Noce miały w sobie coś upajającego.
Tak właśnie pomyślała Jennifer Lindsay, która wysiadła z samolotu na lotnisku w Chicago. Podstawiła obok siebie na podłodze walizkę, którą dopiero co odebrała z ładowni. Rozprostowała kości po długim locie. Rozejrzała się dookoła. Peron, jak przystało na tą porę, był niemal pusty; kręciły się po nim tylko pojedyncze osoby. Ona sama czekała na kogoś, ale wyglądało na to, że się jeszcze nie zjawił. Znalazła sobie dogodne miejsce i pociągnęła za sobą bagaż, po czym usiadła na jednym z krzeseł. Założyła nogę na nogę i oparła się wygodnie. Nie była ani śpiąca, ani głodna. Miała to szczęście, że jej nie dotyczyły te żałosne potrzeby. Obejrzała się za siebie, patrząc na spowite ciemnością lotnisko. Nic dziwnego; w końcu był środek nocy. Specjalnie wybrała lot na tak późną godzinę. O wiele lepiej czuła się w nocy. Do spotkania miała jeszcze trochę czasu. Wyjęła więc książkę z podręcznego plecaka. Wiedziała, że przyjdzie jej jeszcze czekać, ponieważ osoba, z którą miała się spotkać, niestety miała tendencję do spóźniania się. Dlatego postanowiła się tym zbytnio nie przejmować.
Oczywiście okazało się, że jej przypuszczenia były słuszne. Z lekkim już zniecierpliwieniem, z podrygującą ze zdenerwowania nogą, zerkała na zegarek na ręku. Dochodziła druga. Umówili się na pierwszą. Na jej komórkę nie przyszła żadna wiadomość. Nawet jej anielska cierpliwość miała swoje granice. Już nie była w stanie skupić się na książce. Wstała, odkładając ją na bok i przeszła się wzdłuż korytarza. Coś musiało go zatrzymać. Jennifer skrzyżowała ręce na piersi i powolnym krokiem chodziła w tę i z powrotem. Niespodziewanie gdzieś koło siebie usłyszała szum, prawie podobny do wiatru, aż podskoczyła. Odwróciła się za siebie, gotowa w razie czego do szybkiej ucieczki, na wypadek, gdyby wiatr okazał się być nieprzyjazny. Ale zamiast tego zamarła, zaskoczona, nie spodziewając się tego widoku.
To był jej przyjaciel, Lysander, z którym się umówiła, żeby po nią przyjechał. Miał czelność się spóźnić, mimo że ona na niego czekała, nawet nie będąc pewną, czy go rozpozna po tylu latach, ale rozpoznała go od razu. Udało jej się to dzięki jego charakterystycznych, brązowych włosach zasłaniających grzywką prawe oko. Oraz po tym staroświeckim płaszczu, który zawsze nosił. Ona się denerwowała, niepokoiła, a teraz on miał czelność stać przed nią i uśmiechać się bezczelnie.
- Cześć, Jennie – przywitał się szatyn, wyraźnie zadowolony z siebie, co ją tylko jeszcze bardziej rozzłościło. – Kopę lat, co?
- Owszem – Kiwnęła z powagą głową. W tej chwili skumulowało się w niej mnóstwo sprzecznych emocji i w zasadzie nie wiedziała, jak miała zareagować. Chwilę tak stała, po prostu się na niego gapiąc. Zaraz potem rzuciła się i wpadła mu w ramiona. Chłopak zaśmiał się głośno, a jego śmiech potoczył się echem po pustym korytarzu.
- Takie powitania to ja lubię – przyznał, jako pierwszy się odsuwając. - Mógłbym częściej cię tak zostawiać, tylko po to, żeby zobaczyć, jak się cieszysz na mój widok!
- Nigdy więcej mnie nie zostawiaj – pogroziła mu palcem. Nic się nie zmienił. – Nigdy. Więcej. Czy wyraziłam się jasno?
- Jasno jak słońce – odparł, ale zaraz się skrzywił, widząc jej spojrzenie. – Ups. Masz rację, przesadziłem, przepraszam. To… Może już chodźmy, co? – dodał, kiedy niezręczna cisza, która zapadła pomiędzy nim, zaczynała się niebezpiecznie przedłużać. Dziewczyna źle znosiła wszelkie aluzje do słońca. Po prostu tak miała. Nie bawił jej ten typ humoru.
- Dobry pomysł. Prowadź.
Lysander złapał jej walizkę i chciał wziąć plecak, lecz zaprotestowała. Na moment zupełnie zapomniała o książce, ale chłopak zdążył wsadzić ją z powrotem do plecaka. Zaczął iść w kierunku wyjścia, a ona podążyła za nim, jako że nie znała tego miejsca. W końcu znaleźli się na zewnątrz; uderzyło ją gorące, letnie powietrze. Mimo że była noc było parno. Wyglądało na to, że zbierało się na burzę. Lysander stanął przy ulicy i postawił jej bagaż na ziemi, rozglądając się dookoła.
CZYTASZ
W poszukiwaniu korzeni
FantasyJennifer Lindsay przyjeżdża do Chicago i zamieszkuje u rodziny swojego najlepszego przyjaciela, Lysandra, którego nie widziała od dziesięciu lat, kiedy to rozstali się nagle w Japonii. Dziewczyna ma tylko jeden cel: zrobić swoją własną, małą armię...