𝑁𝑎𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗𝑎 𝑛𝑎 𝑜𝑐𝑎𝑙𝑒𝑛𝑖𝑒

104 10 62
                                    

Księżyc oświetlał ulice Florencji, gdy Pan Jeager zaparkował pod opuszczonym magazynem. Wyłączył silnik, westchnął głośno i potarł oczy. Musiał wszystko przemyśleć od nowa i zachować zimną krew. To była jedyna taka okazja, by odzyskać syna. Nie mógł tego spierdolić. Miał idealny plan, który ułożył z Pixisem. Nie mogło się nie udać.

Wysiadł w końcu ze swojego czarnego BMW M4 Competition Coupé, zamknął je i ruszył w kierunku wejścia. Był sam, gdyż tego wymagała umowa. Oczywiście, był uzbrojony. Wiedział jednak, że oni będą mieć przewagę liczebną. Musiał to dobrze obmyślić. Kenny Ackermann był pieprzoną szumowiną i ciężko było się z nim dogadać, jeśli nie ma się mu nic do zaproponowania w zamian. A on wiedział, czego chcieli. Oczywiście nie zamierzał im tego dawać, a ich tym zwabić w swoje pajęcze sidła, które uwiło mu Rose Velenose.

Wszedł powoli do środka. W powietrzu unosił się zapach pleśni i starości. Przed oczami latał mu kurz, a budynek był dość obszerny. Nie zabrakło jednak widocznych zniszczeń, takich jak; pęknięte okna, dziury w suficie czy ścianach, części ruin leżące na ziemi, butelki po alkoholu i stare materace czy koce, które upewniały w przekonaniu, że miejsce jest opuszczone. Idealne miejsce na spotkanie z mafią. Jego kroki rozbrzmiewały echem, gdy on wzrokiem wodził po pomieszczeniu. Nie chciał dać się zaskoczyć. W końcu zatrzymał się na środku i czekał.

— Punktualny jak zawsze — zza jego pleców dobiegł go niski i znajomy głos, przepełniony kpiną. — Jednak dobrze wiesz, że do mnie nie stoi się plecami, Jeager.

— Kenny Ackerman — rzekł Grisha, odwracając się w stronę Ackermann'a seniora. — Widać, że starość doskwiera.

— Nie na tyle, bym nie był w stanie wpakować ci kulę w łeb — warknął. — Czego chcesz? Nie mam dla ciebie czasu.

— Masz coś, co jest moje, Ackermann. Chce go odzyskać.

— Oh, mówisz o swoim synalku? — udawał zaskoczonego. — Nie musisz się o niego martwić, mój siostrzeniec zajmuje się nim jak należy. Ma u nas lepiej, niż nie jeden więzień.

Jak na zawołanie, dobiegły ich kroki z drugiej części budynku. Po chwili, w świetle księżyca wpadającego przez okna, stanął Levi. Od razu wymierzył bronią w Grishę, nie odrywając od niego wzroku. Delikatnie przechylił głowę w bok.

— Ani drgnij, Jeager. Bo cię podziurawię.

— Wyrosłeś, Levi — zaśmiał się starszy szatyn, odwracając w jego stronę głowę, poprawił swoje okulary.

— Przestań pierdolić — warknął rozdrażniony. — Dawaj hajs, póki nie nudzi mi się zabawa z twoim synem.

— Nie mam go przy sobie. Przyszedłem na rozmowę, nie zakupy.

— W co ty pogrywasz, Grisha? — tym razem odezwał się Kenny.

Starszy Jeager robił wszystko, by się nie uśmiechnąć. Wiedział, że to kwestia czasu, zanim Pixis trafi do miejsca, skąd połączenie telefoniczne zostało odebrane. Rzekomo było to gdzieś na obrzeżach Wenecji. Musiał grać na czas, w końcu by dotrzeć tam z Florencji, Pixis potrzebował przynajmniej 2 godzin, nieważne jak szybko by jechał. Spojrzał na swój zegarek, wskazywał on 12 w nocy, Pixis wyjechał 1,5 godziny temu.

Z ust Grishy wydobyło się parsknięcie satysfakcji. Nie potrafił tego ukryć, cieszyło go, że to już koniec. Spojrzał odważnie w oczy Kenny'emu, z dziwnym blaskiem. Uśmiechnął się pod nosem. Drugą dłoń cały czas trzymał w kieszeni. W zasięgu jego świadomości był Levi i jego wuj. Nie wiedział czy są sami, czy może jest ich więcej. Ale to bez znaczenia. Będą zbyt zajęci strzelaniną, by przekazać informacje dalej. To koniec.

— Wiesz, Kenny — zaczął.

Młody Ackermann obserwował uważnie każdy jego ruch. Reakcję miał szybszą, niż zwykły człowiek. Jednak nawet jego da się zaskoczyć, dlatego musiał być skupiony. Nie mógł zmienić toru swoich myśli, w głowie więc miał pustkę. Musiał zachować zimną krew.

— Nie tylko ty masz ludzi i kontakty. Mogę zapewnić cię, że moi ludzie są już w pobliżu Wenecji i niedługo dostaniesz cynk, że wystrzelali wszystkich twoich ludzi.

— A co mnie obchodzi Wenecja, Jeager? — parsknął Kenny, chcąc zdezorientować rozmówce.

— To, że tam trzymacie mojego syna. Ale już niedługo. Najpierw zginą twoi ludzie, potem Levi, a ty będziesz umierać najdłużej, jebana szumowino — z dużą prędkością wyjął pistolet, wymierzył w nogę Kenny'ego i strzelił.

Od razu padł na ziemię, wiedząc, że Levi będzie chciał oddać strzał. Zresztą tak się też stało. Czarnowłosy warknął zirytowany i schował się za balustradą. Ktoś musiał pilnować dupy rannego szefa. Słyszał, jak ojciec Eren'a kopnął coś, uderzył w coś pistoletem, a potem nastała cisza. Levi wytężył słuch i wszystkie inne zmysły. Nie da się zabić.


W tym czasie, w bazie Libertà piena di sangue, Hanji opatrywała oparzenia Eren'a. Robiła to niedelikatnie, czerpiąc przyjemność z bólu chłopaka. Levi, wraz z szefem, udali się na pewne spotkanie, nic więcej jej nie powiedzieli. Tak więc obowiązek zajęcia się więźniem spadł na nią. Odpowiadało jej to. Miała więcej czasu, na bolesne wypytywanie.

— Naprawdę chce ci się to ciągnąć, Jeager? — zaczęła. — Nam zaczyna się nudzić, a ty biedactwo gaśniesz w oczach.

Miała rację. Wystające żebra i biodra, wypadające włosy, blada i szorstka skóra oraz przygaszone oczy — tym był teraz szatyn. Jednak nie wiedział już, co ma im mówić. Zrobił wszystko, co chcieli. Levi obiecał mu, że postara się o jego wolność. Tym czasem gdzieś zniknął, a ranami Eren'a zajmowała się ta sadystyczna wariatka.

— Powiedziałem wam wszystko co wiem. Nic więcej ze mnie nie wyciągniecie. Możecie mnie nawet zabić, nic wam to nie da. Nie wiem nic, co chcielibyście usłyszeć — rzekł pusto, chrapliwym głosem.

Hanji zatrzymała dłoń w powietrzu. Pierwszy raz, w ciągu tych 2 miesiący, Eren był tak stanowczy i pewny w tym, co mówi. W jej umyśle zasiało się ziarno niepewności. A co jeśli? Co jeśli rzeczywiście marnują tylko czas? Że tak naprawdę więcej z niego nie wyciągną? Co jeśli Levi miał racje?

Wstała od razu, zebrała wszystkie rzeczy do pierwszej pomocy i wyszła, a w pomieszczeniu rozległ się głośny huk zamykanych drzwi. Ruszyła żwawo w kierunku biura Erwin'a. Musieli pilnie pogadać. Inaczej może być za późno.


Grisha, wraz z Levi'em, wymieniali się strzałami. Każdy z nich odliczał tylko, kiedy skończy mu się amunicja. Ten, kto będzie miał w tej kwestii przewagę — wygra. To było pewne. Los tak chciał, że to Grishy zabrakło amunicji. Warknął pod nosem, nie wychylając się więcej. Musiał pomyśleć, co dalej ma zrobić. Jego życie wisi na włosku, a nie wie nawet czy Pixis dotarł do jego syna.

Ackermann liczył naboje. Jeszcze dwa. Parsknął śmiechem i oparł głowę o balustradę. Obmyślał, jak sprowokować Jeager'a seniora do wyjścia. Uśmiechnął się pod nosem, na wspomnieniu o seksie z synem mężczyzny. Był zadowolony z siebie. Gdyby mógł, zostawiłby go sobie jako zabawkę.

— Wiesz, Jeager — zawołał Levi. — Ten twój syn, Eren, niezły jest w tych i owych sprawach. Buzia mu się nie zamyka. Dobrze postąpiłeś, nic mu nie mówiąc. Wsypałby cię w pierwszej okazji. Tak bardzo mu na tobie zależy.

— Nie miałbym mu za złe. Porwaliście go, choć nie miał z tym nic wspólnego — odpowiedział, obserwując zegarek, jeszcze 10 minut.

— Tak, na szczęście udało mi się wymyślić sposób, dzięki czemu znam wszystkie potencjalne kryjówki w twoim domu. Twój syn jest naprawdę puszczalski. Za chuja w dupie, nawet swoją matkę na śmierć by wydał.

Grisha spiął się. Nie mógł dać się sprowokować. Wiedział, że Ackermann mówi co mu ślina na język przyniesie, byleby ten się wychylił. Więc po prostu ignorował jego słowa. Nawet jeśli jest to prawda, policzy się z Levi'em gdy będzie już po wszystkim. Serce zabiło mu szybciej, gdy do końca tego wszystkiego zostało tylko 5 pieprzonych minut. Musi dać radę.

— Nie odzyskasz go, Jeager. On już ciałem i duszą należy do mnie — te słowa wbiły się w głowę Jeager'a seniora tak mocno, aż poczuł pęknięcie swojego starego serca.

ᴍʏ ʟᴏᴠᴇ ғᴏʀ ʏᴏᴜ ғᴇᴇʟs ʟɪᴋᴇ sᴛᴏᴄᴋʜᴏʟᴍ sʏɴᴅʀᴏᴍᴇ || ʀɪʀᴇɴ {✔}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz