Szłam szybko przez korytarz, posyłając mordercze spojrzenia każdej mijanej pokojówce. W ten sposób nic do mnie nie mówiły, ani nie miały odwagi szeptać między sobą. Też z tego powodu zapominały o poinformowaniu ojca o moim wyjściu, czy swobodnym przemieszczaniu się po rezydencji. To z kolei bardzo mi pomagało.
- Cóż za niespodzianka – rzuciłam do Lionela i Sabaa, gdy na drugim końcu korytarza zobaczyłam matkę.
Jak zwykle chadzała w bogato zdobionych, luksusowo wyglądających sukienkach. Chadzała w nich, pomimo dawania swojej najmłodszej córce szmat, a potem, przed tłumem gadała brednie, gdy miała taką możliwość. Coś typu: „Zawsze dbam o wszystkie swoje skarby", albo „moja najmłodsza córka, to taki mały brylant!".
Matka zaczesała czarne włosy w szykowny koński ogon. Przy czym była to fryzura, która nie powinna być już dla niej robiona, mimo to pozwalała sobie na to, jedynie po to, żeby mijane pokojówki wychwalały jej „młody" wygląd.
Daisy Sliver.
Moja wspaniała matka, która porzuciła mnie po tygodniu po moich narodzinach. Udając przy tym biedną, chorowitą, aż rzeczywiście się pochorowała. Ale nie z mojego powodu, czego oczywiście nie powiedziała.
Niebieskie oczy spoczęły na mnie, a na jej pospolitej twarzy, zatrzymał się przestraszony wyraz. Stanęła błyskawicznie, drgając z każdym wykonanym przeze mnie krokiem. Jedynie jej duma zabraniała jej uciec, czy ukryć się, kierując nagle w innym kierunku.
- Oooch! – wyszeptała matka, starając się uśmiechnąć, pomimo wyraźnego przestrachu. – Elmira, skarbeńku!
- Nie mów tego, czego nie masz na myśli – parsknęłam, zatrzymując się przed nią. Mogłam do woli wpatrywać się w matkę z góry. Była dużo niższa ode mnie, co wykorzystywałam za każdym razem, kiedy na nią wpadałam. – Zaskakujące, że postanowiłaś wyjść z pokoju. Przestałaś się w nim ukrywać?
- Ukrywać? Ja tylko...
- Czekaj – powstrzymałam kobietę, unosząc dłoń. – W zasadzie to mnie to nie interesuje.
- C- co? Och, wychodzisz? – spytała, stając mi na drodze. – Gdzie?
- Cóż, zastanawiam się, czy nie zabić pierwszej napotkanej na mojej drodze osoby – rzuciłam uśmiechając się mrocznie. – Więc może pójdę na cmentarzysko? Tam jest wiele trupów.
Na korytarzu zapanowała martwa cisza. Wszyscy, który mogli, zbledli, powoli się ode mnie odsuwając na bezpieczną odległość. W końcu nie mogli wiedzieć, czy sobie żartowałam, czy mówiłam poważnie. Wystarczył im fakt, że tym razem mogłam nie żartować.
- Jeśli to wszystko...
Ruszyłam swobodnie, łącząc dłonie za plecami. Usłyszałam jak Sabaa pośpiesznie rusza za mną, lekko dygając przed bezużyteczną panią domu. Ciężkie kroki musiały należeć do Lionela, który nie przystanął, żeby pozdrowić moją matkę. Czyli jej na pewno nie będzie służyć. Zresztą zdawał się być osobą, która ceni jedynie tych ludzi mogących mu coś dać. Z kolei matka... cóż, była bezużyteczna.
- Lionel.
- Tak, moja pani?
- Umiesz prowadzić powóz? – spytałam decydując się nie męczyć dziś tym zadaniem Sabaa.
- Czemu pytasz, moja pani?
- Och, nie chcę, żeby ktoś później powiedział ojcu gdzie byłam i co robiłam. Zazwyczaj prowadzi Sabaa, ale chciałam zwolnić ją z tego obowiązku. Przynajmniej dziś. Więc?
- Umiem.
- Cudownie!
Poklepałam kamerdynera po ramieniu, udając że nie usłyszałam pełnego ulgi westchnienia Sabaa. Pokojówka wiedziała, że jeśli zostałaby zwolniona z tego zadania, a nikt inny nie mógłby jej zastąpić, sama zajęłabym jej miejsce. Zaś tego Sabaa najbardziej nie lubiła. Była zawsze załamana, kiedy prowadziłam, bo wolałam jeździć szybciej niż dopuszczano.
CZYTASZ
Słodka zemsta
RomansaElmira od lat jest praktycznie sama w domu pełnym rodzeństwa. Z tym, że nikt jej tam nie kocha, bo jako jedyna ma rude włosy, a więc została uznana za bękarta własnej matki. Z tym, że ona wie, że sprawa wygląda dużo inaczej, chociaż wcale nie zamier...