Amatorskie szycie, cud porodu i bombowe wyjście

202 13 0
                                    

Rękawy kurtki Nico ledwo trzymały się na pozostałych nitkach. Płaty materiału zwisały wszędzię. Dziura w czarnej koszulce była tak wielka, że czerwona od krwi skóra była odsłonięta. Nico leżał na wilgotnej ziemi, słyszał jak Reyna ciężko oddycha. Dotknął rany na ramieniu, które bolało tak niemiłosiernie, że Nico nie był pewien czy zaraz nie odpadnie. Jego dłoń była we krwi. Wtedy głuchy szum wiatru stał się zbyt głośny. Dzwonił mu w uszach, a niebo kręciło się wokół niego.

Kiedy się obudził, jego ubrań już nie było. Reyna użyła ich strzepków do opatrzenia tam.
—Nie ruszaj się zbyt gwałtownie —poradziła. —To mogłoby uszkodzić szwy.
Nico zaśmiał się. Zawsze w takich momentach chciał się śmiać, ale rozumiał, że było to nie na miejscu. Chcąc nie chcąc, jego los był w rękach moir. Może wreszcie po dziesiątkach lat im się znudził, jak inni starzy ludzie?

. . .

Will Solace wyrzucił ubrudzone krwią rękawiczki i maseczkę do kosza. Jego ręce nadal się trzęsły. Zimna woda lecąca na nie z kranu nie pomagała. Klepał policzki mokrymi, trzęsącymi się dłońmi doprowadzając się do porządku. Odwiesił fartuch i wszedł do pokoju obok, w którym jego siostra podawała umyte, owinięte w ręcznik nowonarodzone dziecko matce. Pół dnia nastawienia kości, zaszywania i prób uratowania wykrwawiających się herosów nie przygotowało Willa na odbiór porodu. Wątpił, że kiedykolwiek mógłby być na to gotowy. Widok płaczącej ze szczęścia Pani Hedge chwilowo sprawił, że poczuł, jak całą presją ustępuje. Dawał mu nadzieje, że to małe stworzonko, któremu pomógł przyjść na świat będzie mogło się nim cieszyć, że Gaja znów zaśnie i nadal czeka je przyszłość.

—Will, dziękuję. —Trener Hedge powstrzymywał łzy.
—To moja praca —Will uśmiechnął się nadal blady i spocony ze stresu.
Wiedział jednak, że żaden normalny piętnastolatek nie powinien był tego widzieć, a co dopiero być odpowiedzialnym za przyjęcie porodu.
—Wiem, że nie powinienem już o nic prosić, ale jako najlepszy medyk w obozie, chcę żebyś wiedział jeszcze jedno, —zaczął trener —ten chłopiec, który zagainął-Nico di Angelo —nagle bijące zdecydowanie za szybko serce Willa zatrzymało się. —Transportował tu ogromny posąg Ateny przez pół świata, przy użyciu jednej ze swoich mocy: podróży cieniem. To kluczowy punkt w planie zakończenia konfliktu z Rzymianami. —kontynuował trener. —Jednak wymaga to od niego bardzo dużo siły. Nie powinien być daleko, ale może być w fatalnym stanie. Każdy skok sprawia, że mdleje i zaczyna dosłownie znikać. Wziął na siebie tak odpowiedzialne zadanie, ale obawiam się, że może tego nie przetrwać. —Trener zrobił zbyt długą pałzę na głęboki wdech —Will... jeśli tu wróci...
—Zajmę się tym —przerwał mu. —Nie pozwolę mu umrzeć.

—Potrzebuję przerwy. Poradzicie sobie?
—Jasne —jego rodzeństwo wracało powoli do sprawdzania stanu pacjętów. —Należy Ci się odpoczynek. Spisałeś się.
—Nie. Potrzebuję zająć czymś myśli. —Will wepchnął do kieszeni pudełko gum do żucia i wyszedł ze szpitala.

Grupka obozowiczów widocznie miała właśnie jakąś naradę.
—Hej, Will! —Cecil uniósł rękę na widok syna Apollina, który tylko się uśmiechnął.
—Wszystko dobrze? Nie było żadnych komplikacji? Jesteś strasznie blady. —Lou Ellen brzmiała na zaniepokojoną.
—Tak. Wszystko dobrze. Zdrowy mały satyrek— Will kiwnął głową chyba więcej niż siedem razy- nadal roztrzęsiony. —Mogę w czymś pomóc? Proszę, nie będę mógł spać.

Tak Will Solance znalazł się na przeszpieniach i misji saperskiej. Dawno nie był na misji w terenie. Jako główny medyk, rzadko opuszczał szpital. W ciągu kilku ostatnich lat widział już niezliczoną ilość okropnych ran, które musiał osobiście zszyć, zakażonych i ropniejących cięć, którymi nikt nie zajął się od tygodni, złamanych kości rozcinających skórę od środka, przy których modlił się do swojego ojca, by jego jedyny dar był wystarczająco silny. Will jednak najbardziej obawiał się: nie dotrzeć na czas by komuś pomóc. Nie dotrzeć na czas i zostawić przyjaciół na pewną śmierć. Nie mógł sobie na to pozwolić. Jeśli znów spotka kogoś na kim mu zależało zmarłego, osobiście spyta ojca, by dał mu bilet w jedną stronę, do królestwa Hadesa z kuponem na kąpiel we wszystkich wodach Podziemia. Może oprócz Late. Will nie był pewien, czy zasłużył na zapomnienie.

Nagle kątem oka Will zobaczył jak w oddali z nikąd pojawia się postać. Szła zataczając się i ściskając brzuch ręką.
—Nico?— wołanie pobudziło rannego i Will prawie został skrócony o głowę. —Odłóż to! —przycisnął palcem ostrze— Co robisz?
—Ja? —zapytał Nico. —Co wy tu robicie? Zamierzacie dać się zabić? —W tej chwili Will chciał płakać. Czuł jak emocje z niego uchodzą. Chciał obiąć chłopca by upewnić się, że naprawdę tam jest, wiedząc jednak, jak Nico reaguje na dotyk, poza tym, zwijał się z bólu. Jeśli jakieś organy chłopca są uszkodzone, Will nie chciał pogarszać sprawy. Złapał go jedynie za rękę. Zimne dłonie syna Hadesa działały jak okład łagodzący stres i otwierający usta. Will wiedział, że musi komuś powiedzieć jak się czuł, a podświadomie wybrał już Nico. Chciał mu w zamian powiedzieć, że jest przy nim i wszystko będzie dobrze, ale zadowolił się głaskaniem czarnych włosów, co wydawało się być dziwnie kojąco dla nich obu, a gdy głowa chłopca spoczęła na jego klatce piersiowej: oddał się nuceniu hymnu, który miał zmniejszyć cierpienie Nico, kiedy lśniące złotem palce muskały widoczne rany tak delikatnie, jakby zbyt dużo siły mogło zmiażdżyć tą wątłą istotkę. Will wiedział jednak, że trzyma w ramionach jednego z najsilniejszych herosów swoich czasów.

Doktor podtrzymywał rannego przed upadkiem i wepchnąłem gumę do jego ust. Nico opowiedział mu całą sytuację. Jego oddech był ciężki, jak gdyby przebiegł maraton. Żucie lekarstwa trzymało go zajętego, aż nagle zamilkł. Will wołał jego imię, ale Nico nie reagował. Patrzyli sobie w oczy, ale wzrok syna Hadesa był gdzieś daleko. Medyk położył go na plecach. Ręce wzdłóż tułowia. Złapał jego dłoń chcąc powiedzieć, że jest przy nim i nigdy nie odejdzie, ale słowa stanęły mu w gardle. Nie wiedziałem ile Nico już wytrzymał, ani czy jego organizm wytrzyma cokolwiek po takim wykończeniu.

—Nico? Nico słyszysz mnie? —Will dłonią sprawdził puls i temperaturę chłopca. —Hej, jak się nazywasz? Kiedy zmieniłeś styl na hawajskie koszule? Co dzisiaj jadłeś? —Will zadawał pytania łamiącym się głosem, by Nico nie stracił przytomności, szukając termosu, trzymał rękę na jego piersi klęcząc w gotowości by wykonać masaż serca.
—Coś w Europie —wymamrotał, co nie było odpowiedzią na pytanie, ale mówiło tyle, że nie było to wystarczające. Informowało, że Nico nadal go słyszy, ale nie koniecznie rozumie. Will lekko złapał opuszkami palców jego dolną powiekę, po czym podtrzymując głowę wepchnął tabletkę do ust herosa, dając mu do popicia nektar. Zarzucił sobie jedną z rąk Nica na ramię i lewą dłonią podpierał go w talii, gdy ciężar ciała rannego utrzymywał się na Willu. Żyły medyka świeciły, jakby płynęło w nich żywe złoto. Oddech Nico wracał do normy i już nie zwijał się z bólu. Strzał adrenaliny dodał mu siły, jakby Nico zupełnie nic nie ważył. Biegli razem, niczym w wyścigu na trzy nogi, przez wzgórze, dopuki przed nimi nie pojawił się Octavian i jego legion.

Na samą myśl, że osoba, która prawie samodzielnie była odpowiedzialna, za skłócenie obozu Greków i Rzymian, była z nim spokrewniona, Willowi robiło się niedobrze. Jak ktoś, z takim obłędem i żądzą mordu w oczach mógł być potomkiem Boga uzdrowicieli?

I oto jest- roydział, który napisałam jako pierwszy.
1164 słowa

ArkadiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz