej dłoni.
- Czemu tak stoicie? Zaledwie kilka miesięcy temu go stąd wygoniono. Jest nikim! Dlatego brać g- nagły świst przy jego uchu mu przerwał, a kosmyk jego włosów opadł mu na ramię. Wszyscy się zdziwili na to zajście, prócz bruneta w czarnych ubraniach.
- O co chodzi? - zapytał nowy głos dochodzący obok Wei Ying'a. Młody chłopak stanął obok swojego wujka, patrząc wrogo na innych mężczyzn z jego sekty.
- Jin Ling. - uśmiechnął się demoniczny kultywator na widok swojego siostrzeńca. - Nie musisz nam przerywać, ci panowie i tak chcieli już odejść. - uśmiechnął się przerażająco w ich stronę, a za nim zaczęło się unosić wiele kamieni gotowych do wystrzału.
- My... To jeszcze nie koniec, Mo Xuanyu! - krzyknął i zaczął się samemu oddalać, razem ze swoimi towarzyszami.
- Rozmyśliłem się i jednak wy zostajecie. - zastanowił się, mając nadzieję na lekcję treningu dla swojego siostrzeńca. Zaśmiał się, a czarna mgła odgrodziła drogę uciekającym uczniom. - Zapraszam, spróbujcie mnie pokonać. - ponownie się zaśmiał, idąc w ich stronę.
- Wujku Mo? - spojrzał na niego zdziwiony Jin Ling.
- Mo Xuanyu, ty draniu! Jesteś demonicznym kultywatorem! Zabijemy cię za to! - krzyknął wściekły, biegnąc w jego stronę.
- Patrz uważnie, Jin Ling, to będzie dla ciebie dobra lekcja. - posłał mu uśmiech, wymijając najpierw pierwszego napastnika. Wykręcił jego rękę, by później drugą posłać go bolesnym uderzeniem na ziemię. - Widziałeś? Pokarzę ci więcej. - zaśmiał się kolejny raz. Złapał za ramię kolejnego przeciwnika, ciągnąc go w swoją stronę, puszczając go po tym i uderzając mocno w kark. - Teraz twoja kolej. - zszedł na bok dając pole do popisu młodszemu.
- Rozumiem, wujku Mo. - przybrał bardziej skupiony wyraz twarzy, ruszając na przód. Tak jak jego wujek mu pokazał, powalił kolejnego mężczyznę uderzeniem w kark, nie musząc się przy nim wiele wysilać. Ruszył na ostatniego z uczniów jego sekty, łapiąc go za ramię i ciągnąc w swoją stronę. Będąc za nim szybko podciął mu nogi, posyłając go również na ziemię, tak samo jego towarzyszy. - Udało mi się! Widziałeś to, wujku Mo? - uradował się, biegnąc do bruneta w czerni obserwującego go.
- Dobrze się spisałeś. - pogłaskał go po głowie z dumy.
- Wy... wy jeszcze za to zapłacicie! - krzyknął ponownie ten sam mężczyzna, wstając i uciekając ze swoimi towarzyszami.
- Co za głupie gęsi. - zaśmiał się Jin Ling.
- Nauczyć cię więcej? Wtedy wygrasz z każdym z nich i jeszcze więcej, nawet jak będą cię atakować w grupie. - zachęcił go Wei Wuxian, chcąc by jego siostrzeniec zawsze był zdolny się obronić.
- Wujku Mo, dlaczego taki jesteś? Wuj Guangyao mówi mi, bym nie wdawał się w bójki, a ty mnie do tego zachęcasz. - przerwał na chwilę, zastanawiając się nad jedną rzeczą, która nie opuszcza jego myśli od samo początku. - Czy na prawdę jesteś Wei Wuxian'em?
- A jak myślisz? Czy Wei Wuxian i ja to ta sama osoba? Lub czy zostałem opętany przez niego? Lub czy nagła zmiana mojego charakteru ma z tym coś wspólnego? Jin Ling, powiem ci teraz coś bardzo ważnego. Czy jestem Mo Xuanyu lub Wei Wuxian, za którego wiele mnie uważa, to wiedz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. Będę bronił ciebie do samego końca, tak jak na wujka przystało, rozumiesz? - patrzył mu w oczy, mówiąc prawdę.
- Rozumiem, wujku. - odparł z lekkimi rumieńcami i spuszczając głowę w dół.
Wei Ying ponownie zaczął go głaskać po głowie, posyłając mu ciepły uśmiech. Podniósł rękę na wysokości swojej klatki piersiowej, by była w zasięgu wzroku jego siostrzeńca. Na niej zaczęła się kumulować energia, zbierać się i kształcić. Jin Ling oglądał zdumiony co się dzieje, przyglądając się rzeczy będącej w ręku jego wuja. Był to czarny dzwonek z czerwonymi zwisającymi zdobieniami.
- Zawsze, gdy będziesz w niebezpieczeństwie lub będziesz mnie potrzebować, użyj go, a ja przybędę. - podał mu prezent, na co młodszy przyjął go zaciekawiony.
- Dziękuję, wujku. - przyglądał mu się uważnie szeroko otwartymi oczami.
- Również chcesz taki prezent, Lan Zhan? - uśmiechnął się Wei Ying, nie patrząc nawet na zbliżającego się do nich mężczyznę.
- A-Ah! Hanguang-jun! - szybko się skłonił, trzymając swój prezent mocno w dłoni. - Ja już pójdę! - zaczął się szybko oddalać, na co jego wuj ponownie tego dnia zaczął się śmiać.
- Tak. - odpowiedział brunet w bieli, stając obok swojego towarzysza. Wei Ying spojrzał na niego najpierw zdziwiony, zapominając najpierw jakie pytanie zadał.
- W takim razie zrobię i taki dla ciebie, Lan Zhan. - posłał mu ciepły uśmiech, patrząc na niego miękko.
-Ah.
CZYTASZ
The real Demon |Mo Dao Zu Shi|
FanficWei WuXian od zawsze miał w sobie coś mrocznego, co zawsze ukrywał. Nie chciał by widzieli jego prawdziwą twarz, więc chował ją pod maską zabawnego ucznia klanu Jiang. Jednak czasami pokazywała się sama, nie mogąc jej kontrolować, co nie raz spowodo...