Wei Wuxian spojrzał na wielki kamień z wyrytymi zasadami sekty Lan. Domyślał się o przybyciu kilku dodatkowych od jego odejścia, ale nie spodziewał się aż tylu. Trzytysiące zasad. Cieszył się w głębi, że nie musiał ich przepisywać za poprzedniego życia. Ruszył dalej, równając krok z Lan Wangji, zerkając na dwóch juniorów za nimi. Wiele się pewnie nie zmieniło w Zaciszu Obłoków. Sekta Lan nie przepadała za zmianami. Spojrzał na mężczyznę obok siebie, który nie wzruszony szedł dalej po schodach.
- Paniczu Mo, dlaczego zacząłeś kultywować demoniczną kultywację? - zapytał Lan Jingyi, zwracając na siebie uwagę.
- Nie miałem możliwości za młodo nauczyć się podstaw kultywacji, przez co nie udało mi się nawet wytworzyć własnego złotego rdzenia. - wymyślił na poczekaniu, co pewnie mogło być prawdą.
- A dlaczego nie zachowujesz się już jak ostatni wariat? - zadał kolejne pytanie, na co Lan Sizhui zamknął mu usta ręką, posyłając również karygodne spojrzenie.
- Znudziło mi się. - zaśmiał się, wzruszając ramionami. - Nigdy nie byłem wariatem, udawałem by zostać wyrzuconym z sekty LanlingJin. Nie chciałem nigdy mieć cokolwiek wspólnego z sektą ojca. Zwyczajnie odejść nie mogłem z własnych powodów, tak samo zdezerterować. Dlatego musieli mnie wyrzucić. W wiosce Mo jednak nie przepadałem za kuzynem, dlatego dalej grałem wariata, denerwując go. Miałem swój ubaw. - wyjaśnił na spokojnie, nie patrząc nawet na uczniów za sobą. Kłamał, chcąc jeszcze przez jakiś czas grać rolę Mo Xuanyu.
Dalszą drogę zostawili Mo Xuanyu w spokoju, dając i jemu i drugiemu Paniczowi Lan napawać się ciszą. Lan Zhan zaprowadził go do Jingshi, który był jego pokojem. Wei Wuxian usiadł na macie przy małym stoliczku, obserwując zachowanie drugiego mężczyzny.
- Nic się nie zmieniło, Lan Zhan. - stwierdził, opierając podbródek o rękę na stole.
- Ty się za to zmieniłeś. - stanął na przeciwko niego.
- Minęły lata, Lan Zhan, nic nie jest przecież wieczne. Nie pomyślałbym nigdy, że tu kiedykolwiek wrócę. Dwadzieścia lat minęło. - przejechał dłonią po twarzy, zakrywając oczy. - Do tego nawet po śmierci nie dadzą mi spokoju. - zaśmiał się żałośnie.
- Wei Ying. - jego spojrzenie ponownie zmiękło, a serce zakuło.
- Mimo wszystko cieszę się, że znów tu jestem. Śmierć mojego ciała musiała się na coś przydać. Musiało przecież zadziałać. - spuścił głowę, nie mogąc spojrzeć teraz swojemu rozmówcy w oczy. - Nie długo będę musiał ujawnić mój sekret, Lan Zhan. Myślisz że to dobry pomysł? Może powinienem jeszcze zaczekać? Ale przecież wszystko się opóźniło o trzynaście lat. - mruczał do siebie, dłonie zaciskając na obu stronach swojej głowy.
- Wei Ying, zaczekaj do odpowiedniego momentu. Nie zmuszaj się do tego. - stwierdził, stając przy nim i kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Dziękuję, Lan Zhan. - spojrzał na niego z uśmiechem, wstając z podłogi. - Mam nadzieję, że wasze zimne źródła nadal są tak samo lodowate. - puścił mu oczko, łapiąc drugiego kultywatora za rękę, ciągnąc go w odpowiednie miejsce, pamiętając mimo to drogę do niego.
- Ah. - lekki uśmiech wkradł się na jego ust, dając się ciągnąć brunetowi.
Obserwował jak jego długie włosy powiewają na wietrze, co chwilę słyszał też jego uroczy chichot. To były momenty, kiedy Lan Wangji uwiadamiał sobie coraz bardziej, dlaczego darzy tę osobę przed sobą tym uczuciem, a nie innym. Patrzenie na niego napawało go radością, a serce miękło na widok jego uśmiechu. Jednak jedna myśl zawsze psuła jego humor. Wiedział niestety, że Wei Wuxian nigdy nie odwzajemni jego uczuć. On przecież woli kobiety, nie raz widząc jak z nimi flirtuje. No bo skąd ma sam Hanguang-Jun wiedzieć, że jego nie odwzajemnione uczucia, są tak na prawdę odwzajemniane? Jego obiekt westchnień od zawsze myślał, że to on by go odepchnął gdyby się przełamał i zrobił pierwszy krok. Tak oto żyją od lat, bojąc się co zrobi drugi, gdyby pierwszy się odważył.
CZYTASZ
The real Demon |Mo Dao Zu Shi|
Fiksi PenggemarWei WuXian od zawsze miał w sobie coś mrocznego, co zawsze ukrywał. Nie chciał by widzieli jego prawdziwą twarz, więc chował ją pod maską zabawnego ucznia klanu Jiang. Jednak czasami pokazywała się sama, nie mogąc jej kontrolować, co nie raz spowodo...