~*~
Eren
Wrócił do domu późnym wieczorem, od razu wykąpał się po fizycznej robocie na cmentarzu, związał wysuszone włosy w luźną kitkę i poszedł do swojego pokoju. Teraz łóżko stało po prawej od wejścia, w rogu, z dala od okien. Szafa stała tam gdzie poprzednio, z powodu tego, że była dostosowana do rogu. No i sam nie dałby rady jej przenieść. Biurko stało na miejscu łóżka, a regał z komodą przy ścianie gdzie wyro. Ściany nadal były w plakatach, wlepach, zdjęciach i innych pierdołach, dostosowane do nowego rozkładu mebli. Hantle nadal walały się po ziemi, tak samo jak mata i gumy do ćwiczeń. Czarny dywan z rzeczy przesuwnych jedynie pozostał na środku, tak samo puchaty jak zwykle.
Włączył sobie jakąś starą, punkową kasetę, wyregulował głośność, ściągnął grubego zina z regału i wziął jeszcze ze sobą popielniczkę. Wodę miał naszykowaną, więc przygotowany do "relaksu" usiadł na łóżku, opierając głowę o ścianę. Zaraz potem i tak wstał, bo było mu za chłodno po kąpieli. Podszedł do szafy i wygrzebał zwyczajną, luźną bluzę. Znów więc usiadł, westchnął głęboko i odpalił papierosa. I tak cały ten dom walił szlugami, nie robiło mu to już różnicy czy jarał w oddali do okna. Chwycił za magazyn i zaczął go czytać, chcąc się zatracić w subkulturowej paplaninie. Czytał i czytał, pochłaniając szczegóły, po pewnym czasie naprawdę zapomniał o wszystkim, dlatego pukanie do drzwi absolutnie nie zrobiło na nim wrażenia. Jean pojechał gdzieś jeszcze, zgarniając ze sobą Mikasę i Armina, najpewniej do większego sklepu. Te dwa kujony ciągle siedziały w tych swoich książkach. Uwielbiał ich, ale czasami dziwił się, że widział ich w mieszkaniu. Mikasa akurat była zawalona nauką i zajęciami, ale Armin w własnej woli siedział zamknięty w swoich czterech kątach. Podobno kogoś poznał w necie. Historia mówiła, że to jakaś nawiedzona laska i ciągle ze sobą piszą. Arlet chodził ostatnio dziwnie rozanielony, nie wnikał, ale kibicował. Zaciągnął się, słysząc marudzącą Reiss na korytarzu. On się nikogo nie spodziewał, jak dla niego wpadła może Ymir.
~*~
Levi
Stał jak na szpilkach, zestresowany jak ja pierdolę. Zasłonił jednak ręką wizjer, żeby od razu nie spłoszyć potencjalnych domowników. Czuł się trochę jak idiota, bo poszedł po przygotowaniu merytorycznym przez Zoe do kwiaciarni. Nie znał się na badylach bukietowych, powiedział więc kwiaciarce, że chce róże - bo według słów jego matki te załatwiały wszystko. Zapytała z jakiej okazji, odparł, że z przeprosin. Dostał więc piętnaście, a w związku z tym, że miał zamiar bardzo przepraszać kupił trzydzieści. Bardzo niepewnie czuł się z tym gestem. Facet facetowi, chwasty? Podobno kwiatki lubili wszyscy. Miał jednak swoje prywatne wrażenie, że dla kogoś pokroju Jaegera trzeba było przynieść coś spersonalizowanego. Zapytał więc Mike'a, jakiego jabola pił w parku i takiego kupił. Porzeczkowy rozpuszczać żołądków, wyłącznie dla koneserów wszystkojednizmu w piciu. Trzymał go za plecami, w ramach planu B, jakby kwiatki nie zadziałały. Strasznie nieporęczny ten bukiet, ale czego się nie robi dla smutnych szczeniaków, co nie?
Usłyszał zamek więc cofnął rękę, żeby swobodnie opadała wzdłuż ciała. Nie będzie przecież sterczeć z tym jak jakiś pierwszoklasista na ślubowaniu. Ułożył już sobie w głowie to co chciał mu powiedzieć, w końcu miał dużo czasu podczas sprzątania. Erena wcześniej nie było, przyjechał niedawno. Odczekał więc większą chwilę i stawił się jak na dzień sądu ostatecznego.
Otworzyła mu niska blondynka.
Niebieskie oczy spotkały się z jego i już doskonale wiedział, jak bardzo niepożądanym intruzem był. Wkurwione gromy utkwiły w jego sylwetce, grymas na twarzy u dziewczyny pojawił się w moment. Zaczęła zamykać drzwi z soczystym "spieprzaj stąd", ale nie pozwolił. Ta jednak stanęła mu na dalszej drodze, z całą swoją wściekłością.
CZYTASZ
Chłopak z sąsiedztwa [Riren, Ereri, Levi x Eren]
FanfictionEren wraz z przyjaciółmi przeprowadza się do większego miasta aby zacząć żyć własnym życiem. Nie może jednak znaleźć pracy na dłużej, mieszka ze swoją byłą, najlepszym kumplem, szybko popada w konflikt z piekielnie seksownym sąsiadem, a na domiar zł...