25. "Juniorzy"

415 40 31
                                    

Wei Ying oglądał swoje dzieło, przysłuchując się pięknym dźwiękom agonii. Uwielbiał ten widok, mogąc patrzeć na to godzinami. Zadawanie bólu swoim wrogom było dla niego rozkoszą. Zaśmiał się, klękając przy głowie meczącego się Xue Yang.

- Mówiłem ci, Lan Zhan, a ja danego słowa nie łamię. - odchylił lekko głowę w bok, zerkając na przyglądającemu im się mężczyźnie. - Moge go zabić? - uśmiechnął się lekko, powoli wracając do swoich zdrowych zmysłów.

- Jeszcze nie. - zaczął się do nich zbliżać, patrząc zimnym spojrzeniem na ofiarę jego towarzysza. Musiał przyznać przed samym sobą, że został potraktowany bardzo źle, jednak nie interesowało go to za bardzo. - Nic ci nie jest? - zerknął na mężczyznę, który wstał na równe nogi obok niego.

- Nie jestem słaby! To tylko jakaś płotka, starająca się mnie naśladować. - spojrzał z lekkim obrzydzeniem na wijącego się na ziemi kultywatora. - Znalazłeś innych juniorów? - spojrzał miękko na bruneta w bieli obok.

- Mn. - mruknął, wyciągając zaraz miecz, by zablokować atak innego, nadlatującego z tyłu. - Przebywają w domu na krańcu miasta. Zostali zatruci przez demoniczną miazmę. - dodał, dalej blokując ataki zamaskowanego kultywatora na dachu.

- Zajmę się nimi. Ty sobie lepiej tutaj dalej walcz, ja muszę odpocząć. - ziewnął, klepiąc na odchodne po ramieniu towarzysza, znikając zaraz po tym w otaczającej wszystko energii urazy.

- Ah. - mruknął, zerkając ostatni raz w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stał. 

Starał się mimo to nie pokazywać jak bardzo w środku był wściekły. Jego Wei Ying był z kimś innym i był bardzo blisko tej osoby. Nawet z jego odległości widział jak oczarowany nim był, mimo braku dwóch kończyn. Nie mógł pozwolić by to Wei Wuxian go zabił, na pewno nie. On miał to zrobić i to on tego chciał. Lan Zhan chce mu odciąć ostatnie dwie kończyny, pragnąc widzieć go w jeszcze większym bólu. Nikt nie ma prawa nawet pomyśleć inaczej o jego obiektowi westchnień, niż znajomy lub starszy kultywator. W ruchach jego miecza dało się dostrzec wściekłość i dzikość, pochodzącą od właściciela. Zabije obu z nich.

Wysoki brunet stanął na przeciwko drzwi niewielkiego domostwa na skraju miasta, wyczuwając z niego energię życiową nastolatków. Nie miał wątpliwości, że na pewno oni tam są. Mimo silnej woli i staraniu się długo utrzymać swoją dawną postać, zaczęła się rozpływać razem z energią urazy. Westchnął, ponownie będąc w ciele Mo Xuanyu. Ruchem ręki otworzył sobie drzwi, strasząc tak juniorów w środku. 

- Panicz Mo! - wykrzyknął jeden z nich uradowany i zaskoczony.

- Wujek Mo! - zaraz podbiegł do niego jego siostrzeniec, stając na przeciwko z lekkim uśmiechem. - Znalazłeś go? Mam nadzieję, że połamałeś mu nogi! - patrzył na niego z nadzieją.

- Pomyliłeś wujków, Jin Ling. - uśmiechnął się lekko, delikatnie głaszcząc go po głowie. - Ja odcinam nogi. - powiedział spokojnie, obserwując jak iskierki w oczach młodszego zanikają, po czym odskoczył od niego zaskoczony.

- Paniczu Mo, gdzie jest Hanguang-Jun? Poszedł cię szukać, ale nie wrócił z tobą. - wtrącił spokojnie Lan Sizhui, podchodząc do starszego kultywatora bliżej.

- Lan Wangji walczy z wrogiem. Przysłał mnie by uleczyć was z zatrucia. - teraz to ucznia z sekty Lan głaskał po głowie, na co niższy nie protestował. Było widać na jego urodziwej cerze jedynie lekkie zaskoczenie i delikatny rumieniec. -  Postaram się znaleźć co mi potrzebne. Lubicie ostre dania? - zapytał, patrząc na wszystkich. Dostał jedynie machające na "nie" głowy. - Co to za młodzież, która nawet smaku nie ma. - westchnął oddalając się w inne pomieszczenie, zamykając drzwi wejściowe i blokując je talizmanami.

Rozglądając się przez jakiś czas, znalazł wszystko co było mu potrzebne. Wystarczająco duża miska, kilka mniejszych naczyń, kleisty ryż i woda. Gdzieniegdzie były i różne przyprawy, w tym i chilli, którego nie mógł dodać. Zaczął gotować kleik ryżowy, dodając jedynie lekkie przyprawy, by smakowało to przynajmniej na coś, a nie jak jakiś lek. Skosztował swojego wyrobu, musząc przyznać, że aż tak złe nie jest, mimo braku czegoś pikantnego.

- Dzieci, obiad! - krzyknął wesoło, nalewając do mniejszych miseczek po porcji.

Zdziwieni weszli do pomieszczenia, zerkając na gotujący się kleik. Zaskoczeni wzięli po porcji, nieufnie pijąc. Spojrzeli po sobie, musząc przyznać, że było lepsze niż się spodziewali. Od razu wszystko zjedli, chwaląc kucharza i prosząc o dokładkę. Z uśmiechem nalał im kolejne porcje, ciesząc się w duszy z lekcji jakie brał u swojej shijie.

The real Demon |Mo Dao Zu Shi|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz