𝐽𝑒𝑠𝑡𝑒𝑠́ 𝑛𝑖𝑐𝑧𝑦𝑚 𝐼𝑘𝑎𝑟, 𝑘𝑡𝑜́𝑟𝑦 𝑝𝑜𝑑𝑙𝑒𝑐𝑖𝑎ł 𝑧𝑏𝑦𝑡 𝑏𝑙𝑖𝑠𝑘𝑜 𝑠ł𝑜𝑛́𝑐𝑎

99 12 6
                                    

Blondyn chodził po pokoju, w tę i spowrotem. Analizował słowa Hanji, która stała w drzwiach, oddech miała niespokojny, a w dłoni trzymała swoje okulary. Jak to nic nie wie? Trzymali go tu 2 miesiące, tylko po to, by okazało się, że chłopak nie kłamał? A skoro tak, to co teraz?

— Co planujesz? — przerwała ciszę, a jej głos drżał delikatnie.

Milczał. Nie wiedział co jej odpowiedzieć. Co miał planować? Chłopak był bezużyteczny, nie posiadał żadnych informacji, a Kenny nie wyraził zgody na penetrację domu Jeager'ów do powrotu z misji. Musieli czekać.

— Czekamy na ich powrót. Nic więcej nie możemy zrobić.


W pomieszczeniu było słychać tylko jego szybki oddech. Widok, przed oczami, miał rozmazany. Końcówki włosów miał przylepione do mokrego, od potu, czoła. Jego umysł nie rejestrował żadnych dźwięków, od może godziny. Nie wiedział co się dzieje i dlaczego było tak cicho. Zostawili go tu? Nie wiedział i nie interesowało go to. Jedyne czego chciał, to poczuć dłonie niższego na swojej twarzy. Nie spostrzegł się nawet, gdy ogarnęła go ciemność.

Ciemność i zimno. Te rzeczy były jedynym, co chłopak czuł na swoim nagim ciele. Ale nie interesowało go to. Bo w tej egipskiej ciemności i arktycznym chłodzie, odnajdywał spokój i harmonię. Nie czuł nic. Nie słyszał nic. Po prostu stał pośrodku tego chaosu, będąc jego częścią.

Wtem pewien dotyk pojawił się na jego szorstkiej skórze. Był równie chłodny, co temperatura w okół niego, lecz na swój sposób parzył niemiłosiernie. Rozluźniało go to, a zarazem rozpalało. Nie był to byle jaki dotyk, a dotyk miłości. Dotyk, który pragnął czuć już zawsze, na zawsze. Nie chciał więc słyszeć tych wszystkich odgłosów szamotanin, wrzasków, hałasów i strzałów, które działy się w okół niego.

Pragnął być złączony tym namiętnym pocałunkiem już zawsze. Pragnął czuć ten dotyk już zawsze. Pragnął być jednością z tym chłopakiem, na zawsze.

— Eren.

Ten głos był miodem dla jego uszu. A wypowiadane, przez niego, jego imię sprawiało, że na nagiej skórze szatyna pojawiały się przyjemne dreszcze. Chciał, by już zawsze jego imię było wypowiadane tylko tym lodowatym tonem, który towarzyszył mu od 2 miesięcy.

— Otwórz oczy, Eren.

Otworzyć? Po co miałby to robić? Nie chciał tego robić. Zatapianie się w tej nicości, u boku ukochanego, było zbyt kuszące. Nie chciał obudzić się znów w tym wilgotnym magazynie, wiedząc, że to był tylko sen. Nie interesowało go to, czy zaraz dostanie w twarz. Chciał tu po prostu być.

— Słyszysz mnie?

Czy słyszał? Oczywiście, że tak. Nie wiedział jednak, czemu ten głos stawał się coraz bardziej mniej znajomy i odległy. Nie chciał, by czarnowłosy znikał. Chciał czuć jego obecność, śmiejąc się w twarz konsekwencjom. Wyciągnął rękę do przodu, nie za bardzo wiedząc do kogo. W końcu nie widział nic. Gdy poczuł coś między palcami, zacisnął dłoń mocno.

Otworzył oczy, czując jak jasne światło oślepiało jego zamknięte oczy. Był zdezorientowany, gdy pewien mężczyzna odsunął swoją rękę, w której trzymał małą latarkę. A stało się to za sprawą słabego uścisku 20-sto latka. Starszy mężczyzna, prawdopodobnie blisko 60-tki, wydawał się dość zaskoczony nagłym przebudzeniem pacjenta. Jednak po chwili uśmiechnął się do niego życzliwie, widząc jego zagubienie.

— Witamy wśród żywych, Panie Jeager. Nazywam się Amadeo Casella i jestem doktorem, który będzie się opiekował twoim stanem zdrowia — rzekł spokojnie.

Eren przez chwilę analizował swoje położenie. Był bardzo zdezorientowany. W jednej chwili był nagi, związany i osłabiony, a w drugiej leżał na łóżku, pod ciepłą kołderką. Zaczął wodzić spojrzeniem po pomieszczeniu. Białe ściany, biały sufit i okno. Obok jego łóżka stały jeszcze dwa inne, jednak nikt na nich nie spoczywał. Ponownie zwrócił swój zagubiony wzrok na mężczyznę przed nim. Biały kitel, na kasztanowych włosach włosach i brodzie pojawiała się delikatna siwizna. Był także delikatnie pulchny. Na pewno był doktorem.

— Gdzie jestem? — rzekł w końcu, dość osłabiony.

— W szpitalu. Cieszymy się, że się obudziłeś. Baliśmy się, że zakatowali cię tam na śmierć.

Chłopak zmarszczył brwi. Niewiele rozumiał ze słów mężczyzny, dochodził jeszcze do siebie po przebudzeniu. Próbował sobie przypomnieć co się działo, przed tym jak zemdlał. Nagle poczuł się, jakby ktoś oblał go kubłem zimnej wody. Zerwał się do pozycji siedzącej, chcąc ruszyć biegiem w stronę drzwi. Jednak silne dłonie doktora, ułożone na ramionach szatyna, skutecznie mu to uniemożliwiły.

— Musisz odpoczywać, Eren. Jesteś wygłodzony i odwodniony.

Dopiero w tamtym momencie 20-sto latek zauważył kroplówkę, która była wbita w jego żyłę. Skrzywił się, pod wpływem swojego lęku do ostrych przedmiotów. Jednak teraz to wszystko wydawało mu się najmniej ważne. Teraz najważniejsza była tylko jedna osoba.

— Gdzie jest Levi? — zapytał słabo.

— Levi? — doktor uniósł brew zaskoczony. — Dlaczego chcesz to wiedzieć? Jeśli się boisz to spokojnie. Nie znajdzie cię już.

— J-jak to?

— Znalazł się w więzieniu, wraz z tą swoją brudną bandą. W końcu. Myślałem, że nigdy nie zamkną tych szumowin za kratami — skrzywił się.

Zamarł. Jak to w więzieniu? Dlaczego jego ukochany siedzi za kratkami? Przecież był niewinny, jego też zastraszali, a teraz musi tam siedzieć z tą zgrają psychopatów. To było niesprawiedliwe! Musi mu pomóc, póki jest jeszcze czas na wyjaśnienie tego organom ścigania. Może jeszcze nie jest za późno.

Zebrał wszystkie swoje siły. Dyskretnie wyjął kroplówkę i, gdy doktor Amadeo spoglądał na coś w papierach chłopaka, ruszył biegiem do wyjścia z pokoju. Biegł szpitalnym korytarzem, ile sił miał w nogach.

— Eren! Stój, Eren! — krzyczał za nim mężczyzna. — Ochrona, łapcie go!

Jeager zacisnął na chwilę oczy, próbując zebrać większą ilość sił. Gdy dobiegł do schodów, nagle potężne ręce złapały go z dwóch stron. Szamotał się i krzyczał, w proteście. Nie zamierzał poddać się tak łatwo. Jednak po chwili poczuł ukłucie w ramię, a następnie jego ciało rozluźniło się, aż w końcu poczuł nieprzyjemne otępienie, spowodowane lekami na uspokojenie, które zostały mu wstrzyknięte.

Obraz znów mu się rozmazywał. Mamrotał coś niewyraźnie, ale nie miał już siły się szarpać. Poczuł, jak został przerzucony przez ramię, przez jednego z ochroniarzy i niesiony, prawdopodobnie do jego szpitalnego łóżka. W przypływie otępienia, doznawał wzrokowych halucynacji, w postaci Levi'a, który stał przy schodach, smutno wyciągając do niego rękę. Jeager słabo uniósł dłoń w stronę schodów, czując jak zaczyna odpływać w ciemność, z której wydostanie się będzie go wiele kosztować.

— Levi — wyszeptał, bo tylko na tyle było go stać.

ᴍʏ ʟᴏᴠᴇ ғᴏʀ ʏᴏᴜ ғᴇᴇʟs ʟɪᴋᴇ sᴛᴏᴄᴋʜᴏʟᴍ sʏɴᴅʀᴏᴍᴇ || ʀɪʀᴇɴ {✔}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz