Po prysznicu udałam się spowrotem do swojego pokoju. Na korytarzu dalej szwędały się te same osoby. Chyba ten korytarz stał się już częścią ich duszy, czymś nieodrywalnym. Zastanawiam się ile osób było w tym miejscu. Ile dróg kończyło się, lub zaczynało na tych korytarzach. Ilu osobom lekarze zdołali pomóc, ile znaleźli po kilku dniach, wiszących na żyrandolach, zaćpanych na śmierć, zagłodzonych, lub po prostu takich co umarli naturalnie. Chciałabym być pewna, że ja tak nie skończę, jak umierać to w domu, przy bliskich, tutaj nikt mi bliski nie jest a jedyne spojrzenia, które są cieplejsze od spojrzeń lekarzy to spojrzenia białych i zadrapanych ścian. A jedyne ciepło, które zdążyłam tutaj poczuć to ciepło spływającej po moim ciele wodzie. Wszystko inne jest tutaj ponadprzeciętnie zimne i oschłe. To miejsce pochłania każdą pozytywną emocje na jaką kogokolwiek stać. Niszczy doszczętnie nadzieje na lepsze jutro. To jakaś paranoja, że zamykają tutaj ludzi. Zabierają im to co najważniejsze, rodzinę, znajomych, przyjaciół, tylko dlatego, że sami chcieli sobie to odebrać? Może i w ten sposób to działa, jeśli przeżyliśmy czujemy taką samą stratę osób bliskich jakby oni czuli naszą. Który człowiek mógł wymyślić coś takiego? Czy to nie jest wybór jednostki by żyć lub umrzeć? Może to jest za łatwe po prostu się poddać i stracić wiarę. Zbyt niepożądane i nierozsądne. W tym społeczeństwie nie ma czasu na słabych, liczą się tylko najlepsi, najsilniejsi, słabych wyrzuca się w kąt. W swoim pokoju czuje równe przygnębienie jak i w korytarzu. Jedyne o czym myślę teraz to udać się na dwór, ale wiem, że najpierw czeka mnie jeszcze śniadanie i wizyta u mojego lekarza.
W ciszy udaje się na stołówkę. Wiele nie różni się ona od pozostałych części ośrodka. Stoliki jednak są już bardziej kolorowe, mają odcień bordu i czerwieni. Na ścianach zawieszone są kolorowe obrazy, a całość przypomina trochę stołówkę szkolną, taka w jakiej jadałam zazwyczaj w Rose Town. W kącie stoją różne instrumenty. Piękny, wielki fortepian, gitara akustyczna, saksofon, flet. Wydaje mi się, że tutaj odbywają się różne koncerty, które utalentowani pacjenci ośrodka wykonują dla tych trochę mniej utalentowanych. Od zawsze przecież jest wiadome, że muzyka łagodzi duszę. Przy stolikach siedzą pacjenci, czytają jakieś książki wraz z opiekunami, na ścianie powiększony jest mały telewizor, w którym leci jakiś poranny program. Jestem bardzo głodna, od wyjścia ze szpitalu w Rose Town minęło już przecież kilkanaście godzin. Podeszłam do okienka, które znajdowało się zaraz przy wejściu do sali. Od pulchnej, miłej pani dostaje chyba z pięć lub sześć tabletek.
-Będziesz musiała się zgłosić jeszcze przed obiadem i przed kolacją- powiedziała - to jest twoja porcja leków, z czasem będzie się ona zmniejszać.
Podała mi kubeczek z wodą abym na jej oczach wzięła leki. Kazała otworzyć usta i sprawdziła czy przez przypadek nie ukryłam czegoś w dłoni, lub pod językiem. Czasem stwierdzam, że niektóre reguły są bez sensu, ale przecież musiały powstać ze względu na różne ciekawe sytuacje.
-Przepraszam- cicho zagadałam- skąd mogę otrzymać jakieś śniadanie?
Kobieta wskazała na okienko w drugim kącie sali, które wcześniej zasłonięte było przez kilku innych ludzi. Podeszłam do niego wolnym krokiem. Przeczytałam menu.
Poniedziałek.
Śniadanie : Omlet, pomidor, kiełbaski, napój niegazowany, do wyboru trzy smaki : jabłko, pomarańcza, wieloowocowy.
Obiad : Kurczak z ziemniakami i surówka. Kompot.
Kolacja : Kanapki, do wyboru : z serem, szynką, pomidorem, ogórkiem.
Wtorek :
Śniadanie : Kasza manna. Napój.
Obiad : Makaron w sosie serowo-pieczarkowym. Kompot.
Kolacja: Twarożek. Chleb.
Środa :
Śniadanie : Jajecznica na boczku.
Obiad : Kotlety mielone, ziemniaki, surówka.
Kolacja : Parówki.Kartka była urwana w połowie. Zastanawiam się czy zerwał ktoś ją specjalnie, z powodu jakiegoś błędu w druku, czy też zrobił to rozzłoszczony na menu pacjent. Wszystko co jest napisane brzmi raczej całkiem apetycznie. Co prawda daleko do domowych obiadów ale chyba ten kto jadł w stołówce Liberty Highschool przeżyje już wszystko, niektóre z tamtejszych dań wyglądały jak wymiociny kucharki, która wstrzymywała je od trzech tygodni. Co prawda nigdy nie miałam jakiś wygórowanych wymagań co do tego co jem. Zazwyczaj także nie ograniczałam swojego menu, nie rozumiałam mody na bycie wegetarianką, ani weganką, nigdy specjalnie nie odżywiałam się w sposób szczególny, który mógłby mnie ograniczać. Jadłam co chciałam, co było w domu, w szkole.
Podeszłam do okienka, przy którym stało kilka osób, wzięłam tacę i dostałam swoją porcję śniadania. Nie była za duża ale ja nigdy nie jadłam zbyt wiele. Usiadłam w kącie stołówki, tak, że mogłam patrzeć na wszystko co znajdowało się w pomieszczeniu. Z dużych okien wypadało mnóstwo światła. Gdybym nie wiedziała gdzie jestem mogłabym pomylić to miejsce z jakimś ośrodkiem wypoczynkowym. Siedzę sobie i rozmyślam nad tym wszystkim co się stało w moim życiu, coś się ma stać gdy nagle obok mnie, przy tym samym stole, ktoś kładzie tacę z jedzeniem. Całkiem się tego nie spodziewałam, prawdę mówiąc, wolałabym nie zaznaczać swojej obecności tutaj, nie wiązać się z nikim, w końcu nie wiadomo kogo w takim miejscu się spotka. Gdy podnoszę swoją głowę okazuje się, że przesiadła się do mnie dziewczyna, która na oko wygląda na troszkę starszą ode mnie. Ma farbowane rude włosy sięgające do polowy pleców, lekko zniszczoną cerę na twarzy, łagodne ale zmęczone błękitne oczy. Na swój sposób jest bardzo piękna ale nie wygrałaby zawodów na miss. Ma w swoim wyglądzie coś tajemniczego. Gdy tylko odwracam głowę w jej stronę zauważam to, że obserwuje mnie swoimi niebieskimi oczyma. Troszkę zakłopotana spuszczam wzrok spowrotem w swój talerz, który już niestety jest pusty. Siedzę tak wgapiona w talerz przez chwilę, która wydaje mi się być wiecznością. Nagle, gdy właśnie mam zamiar opuścić wzrok słyszę delikatny głos dziewczyny, która się do mnie dosiadła.
- Cześć, mam nadzieje, że Ci nie przeszkadzam, spędziłam tutaj wiele czasu i zdziwiłam się bo pierwszy raz spotykam kogoś mniej więcej w moim wieku. - powiedziała, tak cicho i spokojnie, że prawie jej nie usłyszałam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć więc jedyne co z siebie wydobyłam to - Nie, nie przeszkadzasz, jestem tutaj nowa. - Dziewczyna rozszerzyła oczy, tak jakby właśnie zobaczyła ducha, czy to jest, aż tak dziwne, że czasem ludzie trafiają w takie miejsca? Przecież ona w jakiś sposób też musiała się tutaj znaleźć. Chyba zauważyła moje zmieszanie dlatego po chwili powiedziała:
- Oj, przepraszam, ale rzadko kiedy spotyka się tutaj kogoś nowego, podczas mojego rocznego pobytu tutaj...
W tym czasie pomyślałam sobie, że ta dziewczyna nie do końca jest dobrą osoba do rozmowy skoro spędza w tym miejscu tyle czasu. Nie było to zbyt miłe spostrzeżenie, i trochę wstydzę się za taką myśl.
-... nie przyszło zbyt wiele osób, wiele odeszło, ale chyba jesteś pierwszą, która się tutaj zjawiła-
kontynuowała nie zważając na moje rozmyślania.
- Nazywam się Anastasia.
Szybko odpowiedziałam:
- Sylvia.
- Co?
- Nazywam się Sylvia.
-Ładne imię, pasuje do Ciebie, mogę wiedzieć ile masz lat?
Nie lubię gdy ludzie o to pytają, mam tyle na ile wyglądam, rok w tę czy w tę, cóż za różnica...
- Siedemnaście - powiedziałam cicho.
- To tak samo jak ja - wypiszczała wesoło swoim łagodnym głosikiem.
-Przepraszam, muszę już iść. Za chwilę musze być u swojego lekarza. - powiedziałam szybko, mimo że do wizyty mam jeszcze całkiem sporo czasu, a sam gabinet znajduje się jakieś trzydzieści metrów stąd, jednak chyba wolę posiedzieć trochę w swoim pokoju niż znajdować nowe znajomości, które nie do końca są mi potrzebne. Od zawsze byłam typem samotnika. Nigdy nie miałam za dużo przyjaciół. Jedynie jedną przyjaciółkę, z którą i tak straciłam kontakt gdy poszłam do liceum.
- Nie, ma sprawy, widzimy się potem na terapii grupowej - uśmiechnęła się lekko i odeszła.
Nie wiedziałam, że będę musiała brać udział w jakiś terapiach grupowych. Podnoszę się z miejsca, odnoszę tacę do okienka i idę w stronę swojego małego więzienia. Gdy wchodzę do pokoju zauważam na łóżku leżące gazety a na nich kartka "Prezent od lekarzy na dobry początek, miłej lektury". Całkiem miły gest, dzięki temu nie będę musiała patrzeć się w ścianę godzinami.
CZYTASZ
Podcięte Skrzydła
PertualanganKim jestem? Mam na imię Sylvia. Jestem niedoszłą samobójczynią. Odkąd trafiłam do zakładu dla chorych psychicznie w moim życiu zaczęły dziać się nadprzyrodzone sytuacje. " Jego ciało, oddalone o zaledwie kilka centymetrów stało się dla mnie narzędz...