Cody
Pierwszym, co zrobił, jak wszedł do mieszkania, rzucił plecak gdzieś w kąt i opadł na kanapę, niezmiernie z siebie zadowolony. Aż zatarł z radości ręce, nie potrafiąc się powstrzymać.
Udało mu się wyciągnąć Jennifer na imprezę. Już pomijając fakt, że tak naprawdę nie był na nią zaproszony, ale to nieważne. Tak czy inaczej, wiedział o tej imprezie i doskonale wiedział, kto ją organizuje i praktycznie rzecz biorąc, pakował się w paszczę lwa. Problem był taki, że z natury był ryzykantem. Bez ryzyka nie ma zabawy, to było jego życiowe motto.
Chłopak wyciągnął telefon z kieszeni i odblokował go, po czym jeszcze raz czytał wiadomości z brunetką i nie potrafił nie szczerzyć się do ekranu. Zgodziła się! Zgodziła się, kiedy ją zaprosił. Nie spodziewał się, że przyjmie jego zaproszenie, tym bardziej, że prawie się nie znali. Ale on nie wyobrażał sobie zaprosić kogoś innego, niż dziewczynę, która poznała jego sekret. I się nie wystraszyła. To już było coś.
Musiał się wbić na tę imprezę, w końcu była z okazji rozpoczęcia wakacji i zdania egzaminów. Miała być na tym prawie cała szkoła. A w dziewczynie dostrzegł swoją przepustkę. Wiedział, że nie była zwyczajna, odkąd zobaczył ją w tamtym klubie dla nadnaturalnych w towarzystwie tej rudej z Legionu Krwi. Że też musiała być powiązana akurat z nimi! Zgadywał, że albo była czarownicą, albo przynajmniej wilkołaczką, bo nie widział jej wcześniej, a tak się składało, że z Legionem znał się bardzo dobrze. I niekoniecznie byli w przyjaznych stosunkach. Okazało się, że tak jak oni była wampirem, kiedy rozpoznał drinka z krwią, którego sobie zamówiła. Nie zraziło go to jednak, a wręcz przeciwnie, sprawiło, że chciał ją bardziej poznać, tylko ta ruda małpa im przeszkodziła. Abigail Vatore może i była milutka, ale potrafiła pokazać kły i wolał z nią nie zadzierać.
A później wpadł na nią po pełni w klasie do angielskiego, kiedy się przedstawiała.
Ogólnie nie wierzył w przypadki. Musiał mieć po prostu cholerne szczęście, że los zdecydował się umieścić ją akurat w tym samym roczniku co on. Nie chodzili razem na wszystkie zajęcia, oczywiście, ale przynajmniej na kilku byli razem w klasie. Starał się też dotrzymywać jej towarzystwa na przerwach, ale ona miała już swoich znajomych. Szybko się wdrożyła w szkolne życie.
Zaskakiwało go, jak wiele potrafił poświęcić myśli jednej osobie. Powinien był skombinować jakiś obiad i trochę pograć na gitarze. Dorabiał sobie, dając lekcje dzieciakom w kółkach muzycznych. Jego rodzina definitywnie odmówiła mu jakiegokolwiek wsparcia, odkąd odszedł z watahy i musiał sobie radzić sam.
Kiedy stał w kuchni i smażył stek, wydawało mu się, że usłyszał pukanie do drzwi. W pierwszej chwili zdziwił się, bo nie spodziewał się gości i myślał, że mu się przesłyszało. Kuchnia była oddalona kilka metrów korytarzem od salonu. Pukanie znów się powtórzyło, tym razem bardziej natarczywie. Blondyn zmniejszył gaz na kuchence i poszedł sprawdzić, któż to próbował się do niego dobić.
— Percy? To ty? — zdumiał się, wpuszczając brata do środka.
Percy, a właściwie Percival, był jego jednym z dwóch starszych braci. Był średniego wzrostu, dobrze zbudowany i miał na twarzy zarost. Jego długie, brązowe włosy sięgały mu niemal do ramion, co zawsze denerwowało ich matkę. Mężczyzna miał dwadzieścia trzy lata i pracował jako programista. Informatyka to była jego ukochana dziedzina, skończył taki kierunek w szkole i zajął się komputerami. Żeby pracować, musiał jeździć do miasta. Prawdę mówiąc, był jedynym członkiem watahy, z którym Cody utrzymywał jako taki kontakt. A przynajmniej nie urwał go całkowicie, jak z pozostałymi.
CZYTASZ
W poszukiwaniu korzeni
FantasyJennifer Lindsay przyjeżdża do Chicago i zamieszkuje u rodziny swojego najlepszego przyjaciela, Lysandra, którego nie widziała od dziesięciu lat, kiedy to rozstali się nagle w Japonii. Dziewczyna ma tylko jeden cel: zrobić swoją własną, małą armię...