IV

1.1K 86 76
                                    

Wróciłem do mieszkania i zacząłem rozwalać wszystko na swojej drodze. Nie mogłem wykonać tej misji. Nie mogłem zabić

Cisnąłem pistoletem w kanapę i zmiąłem kartkę z wytycznymi. 

To Kingpin tego chciał. Od samego początku, odkąd zacząłem u niego pracować, jednak nie sądziłem, że kiedykolwiek mnie do tego zmusi. Nie spodziewałem się, że to od pozbawienia kogoś życia, będzie decydować moja przyszłość. 

Usiadłem na ziemi, wśród jeszcze większego bałaganu i schowałem twarz w dłoniach. Nie płakałem, bo w końcu to słabość. Nauczyłem się kontrolować osłabiające emocje już długo wcześniej, żeby teraz wymykały się z pod mojego nadzoru. 

Nie umiałem jednak powstrzymać tej furii. Z resztą, kto by potrafił, gdyby dowiedział się, że ma zabić szesnastolatka z arystokratycznej rodziny? Przecież jeśli to zrobię, pozbawię rodziców dziecka, a samego chłopaka dalszego życia i możliwości, które miał przed sobą. 

Rzuciłem okiem na broń. Jak go nie zabiję, Kingpin się wkurzy, a kto wie, co mógłby wtedy zrobić. Poza tym Wrench nigdy nie zawodzi. 

Westchnąłem ciężko i przejechałem ręką po twarzy. Odwinąłem zgnieciony papier i jeszcze raz uważnie przeczytałem wstęp.

- Millan Jones, lat szesnaście, wysoki brunet, impreza charytatywna, pojutrze, godzina 15:30.

Nie spodziewałem się, że moje pierwsze zabójstwo zrealizuję właśnie na imprezie charytatywnej. 

Zamierzałem to zrobić. Nie miałem opcji, bo albo życie zjebie się mnie albo temu chłopakowi i jego rodzinie.

Wystarczająco mi było, że i tak już mieszkałem jak śmieć, pracując na zlecenia dla szefa mafii i sprzedając dragi. Nie prosiłem się o to.

Wstałem, zgarniając broń z łóżka i poszedłem do łazienki. Stanąłem w rozkroku i wycelowałem w lustro, jak zawodowy zabójca. Przynajmniej tak wyglądałem, dzięki moim rysom twarzy. Może i po części była to podobizna dziecka, jednak ja dostrzegałem tam tylko nic niewartego śmiecia.

Wziąłem głębszy oddech i przymknąłem oczy. Wyobraziłem sobie tego chłopaka, a mój palec wylądował na spuście. Jedno pociągnięcie, jeden ruch, jedna szansa. Stałem tak dobre kilka minut, aż w końcu krzyknąłem i puściłem broń na ziemię.

- Nie. To nie w moim stylu. Ja nie zabijam. Nie zabijasz Wrench, słyszysz?!

Spojrzałem na moją podobiznę i oparłem ramiona o umywalkę. Odkręciłem kurek z zimną wodą i chlusnąłem nią sobie w twarz.

- Musisz to zrobić. Od tego zależy twoje życie.

Wyszedłem z łazienki i stanąłem w kuchni, z zamiarem wygrzebania czegoś do jedzenia. Nastawiłem też wodę w czajniku.

Kiedy miałem już zaparzoną kawę i podgrzane jakieś mrożonki, zapaliłem papierosa i zabrałem się do spożywania posiłku.

Przez moje moce, potrzebowałem znacznie więcej kalorii, niż przeciętny człowiek, jednak nie miałem jak ich sobie dostarczać. Jadłem jakieś tanie żarcie i to nie zawsze. Bywało, że nie mogłem nic zjeść przez kilka dni, a wtedy zostawały mi tylko szlugi.

Resztę dnia spędziłem spekulując nad wszystkim, dotyczącym tej pojebanej misji. Obmyśliłem cały plan, rozpracowałem rozkład budynku, w którym będzie się odbywać ta gala, sprawdziłem, czy mój kostium nie ma dziur i naostrzyłem porządnie broń. Kto wie, czy tych czternastu ochroniarzy akurat mnie nie dostrzeże? 

Kiedy skończyłem i wszystko było już gotowe, na zegarze wybiła druga nad ranem. Wcale nie odczuwałem zmęczenia, jednak położyłem się na kanapie.

WRONG ENEMYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz