Magia i Mit

203 13 3
                                    

Dwa kolejne dni Nico di Angelo jakby rozpłynął się w powietrzu (Will miał nadzieję, że dosłownie tak się nie stało). Grupowy domku numer siedem był zajęty doglądaniem rannych w infirmerii i papierkową robotą od wschodu do zachodu słońca. Fakt, że syn Hadesa postanowił go unikać doprowadziła Willa do dwóch możliwych wniosków: Nico po prostu go nie lubi, nie chce spędzać z nim czasu i zapewne uważa za irytującego i zapewne zdążył znaleźć swoją bratnią duszę gdzieś w Nowym Rzymie lub chłopak boi otworzyć się na ludzi. Druga opcja może i wydawała się bardziej możliwa, jednak nie można ignorować obecności pierwszej.

Nico zawsze wydawał mu się dziwny. Widocznie samotny, jednak nieskłonny do zabawy. Cichy, a przecież miał piękny głos, z lekkim akcentem, włoskim, co Will wywnioskował z jego pochodzenia (bo sam nigdy nie był we Włoszech i słyszał ten język tylko w filmach), którego na początku syn Apollina mu zazdrościł, bo przecież to jego ojciec był bogiem muzyki, więc czemu on nie dostał anielskiego głosu? Jednak przez lata słyszenia tylko małych jego skrawków, głównie w snach. Chłopiec pojawiał się w nich dość często. Często były smutne: o siedzeniu w samotności, ale czasem Nico już starszy uśmiechał się do niego, najpiękniejszym uśmiechem, którego Will nigdy naprawdę nie widział i śpiewał coś po włosku co brzmiało jak kołysanka. Will marzył, by usłyszeć go w całej okazałości: solo, a capella, w swoim rodzimym języku, tylko dla niego...

Koncept "bratnich dusz" wydawał się Willowi bardzo smutny. Dawno postanowił sobie, że ma już dość noszenia skarpet do połowy łydki (nawet tych z tęczowym paskiem u góry i tych w żaby) żeby zakrywać niemały symbol. To tak pasowało do Afrodyty: nie pisanie wprost kto jest twoją drugą połówką, żeby wywołać aferę. Tłumy nastolatków z problemami sercowymi stanowiło dla bogini pewnie niezłą rozrywkę, a Afrodyta lubowała się w przyziemnych dramatach. Ten niepozorny znak wisiał nad Willem, który na okrągło powtarzał sobie, że może te skrzydełka rzeczywiście oznaczają Nike, a nie anioła, co Will pełen nadziei założył. Niedomknięte kółko na szczycie i korona, razem z kropką w środku półkola było wszystkim o czym Will myślał przed snem.

Jeżeli Will nie powinien być z Nico, wówczas stracił swoją szansę. Teraz Nico jest bohaterem, który dowodził całej armii umarłych, bohaterem który pokonał Octaviana, bohaterem, który podjął się wyzwania, by własnoręcznie przenieść ogromny pomnik Ateny przez ocean, gotów oddać swoje życie by tylko zakończyć wojnę, Synem najstarszego z bogów, najmniej trafne określenie jakim ktokolwiek mógł opisać Nico było: "zwyczajny", jednak taki właśnie był Will. Boleśnie zwyczajny. Will był po prostu Willem. Lekarzem, bez doktoratu, bo nadal czekały go dwa lata liceum zanim mógł iść na studia. Synem boga muzyki, który może i umiał grać na paru instrumentach, może i był w tym całkiem dobrym, ale nie umywał się nawet do swoich braci. Synem piosenkarki, nie umiejącym nawet ładnie śpiewać. Synem boga łucznictwa, który nie wyróżniał się wcale ponadprzeciętną celnością czy ogromnym obszarem rażenia. Jednak był inteligentny i umiał przewidzieć przyszłość na tyle, by widzieć, że jeżeli teraz przegapi swój strzał, ich różnice mogą tylko narastać, oddalając ich od siebie, a Nico może okazać się jednym ze zwolenników tej swadczej gry Afrodyty.

Kolejnego ranka wychodząc z domku, Solace zobaczył wreszcie Nico: całego, niezmienionego jeszcze w kałużę cienia, lecz nie do końca zdrowego, jednak uśmiechniętego rozmawiającego z Jasonem Gracem. Po tym jak stał parę minut niezauważony, wreszcie złapał spojrzenie chłopca i dość dosadnie wyraził to, że chcę z nim rozmawiać. W tej chwili.

Kiedy Nico opuścił obóz był jeszcze dzieckiem. Teraz jego smutna twarz wyglądała bardziej dorośle. Jego palce pełne ran ruszały się nerwowo skrobiąc kawałek koszulki. Kłykcie niemal czerwone na porcelanowej skórze tak suchej że płatki zaczynały z niej odpadać. Znów chciał potrzymać jego dłoń, ale powstrzymał się. Teraz byli tylko najwyżej znajomymi.

Po zleceniu synowi Hadesa trzech dni kuracji Will miał wyrzuty sumienia. Nico potrzebował odpoczynku, to fakt, jednak gest nadal był trochę samolubny i sprawiał, że uzdrowiciel co chwilę nerwowo zaciskał bandaż na swojej ręce.
—Co robisz? —zapytał, wracając do Nico po sprawdzeniu stanu zdrowia pacjentów.
—Apollo, —Nico uśmiechnął się bardziej do siebie, niż do Willa trzymając przed sobą kartę, jak gdyby próbował ją z nim porównać—Trzydzieści punktów zdrowia, dwa tysiące punktów obrony. —podniósł wzrok. Ich spojrzenia się spotkały, a Will zapomniał na chwilę jak się oddycha. Deja vu. Śnił o tym kiedyś. Był wtedy jeszcze dzieckiem, jeszcze zanim trafił do obozu. Nico spojrzał na doktora, ciemnymi oczami, które zdawały się pochłaniać jego duszę i po chwili szybko się odwrócił.
—Mój tata —Will wyciągnął kartę z dłoni chłopca i usiadł na łóżku obok niego. —Wow— blondyn podziwiał ilustrację. —Przez całe życie, powiedział do mnie jedno zdanie i zniknął.
—Przykro mi. —Nico zrobił głęboki wdech—Ja... ja go spotkałem —dodał Nico smutno wlepiając wzrok w ziemię.
—Och... —Will westchnął. Z jednej strony zafascynowany, z drugiej zawiedziony, myślą, że on sam tego nie przeżył —jaki on jest?
—"Boski" —westchnął— e... znaczy Thalia tak powiedziała, przecież "jest bogiem". Ah... nie powinienem tego mówić, przecież to twój ojciec. —di Angelo schował czerwoną ze wstydu twarz w dłoniach i potrząsnął głową, co było całkiem urocze i sprawiało, że Willowi nagle zrobiło się trochę cieplej. —Jesteście podobni. —wymamrotał.
Will miał wrażenie, że nie powinien nadinterpretować tych słów, co nie znaczyło, że nie będzie tego robił. Jednak nie teraz, nie w pracy. —Przywiózł nas do obozu. Byłem mały i irytujący no i właśnie dowiedziałem się, że moja ulubiona rzecz na świecie istnieje naprawdę. Chyba zanudziłem go pytaniami. Przybiera formę młodego mężczyzny... albo starszego nastolatka, byłem za mały, żeby ocenić. Trochę w punkowej estetyce, ale w taki zapierający dech sposób, a nie nie jak małe emo jak ja. Trochę w stylu badboya z domieszką surfer? Ale jednocześnie rozpościera wokół ciepło przez które aż chce się uśmiechać. —blada skóra Nico robiła się czerwona na samą myśl, po czym wymamrotał:—ty też je masz. —Ten komentarz wywołał u Willa nagły dreszcz, a krew napłynęła do policzków rozgrzewając jego twarz lecz doktor postanowił nie myśleć o tym teraz i tylko kiwnął głową. Nico najwyraźniej skończył wypowiedź i jakiś czas siedzieli w ciszy.
—Możemy zagrać? —zapytał Will, na co Nico kiwnął.
Opowiadając o każdej postaci, Nico wydawał się bardziej żywy. Jak gdyby tylko czekał, aż ktoś wreszcie go o to zapyta. Will nie mógł odciągnąć wzroku od uśmiechu formującego się na ustach nastolatka.

—A ty co w takim dobrym humorze? —zagadnął dokuczliwie Austin, kiedy grupowy wrócił do swojego domku.
—To ten chłopak od Hadesa, co? —Will miał wrażenie, że Kayla wywierci mu dziurę w brzuchu.
—Nico —sprostował. —Nazywa się Nico di Angelo.
—A jednak! Co robiliście?
—To nic takiego. Graliśmy w karty. Pożyczył je na parę dni żeby się nie nudzić i nauczył mnie grać, a potem pomógł mi w zmianie opatrunków innych pacjentów.
—Mhm... —Austin uśmiechnął się złośliwie.
—Myślę, że to on.

1115 słów

ArkadiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz