O tym czemu Nico nigdy nie założył swojej nowej bluzy

187 11 0
                                    

Zaczynał się grudzień. Większość liści pospadało już z drzew i nawet Will zaczął nosić kurtkę. Nico siedział na swoim łóżku czytając książkę, o mitologicznym bohaterze, którą dała mu Piper. Tempo jego czytania było żałosne. Nie dość, że nie był w szkole od kiedy skończył dziesięć lat, to przez dysleksję i ADHD w kółko czytał tą samą stronę by zrozumieć jej sens. Wcale nie zachęcał go fakt, że zostało mu ponad sto stron. Skończywszy rozdział po długich męczarniach, Nico wreszcie zadał pytanie, które nurtowało go od trzech tygodni:
—A ty, nie masz mamy do której wracasz? —Nico naprawdę nie chciał brzmieć niemiło.
—Moja mama jest w trasie w Kanadzie —Will stał w oknie obserwując pojedyncze żółte liście. —Zabierze mnie dopiero na święta. Każdego roku wmawia szkole to samo: że mój ojciec nie żyje i jako jedyny opiekun zabiera mnie w trasę. Potem zdaję egzamin komisyjny i przechodzę do następnej klasy. Mama chciała, żebym był muzykiem, ale mam zamiar zdawać na medycynę.

Nico wiedział, że to kiedyś się stanie. Will też go zostawi, jak wszyscy inni w jego życiu.
—A ty? —blondyn popatrzył na niego —co robisz na święta?
Nico chciał odpowiedzieć tak by nie zabrzmieć zbyt smutno lub desperacko. Musiał myśleć dość długo, bo kiedy wiatr zaświszczał drugi raz, Will zatrzasnął okno i usiadł obok.
—Nie powinienem pytać. —Will był zdecydowanie za blisko. Temperatura ciała Nica podniosła się o parę stopni. Tak, to zdecydowanie był syn boga Słońca. Nico niepewnie położył głowę na jego ramieniu, a dłoń blondyna objęła go w pasie. Syn Hadesa drżał. Serce biło mu jak oszalałe. Chciał, żeby chłopak wziął go na kolana i nigdy nie wypuścił, ale skarcił się szybko za samą obrzydliwą myśl. Jason, Piper i Annabeth ciągle mówili, że wszystko z nim w porządku. Mówili, że to normalne, ale Nico pamiętał, że kiedy był mały, czytał w gazetach, że ludzie tacy jak on byli obrzydliwi i chorzy psychicznie i jeżeli terapia nie działała, jedynym lekarstwem na takich jak on była egzekucja. —Moja mama powiedziała, że mogę przywieść chłopaka na święta.
—Co? —Nico był pewien, że źle zrozumiał.
—Znaczy jeśli chcesz, ale czy my? —Will patrzył wszędzie tylko nie na niego. —To było o wiele łatwiejsze w głowie —mruknął i zrobił głęboki wdech, odwrócił głowę by spotkać jego spojrzenie. Piegi na jego spalonej twarzy dosłownie świeciły na różowych polikach niczym malutkie gwiazdki, a dolną warga chłopca lekko drżała—Nico di Angelo, jakby to nie było jasne: lubię Cię. To znaczy: podobasz mi się, więc, zapytam oficjalnie: chciałbyś się ze mną umówić?

Nico nie wierzył, że to się naprawdę dzieje. Jeszcze parę piesię cy temu był pewien, że umrze samotnie, zapewne przed dwódziestką. Pogodził się nawet z tym, że nie nie dożyje końca wojny z Gają, co okazało się nieprawdą, jednak nie oznaczało, że Nico ma jeszcze dużo życia przed sobą. Miał już przecież prawie dziewięćdziesiąt lat. Atropos już długo trzymała jego nić. Irytujące głosy w głowie wmawiały mu codziennie, że jest jedynym gejem na świecie (co Annabeth próbowała mu kilka razy wybić z głowy statystykami) i nigdy nie spotka kogoś, kto mógłby go pokochać, bo ta jedna osoba, której był pisany umarła już ze starości. Wmówił sobie, że to dobrze, że jako grecki półbóg musi być spisany na tragedię. Nigdy nie pomyślałby, że ktoś mógłby lubić Nico di Angelo —księcia umarłych, a nie czuć do niego odrazy, lub bać się go. Jednak Will był jedyną osobą, która powiedziała mu: "nie". Jedyną osobą, która nie myślała: "ach, to tylko ten dziwny dzieciak, dajmy mu robić swoje". Jedyną osobą, która widziała, że wszystko co robił było niemym krzykiem o trochę ciepła. I co najważniejsze: Nico nie wierzył, że to będzie ta sama osoba, która sprawi, że jego serce zgubi rytm.

—Naprawdę? —zapytał cicho.
Will nie wiedział co odpowiedzieć.
—Bogowie... myślałem, że... cholera... przepraszam. Zapomnij. —Will chciał wstać, jednak Nico złapał go za ramię i przylgnął do niego czołem.
—Nie... ja po prostu nie wierzę, nie rozumiem... —Nico mówił prawie do siebie.
—Mam nadzieję, że uwierzysz, że będziesz wspominać mnie, jako kogoś, kto zupełnie stracił dla ciebie głowę —blondyn skwitował smutno. Nico nagle poczuł jak ściska go w żołądku. Świetnie, już zdążył złamać serce, komuś kto naprawdę się o niego martwił. Komuś, w kim właśnie się zakochiwał.
—Wolałbym wspominać Cię jako swojego kochanka. —wymamrotał Nico w materiał czarnego rękawa bluzy. Jego bluzy. Will nadal ją nosił i teraz to miało sens. Łzy spłynęły po nosie Nico prosto na ciemnyy materiał.

Will zaśmiał się i chciał się odezwać, jednak Nico go uprzedził:
—Nigdy nie wierzyłem, że to będzie decyzja, którą będę mógł podiąć. Byłem pewien, że kiedy dorosnę, wyślą mnie na leczenie w naszej parafii. Łatwiej było to zaakceptować niż się stawiać. Od dzieciństwa byłem pewien, że po prostu "Bóg" nie chciał bym był szczęśliwy, a teraz wiem, że on nie istnieje, a nadal trzyma się mnie ta głupia myśl. A ja nie dawałem jej odejść, bo bałem się zmiany. Przez ostatnie dwa lata mówiłem sobie, że Percy nadal mi się podoba, że nadal jestem w nim zakochany, bo wiedziałem, że nie mam u niego szans. Tak było łatwiej... Nie dawało mi to prawa zakochać się nowo. A teraz... —Nico całkowicie schował twarz w ramieniu chłopaka, który delikatnie przeczesywał palcami jego włosy, jakby chcąc zapewnić, że wszystko będzie dobrze. —Will, czy jak będę twoim chłopakiem: będziesz mnie tak trzymać?
—Jeśli tylko będziesz chciał. —odpowiedział, na co Nico podniósł głowę by pocałować chłopaka w policzek, za który Will posłał mu uśmiech tak jasny, że można by było od niego oślepnąć.
—Więc... umówisz się ze mną? Jutro o piętnastej?
—Jasne, —Nico miał nadzieję, że nie dało się wyczuć jak zdesperowany był —nie mogę się doczekać.

Patrzyli się na siebie uśmiechając się, jednak żaden nie wiedział co odpowiedzieć.
—Myślisz, że... —Nico znów zdał sobie sprawę, że obraca swój pierścień i szybko schował ręce —też mógłbym nadal iść do szkoły? —Nico nie mógł się powstrzymać i przez chwilę wyobraził sobie przyszłość z Willem u jego boku. Jeśli jego partner zostanie lekarzem, on przecież nie może być głupi. Co mógłby zaoferować komuś tak: mądremu, atrakcyjnemu i pogodnemu. Nico nie mógł nawet pomyśleć o niczym, co komukolwiek mogło się w nim podobać. Will patrzył na niego jakby analizując pytanie.
—Chodzi o twoją datę urodzenia? —zapytał tak delikatnie, że słowa oplotły Nico niczym ciepły kocyk. Większość osób patrzyła na niego wtedy jak na wybryk natury, ale Will był delikatny. —zakładałem, że to jedna z tych rzeczy, o której się nie rozmawia.
—Kiedy byłem dzieckiem, wybuchła wojna. Nigdy nie poszedłem do liceum. Nie skończyłem nawet szkoły podstawowej. A teraz... powinienem już ją skończyć albo umierać, zależy jak na to spojrzeć. Chwila. —Nico spojrzał na Willa gotów zostać odrzucony, ale lepiej żeby chłopak zostawił go teraz, bo wiedział, jak szybko jest w stanie się zakochać, a jeśli spędzi więcej czasu z synem Apollina, będzie to nieuniknione. Może nawet już to zrobił. Jeszcze kilkanaście dni temu Nico zdał sobie z tego sprawę. Kochał to jak Will troszczył się o niego, nawet jeżeli próbował wmówić sobie, że to nic nie znaczy. Kochał jego głupawe żarty. Kochał jak opowiadał o swoich ulubionych filmach, o których Nico nic nie wiedział. Kochał, jak kiedy się zdenerwował, poprawiał swoje bandaże. Kochał to jak marszczył mu się piegowatym nos kiedy się śmiał. Kochał jak włosy kręciły mu się na wszystkie strony. Kochał nawet zapach jodyny, bo przewodził na myśl Willa. Nienawidził się za to, że był przy nim szczęśliwy. Spędzał dnie śmiejąc się, a kiedy słońce zachodziły i znów był sam, poczucie winy skręcało go od środka. Wykożystywał go i nie dawał nic w zamian. Nie miał nawet nic do zaoferowania. Skarcił się kilka razy za sny na jawie, w których całował Willa, lub wyobrażał sobie jak są razem. Kiedy przyłapywał się na tym, wbijał paznokcie, których jak włosów, nie obinał od roku, w uda. Tak wysoko, że wystarczyło, by założył dłuższe bokserki, by ukryć rany przed jakąkolwiek niezaplanowaną inspekcją doktora i planował uciec, kiedy tylko znów odzyska trochę kontroli i wybije się z orbity, krążącej wokół Willa. Teraz chciał jedynie samolubnie wchłonąć jak najwięcej słońca, które dawał mu chłopiec i wrócić na swoje miejsce. Daleko. Jak najdalej od centrum jego własnego systemu solarnego, tam gdzie Pluton powinien być, żeby Will mógł nadal błyszczeć. —Zdajesz sobie sprawę, że ja mam prawie dziewięćdziesiąt lat i zostałem uznany, za zmarłego?
—Nico, popatrz na mnie —chłopiec ujął jego dłoń i wpatrywał się w niego wielkimi niebieskimi oczami, w których odbijało się zachodzące słońce wychodzące zza chmur. —Nie będę oceniał cię po tym kim byłeś dla jakiś akt. Niedługo będziemy świętować razem twoje urodziny, piętnaste, a nie osiemdziesiąte-ósme. Nie żadną rocznicę śmierci. Nadal jesteś nastolatkiem i —zaciągnął dłoń mocniej —jesteś bardzo żywy. —palce Willa powędrowała do jego nadgarstka —czuję jak bije ci serce. —Medyk puścił Nico i odwrócił wzrok.—W domku Ateny jest biblioteka. Są tam podręczniki do wszystkiego. Wystąpimy do niej pojutrze, zgoda? —Nico jedynie kiwnął głową w odpowiedzi, powoli zdając sobie sprawę, z tego, co właśnie się wydażyło.

Tysiąc motylich szkieletów znów obudziło się w brzuch syna Hadesa. Może jednak Nico nie nienawidził miłości tak, jak mu się wydawało? Może czasem i jego mogła uczynić szczęśliwym?

1510 słów

ArkadiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz