Powtarzałam wszystkie wskazówki Meridian, zerkając jednocześnie na wzór umowy, który dla mnie stworzyła. Bartolomeo miał zwyczajnie dodać swoją część (o ile ją miał), a jeśli miałby jakieś zastrzeżenia lub uwagi, mogłam rozważyć dopisane ich. Jednak Mer mówiła – wielokrotnie wraz z Konradem – na co powinnam uważać i na co należało zwracać szczególną ostrożność. W dodatku było tego całkiem sporo, ale dzięki przyszykowanym notatkom, łatwiej było mi to zrozumieć. Oraz być przyszykowana na to, co miało mnie czekać.
W końcu nie wiedziałam na co było stać Bartolomeo, który był jedynie zaznajomiony z moim równie podejrzanym kamerdynerem. Z kolei w tym wypadku możliwe było absolutnie wszystko. Lionel dalej był dla mnie prawdziwą zagadką, którą ciężko było mi rozwiązać, bo za bardzo się ze wszystkim krył. Zdawał się także ściśle ograniczać w tym, co niekiedy mówił, jakby obawiał się, że jeśli powie za dużo to będzie miał większe kłopoty. Jakiekolwiek one by nie były.
Podniosłam wzrok znad umowy, zerkając ku mężczyźnie stojącym przy oknie i wyczekującym swojego przyjaciela. Zdawał się niecierpliwić, zwłaszcza że ten powinien już tu być. Chociażby przez samą grzeczność wypadałoby, aby pojawił się chwilę przed spotkaniem, albo przynajmniej na czas. A tu mijało dziesięć minut i ani nie otrzymaliśmy żadnej wiadomości, ani nie wiedzieliśmy co się stało.
- Cały dom wie – mruczała pod nosem Sabaa. Po raz kolejny uporządkowywała ciasteczka na talerzu. – Będą się znów z panienki śmiać, tylko przez kogoś takiego. Co za całkowity brak poszanowania.
- Może coś się stało? – zaproponował cicho Lionel. – On nigdy nie zrobiłby czegoś takiego bez powodu. Znam Bartolomeo, on podchodzi do takich spraw jak punktualność bardzo poważnie.
- Chyba zapominasz jak traktowana jest panienka! – oburzyła się Sabaa, bardziej zainteresowana tym, co się ze mną stanie, niż o możliwej tragedii maga. – To, że twój przyjaciel się spóźnia, oznacza że wszędzie będzie o tym głośno. Ponownie...!
- To niczego nie zmieni, Sabaa – wtrąciłam spokojnie. – Gadać będą i bez tego, szukając drobnego szczegółu, żeby mnie dopaść – potarłam włosy dłońmi uważając na zdobienia. Głowa zaczęła mnie swędzieć od dodatków, które wczepiła w nie pokojówka. Chciała żebym wyglądała władczo i zrobiła co mogła z mojej ubogiej kolekcji. – Ufam, że rzeczywiście spóźnia się z ważnego powodu. Zresztą mogę to również wykorzystać przeciwko niemu. Wobec czego nie dzieje się żadna krzywda.
Zastukałam palcem w punkt, w którym Mer zapisała mi: „Wszystko co zdobędziesz, może być użyte jako twój atut. Wtedy możesz negocjować z jego warunkami i uzyskać lepsze". Nawet podkreśliła to dwoma kreskami, abym tego nie przeoczyła. Teraz zdawało się to najważniejsze, ponieważ właśnie tego potrzebowałam, czekając na niewiadome warunki Bartolomeo. Nie mogłam mu przecież ufać, tym samym musząc uważać na to, co może zrobić lub zaproponować.
- Jedzie! – zaanonsował Lionel z ulgą. – Przepraszam w jego imieniu!
- Idź i go przyprowadź – parsknęłam machając dłonią, żeby tylko już poszedł.
Był to też czas, kiedy Sabaa mogła wypuścić z siebie wszystkie przekleństwa, jakie tłumiła przez obecność Lionela. Tym samym wypowiadając się niejako w moim imieniu, która potrzebowała przynajmniej udawać dobrze wychowaną. Bo mogło mi nie przeszkadzać takie spóźnienie, jako że mogłam wykorzystać to przeciwko niemu, jednak dalej byłam przez Bartolomeo podenerwowana. Tylko to powstrzymywało mnie przed złorzeczeniem, co tak pięknie wychodziło Sabaa. Niemal jakby czuła dokładnie to samo co ja.
Chociaż tym samym mnie zaskakiwała, nigdy nie sądziłabym, że jest wstanie coś takiego powiedzieć. I wyklinać przez długi czas, pomimo faktu, że wolała się zachowywać grzecznie, mile i uprzejmie. Właśnie to ją wyróżniało spośród służby. Dlatego na początku było wielkim zaskoczeniem, że potrafi wypowiadać się w ten sposób, jednocześnie wypowiadając słowa, których ja musiałam się wystrzegać. Ale wystarczyło, że je wypowiadała, a czułam przemożną ulgę, jakby padły one z moich ust.
CZYTASZ
Słodka zemsta
RomanceElmira od lat jest praktycznie sama w domu pełnym rodzeństwa. Z tym, że nikt jej tam nie kocha, bo jako jedyna ma rude włosy, a więc została uznana za bękarta własnej matki. Z tym, że ona wie, że sprawa wygląda dużo inaczej, chociaż wcale nie zamier...