Rozdział 7: Naszyjnik Światła

6 0 0
                                    

Tak jak Minerva zapowiedziała, zajęła się problemem nieodporności na promienie słoneczne. O osiemnastej wieczorem miał się zjawić u nich gość z zewnątrz, tak przynajmniej przekazała jej Nyssa. Jennifer praktycznie cały dzień nie mogła sobie znaleźć miejsca. Usiadła przynajmniej do pisania pamiętnika, ale i to po pewnym czasie porzuciła, nie potrafiąc ubrać w słowa to, co chciała. Rozmowa z Lysandrem trochę podniosła ją na duchu i doceniała, że przyjaciel starał się pomóc jej przełamać lęk przed światłem. Jasne, jej rasa z powodów naturalnych unikała światła, ale większość nie miała przed nim takiego panicznego lęku, jak ona. Dlatego skręcało ją na samą myśl o tym, że miała wyjść na zewnątrz w dzień, a nie w nocy. Cóż, sama sobie nawarzyła tego piwa, przemieniając Ruth, ale już zgodziła się ponieść konsekwencje. W końcu czego nie robi się dla wprowadzenia w życie własnego planu? Dziewczyna obiecała sobie, że jej głupi strach nie sprawi, że porzuci swoją misję.

Jeśli chodziło o Ruth, nastolatka wciąż była pod jej wpływem, ale obecnie została zgarnięta przez pozostałych domowników i zapewne się uczyła. Problemem będzie pozyskanie dla niej świeżej krwi, którą musiała samodzielnie zdobyć przed upływem doby, żeby przemiana zakończyła się całkowicie i żeby nie umarła w męczarniach. Całe szczęście pozostało jej jeszcze dwanaście godzin i Jennifer zamierzała dzisiaj to załatwić. Zamierzała zabrać ją na polowanie. Ale najpierw trzeba było załatwić odporność na słońce.

- Tu jesteś – powiedziała Nyssa, wyrywając ją z rozmyślań. Jennifer stała przy biblioteczce i próbowała wybrać książkę, żeby zabić dłużący się czas. Oderwała wzrok od półek i przeniosła wzrok na dziewczynę. Brunetka miała na sobie zwiewną bluzkę z koronką i krótkie spodenki. Cóż, było gorąco. A nie wszyscy mieli odporność na temperatury otoczenia, tę umiejętność zdobywało się późno, wraz ze wzrostem mocy. Ona miała to szczęście, że już się tego nauczyła. – Wołają cię. Już pora.

Kiwnęła głową i rzuciła spojrzenie w stronę telewizora, gdzie rzeczywiście zebrało się kilka starszych ludzi, między innymi Minerwa, Nathaniel i Joshua. Wcześniej kazali jej się ubrać w jakieś ciuchy do zniszczenia. Nie miała pojęcia, czego będą od niej oczekiwać, ale nie spodziewała się niczego przyjemnego. Jennifer podeszła do dorosłych czekających na nią. Wuj Lysandra, Nathaniel, wyszczerzył się do niej i machnął zachęcająco ręką. Mimo że nie podobała jej się bezpośredniość, jaką mężczyzna wykazywał, nie umiała go nie lubić. Był chyba jedną z najbardziej przyjaznych jej osób.

- No witam witam, moja droga – przywitał się. – Gotowa?

- Zależy na co – odpowiedziała ostrożnie. Joshua tymczasem spojrzał na brata z dezaprobatą.

- Nikt jej nie powiedział? – zapytał, na co tamten wzruszył ramionami, jakby niespecjalnie go to obchodziło. Zresztą, sądząc po jego sposobie bycia, pewnie tak było.

- Ups? – rzucił rozbawiony. – Ja byłem zajęty uczeniem młodej, sorry. Swoją drogą, musi coś zjeść, jeśli ma się jutro normalnie pojawić w szkole. – Tu posłał Jennifer długi, znaczący uśmiech. Stało się jasne, że to ona miała się nią zająć. Nie miała nic przeciwko.

- Wiem, dopilnuję tego – zapewniła brunetka poważnie. To był jej obowiązek i prawdę mówiąc wściekłaby się, gdyby zamiast niej miał to zrobić ktoś inny. Niepokoiło ją jednak coś zupełnie innego. – O czym nikt mi nie powiedział?

- O rytuale – wyjaśnił jej łaskawie. Zdębiała. Jakim rytuale?! Zapewne widząc przerażenie malujące się na jej twarzy, dodał szybko. – Nie martw się, nie będziesz musiała nic mówić. Zgaduję, że nawet nie będziesz musiała nic robić.

To jej wcale nie uspokoiło. Kiedyś czytała dużo o rytuałach. Wykonać je mogła tylko osoba potrafiąca posługiwać się magią i skomplikowanymi zaklęciami, żeby osiągnąć dany efekt. Przeważnie wykonawcami takich rytuałów były wiedźmy, bo one miały największe predyspozycje, ale od lat żadnej wiedźmy nie widziała. Poza tym taki rytuał wymagał poświęcenia użytkownika lub osoby, na którą rytuał miał zadziałać. Było wiele różnych metod stosowania i wiele różnych przeznaczeń, ale to było poza jej zasięgiem. W dodatku do tego potrzebne były zaklęcia, których ona nie miała szans poznać. Zaklęcia wiedźmy przekazywały tylko między sobą, z pokolenia na pokolenie. Nigdy nie wychodziły poza ich krąg. Czyli to by oznaczało, że potrzebują wiedźmy, a zaraz miał się zjawić ich gość...

W poszukiwaniu korzeniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz