Otworzył oczy, widząc drewniany sufit niewielkiego pokoju, w którym leżał. Zerknął w bok, widząc ubogie umeblowanie i niewielkie okienko. Wziął głęboki wdech, musząc być pewnym, że on na prawdę żyje. Tylko teraz nasuwa się pytanie - dlaczego? Jak to jest możliwe, że z powrotem jest na ziemi i do tego nie jako duch. Czuł swój własny ciężar, kiedy lekko podniósł dłoń, zaczynając ją oglądać. On na prawdę żyje. Kącik ust lekko się podniósł w chytrym uśmieszku, wiedząc, że dobrze wykorzysta swoją drugą szansę. Tyle lat musiał udawać lepszą wersję siebie, nie raz sprowadzając na siebie kłopoty, byle by nikt nie poznał jego prawdziwej twarzy. Miał wiele sekretów w tamtym czasie i był odpowiedzialny za mnóstwo dziwnych zjawisk, lecz kto by go podejrzewał? Teraz jednak będzie inaczej. Zacznie w końcu być sobą, co pewnie zdziwi ostatnie dwie osoby, które znają tę jego część.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się z hukiem, na co spojrzał w ich stronę. Do środka wbiegło kilkoro mężczyzn w strojach do walki, zaczynając niszczyć wszystko, co wpadło im w ręce. Wei Wuxian patrzył jedynie na to, nie czując nic przy tym. Grubszy chłopak, który wydawał się być w wieku jego nowego ciała, wszedł za nimi, uśmiechając się z wyższością i patrząc na wszystkie zepsute rzeczy. Po chwili spojrzał i na niego, nadal siedzącego na podłodze z zimnym wyrazem twarzy. Widząc to, wzdrygnął się, ale szybko powrócił do normy.
- Ty szaleńcu, teraz nic ci nie zostało! Masz za swoje! Niech to będzie twoja nauczka za obrażanie mnie, Mo Xuanyu!! - zaśmiał się paskudnie, wskazując na siedzącego chłopaka palcem. Podobało mu się uniżanie go, gdyż był słabszy i mimo bycia jego kuzynem, lubił go poniżać.
- Zamknij się, gruba świnio. - usłyszał chłodny głos, którego się w cale nie spodziewał. Spojrzał na młodego mężczyznę zdziwiony i z lekkim strachem.
- T-ty...!! Ja-jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Zabiję cię za to! - krzyknął, łapiąc za miecz jednego ze swoich sługusów.
- Oszczędź sobie, nie jest dzisiaj w humorze na zabawy. - zamachnął lekko dłonią, na co wszyscy zostali odepchnięci na zewnątrz, padając kilka metrów od budynku na ziemię.
Mężczyzna w czerni wstał spokojnie ze swojego miejsca, przeciągając się lekko i wychodząc z pokoju. Spojrzał po nich, jak powoli wstają w szoku. Mieli zdziwione i przestraszone wyrazy twarzy. Lekki uśmiech wkradł się na twarz bruneta, zaraz po tym ciemny dym zaczął się wokół niego zbierać. Może i powrócił w innym ciele, które nie jest zbyt zadbane i daleko mu do jego starego, to nie znaczy przecież, że będzie się panosił po całym mieście jak ostatni wieśniak. Ciemna mgła owinęła go, zostawiając go tak na kilka sekund i rozpłynęła się zaraz po tym. Wei Wuxian stał teraz przed nimi w swoim starym odzieniu, które nosił jeszcze za poprzedniego życia, ułożone włosy jak za dawnych lat i wtedy zdał sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy. Jego miecza, fletu i złotego rdzenia nadal brakowało. Mógł się tego spodziewać, w końcu takie artefakty trzeba trzymać zamknięte.
- Tak lepiej. - odetchnął zadowolony, zaraz jednak z powrotem patrząc na nieznanych przybyszy. Nadal byli zdziwieni i do tego doszło teraz przerażenie nim.
- C-c-c-co-o si-si-się...!? - zdziwiony mężczyzna szybko wstał na równe nogi, zaraz uciekając z miejsca gdzie byli. W jego ślady poszli inni, biegnąc za grubszym chłopakiem.
- Szybko poszło. - zaśmiał się Wei Wuxian, zakładając ręce na biodra.
Brunet rozejrzał się na około, widząc, że musi znajdować się gdzieś na obrzeżach czyjejś rezydencji. Spojrzał na swoje ramię, mając tam trzy cięcia, które znaczyły, że musi zabić trzy osoby, które bardzo skrzywdziły poprzedniego właściciela tego ciała. Lekki uśmiech wkradł mu się na twarz. Zaczął iść przez niewielki plac pomiędzy zabudowaniem, chcąc dostać się dalej i najlepiej dowiedzieć się więcej o osobie od której ma teraz ciało. No i przy okazji zabije te trzy osoby.
CZYTASZ
The real Demon |Mo Dao Zu Shi|
FanfictionWei WuXian od zawsze miał w sobie coś mrocznego, co zawsze ukrywał. Nie chciał by widzieli jego prawdziwą twarz, więc chował ją pod maską zabawnego ucznia klanu Jiang. Jednak czasami pokazywała się sama, nie mogąc jej kontrolować, co nie raz spowodo...