Rozdział trzynasty

860 77 383
                                    

Następnego dnia punktualnie za pięć dwunasta Syriusz i James stawili się w chacie Constantina — przyjaciela Dumbledore'a, który po wczorajszej przygodzie w rezerwacie zaopiekował się ich smokiem.

— Smok to taki większy wilkołak... Nie będzie chyba sprawiał dużego kłopotu? — zapytał James, drapiąc się z zamyśleniem po głowie.

— Rogaś, skąd ja to mogę wiedzieć? Wyglądam ci na znawcę smoków? — zaśmiał się Syriusz.

— Ja myśli, że sobi poradzici — zapewnił ich rumuński poskramiacz smoków, Constantin, gładząc spiżobrzucha po szyi. — Ja dam smoka, a wy musici odlecić na nim tam, gdzie chceci. On bardzo grzeczni i dobrzi szkolony.

— Dzięki, Constantin — odpowiedział James z krzywym uśmiechem.

— Ja wam pomogi na nim usinść, a wy rzuci mu mięso, żeby się słuchał. Bardzo łatwe.

— Tak, tak, bardzo łatwe — powtórzył Syriusz z nieprzekonaną miną.

— No to hop — zachęcił ich pogodnie Constantin i poklepał spiżobrzucha po grzbiecie. — Kto pierwsi?

James uniósł dłoń, zgłaszając się na ochotnika, i zachęcony skinieniem głowy Constantina, wolnym krokiem zbliżył się do zwierzęcia. Constantin pokazał mu uniesiony kciuk, na co James wyciągnął ostrożnie rękę, rozprostował palce — lekko, leciutko, raptem do połowy — i wreszcie położył ją płasko na jego boku. Spiżobrzuch zadrżał nieznacznie i parsknął, z jego nozdrzy buchnął kłąb cuchnącego, siarkowego dymu, ale nie cofnął się ani nie zaatakował. James przesunął dłonią po zrogowaciałej skórze, musnął palcami idealnie skrojone łuski o połyskującej, srebrzystosrebrnej poświacie, a następnie przełożył zwinnie nogę za grzbiet i usadowił się tuż przy kłębie. Spiżobrzuch machnął w powietrzu ogonem, pozostał jednak spokojny i opanowany, więc James nie wykonał ani ruchu więcej — w ciszy doczekał momentu, aż zwierzę przyzwyczai się do nowego pasażera i w pełni zaakceptuje jego bliskość.

Lata tresury, pomyślał Syriusz, spoglądając współczująco w skośne szparki intensywnie piaskowych ślepi spiżobrzucha, który przerzucił zakrzywionymi szponami stertę kamieni i ułożył się wygodniej na brzuchu.

— Fajno. To teraz Seriusz — zarządził zadowolony Constantin.

Syriusz westchnął przeciągle, słysząc swoje imię w wersji, w której nie chciałby go nigdy usłyszeć, i powtórzył wszystkie niezbędne ruchy za Jamesem. Przesunąwszy opuszką kciuka od szyi do boku spiżobrzucha, pomyślał, że kontakt ze zwierzęciem o tak silnie rozwiniętym instynkcie był naprawdę satysfakcjonujący. Spiżobrzuch wyczuwał każdy moment zawahania — drżenie mięśni, sztywność nadgarstków, ześlizg spoconych palców — bezbłędnie wychwytywał zmiany tempa i rytmu. Gdy myśli Syriusza powędrowały w kierunku misji, którą Amelia i Frank mieli odbyć dzisiaj w terenie, i zadzierzgnął paznokciem o ostrą krawędź łuski na szyi, spiżobrzuch od razu wyłapał zmianę. Sapnął przez nozdrza i poruszył się niespokojnie, unosząc tułów na przednich kończynach.

— Ostrożni — pouczył go Constantin z poważną miną. — Spiżobrzuch nie lubi niecierpliwi ludzi.

— Myślę, że spiżobrzuch lubi wszystko, co ma odrobinę mięska... — wymamrotał pod nosem, na szczęście zbyt cicho, by Constantin był w stanie go usłyszeć, bo w odpowiedzi na jego usta wkradł się uprzejmy uśmiech niezrozumienia.

Constantin pokazał mu znak ręką, więc Syriusz odtworzył czynność z głaskaniem smoka raz jeszcze. Następnie bardzo delikatnie przerzucił nogę przez jego grzbiet i dosiadł się, przywierając do pleców Jamesa.

— Fajno, udali się! No to wio! — zawołał radośnie Constantin i zagwizdał w palce.

Usłyszawszy melodię, spiżobrzuch natychmiast rozpostarł skrzydła i zatrzepotał nimi, biczując przestrzeń wokół siebie, przezwyciężając opór grawitacji tak, że nagła różnica ciśnień huknęła Syriuszowi w uszy rozdzierającym powietrze grzmotem.

Coś się kończy, coś się zaczyna • Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz