XXV

553 57 81
                                    

~Peter Parker~

Leżałem na dnie tej zajebanej celi i czekałem na śmierć, kiedy usłyszałem dziwny szum. Nie miałem siły się podnieść, dlatego tylko odwróciłem głowę w tamtą stronę i nasłuchiwałem.

Właściwie to byłem gotów na walkę, bo zostałem tak wyszkolony, że nawet w chwili słabości trzeba stawić czoła przeciwnością, ale zastanawiałem się, czy ja tego w ogóle chcę?

Najlepiej byłoby, gdybym się poddał. W końcu umarłbym i znów spotkałbym rodziców, jednak tutaj pojawiała się kolejna myśl; czy oni chcieliby zobaczyć złodzieja i najemnika, którym się stałem?

Dlatego wybrałem życie w męczarniach, na które jak najbardziej zasłużyłem, przez zło wyrządzone światu. Codziennie rozmyślałem nad różnymi rzeczami. Jak zabić? Jak zorganizować ten skok, żeby się udało? Jak przetrwać do następnego miesiąca? Jak sprawić, by Kingpin w końcu był ze mnie dumny? Jednak nigdy nie zastanawiało mnie, co pomyśleliby sobie moi rodzice?

Może i nienawidziłem Starkusia, ale w jednym miał rację. Byłem tylko jebanym dzieckiem, bez bliskich, bez wykształcenia, bez życia. Byłem nikim, a myślałem, że jestem kimś. Cały czas robiłem sobie jedynie nadzieję, że szef będzie dumny, kiedy kogoś nareszcie zabiję, ale to gówno prawda. Z resztą tak jak większość rzeczy w moim życiu, było to tylko kłamstwo.

Po moim policzku spłynęła łza. Odkąd zadaję się z miliarderem, wszystko przestało mieć sens, a ja zacząłem zbyt dużo kwestionować. Każda jasna rzecz rozmazała się, aż w końcu rozpłynęła chuj wie gdzie.

Przez te wszystkie lata starałem się utrzymywać, że samookaleczanie to głupota, ale może jednak miało to swoje zalety. Zbyt dużo rozmyślałem i przez to nie umiałem się dostatecznie skupić. Kiedy dostawałem lanie od Furego, kiedy bili mnie ludzie Kingpina, a nawet on sam, nie myślałem o głupotach. Skupiłem się na cierpieniu fizycznym, a nie na tym, co siedzi mi w głowie.

Jedno stało się pewne. Potrzebowałem żyletki.

Niespodziewanie usłyszałem podobny szum, tylko głośniejszy. Powoli wstałem i rozejrzałem się, jednak niewiele mogłem stąd dostrzec. Tak więc przygotowałem się na najgorsze i czekałem.

~Steve Rogers~

Jak tylko dostaliśmy się do środka, Wanda unieszkodliwiła większość strażników. Było to konieczne, dlatego nie spekulowałem tutaj nad moralnością tego czynu.

Wszedłem więc w głąb bazy i zacząłem poszukiwania tej jednej celi.

Jednak kiedy skręciłem w pierwszy korytarz, napotkałem się z metalowymi drzwiami, które odcinały mi drogę. Nie znałem kodu, więc po prostu walnąłem je tarczą, tyle razy, że w końcu powstała w nich dostatecznie duża dziura.

Kilka metrów dalej musiałem zrobić dokładnie to samo, co wcześniej. Zastanawiało mnie tylko dlaczego te mocne wrota nie są odporne na vibranium? Przecież w taki sposób każdy posiadacz tego metalu jest w stanie przebić się przez zabezpieczenia.

Bez dalszych zbędnych przemyśleń, dotarłem do korytarza, w którym przez całą długość rozmieszczone były przeszklone cele. Przeszedłem kawałek i stanąłem naprzeciwko jednej z nich, ponieważ zauważyłem te charakterystyczne brązowe loki.

- No, no od kiedy Kapitan Ameryka łamie prawo? - zapytał chłopak, odwracając się w moją stronę.

- Od kiedy Tarcza łamie prawa człowieka - odparłem i zacząłem rozbrajać zamek tak, jak pokazał mi to Tony.

- Co ty wyprawiasz? - rzucił zdezorientowany i oparł się o ścianę, zbyt słaby, żeby stanąć na własne nogi. 

- Próbuję cię stąd wyciągnąć. Nie widać?

WRONG ENEMYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz