Rozdział dwunasty

662 79 141
                                    

Bank Câştiga znajdował się w potężnym, barokowym pałacu o reprezentatywnej fasadzie i kunsztownie zdobionych filarach osadzonych wzdłuż długiego na kilkaset stóp krużganku. Zewsząd otaczał go labirynt żywopłotu. Spoglądając na zamczysko, Syriusz od razu zauważył, że jego powierzchnia stanowiła zaledwie wierzchołek rozległego systemu złożonego z podziemnych dróżek i korytarzy, wijących się i rozpościerających na ukryte pomiędzy nimi skarbce. Równo przystrzyżony żywopłot w głębokim, butelkowozielonym odcieniu co jakiś czas zmieniał rozmiar i sposób ułożenia ścieżki, rzutując na wielkość strzeżonych podziemi, choć Syriusz domyślał się, że był to zaledwie ułamek terenu, który pod sobą skrywał.

— Robi wrażenie, co? — zagadnął James.

Pałac był tak bogaty, tak okazały, wytworny i majestatyczny, że Syriuszowi brakowało tchu na dalsze wymienianie pasujących do niego przymiotników — a fakt, że wymienił je jedynie we własnej głowie, uznał za tymczasowo nieważny. Przez całą trasę do wejścia głównego w oczach błyszczał mu wyłącznie blask jego luksusu i wydanych nań galeonów.

— Câştig to najbogatszy czarodziej w Rumunii, więc chyba mnie to nie dziwi. — Syriusz potrząsnął głową i ruszył dziarsko przed siebie.

— Ty go poznałeś, Łapo? — Zdumiony James popędził za nim, przyspieszając kroku.

— Dość przelotnie. Kiedyś w Mołdawii złamałem dostęp do skarbca, który dostał w spadku od jakiegoś dalekiego krewnego.

— Czyli z Câştigiem nie powinno być problemów? — James przystanął w miejscu i obdarzył go zaniepokojonym spojrzeniem.

— Myślę, że nie — odpowiedział, łapiąc za klamkę i pchając żelazne drzwi do środka.

Zawiasy kliknęły z kilkusekundowym opóźnieniem i z zaskakującą lekkością otworzyły się na przestronną, podzieloną na dwa skrzydła sale, w całości wypełnioną biurkami ułożonymi jeden za drugim w równe szeregi. Wnętrze pałacu było w podobnym stopniu wyelegantowane, co jego fasada i ogród. Co kilka stóp mijali prominentnie rzeźbione arkady, w których cieniu chowały się marmurowe rzeźby i ręcznie malowane obrazy w ciężkich, złotych ramach. Z ozdobionych freskami stropów zwisały kryształowe żyrandole — zawieszone tak nisko, że niemal dotykali je głowami. Spojrzawszy w dół, Syriusz z przerażeniem odkrył, że pod jego stopami rozciągał się kunsztownie intarsjowany, lśniący parkiet.

— Tu pracują ludzie, a nie gobliny? — zdziwił się James, kierując całą uwagę na pracujących przy biurkach bankierów.

— Na to wygląda — odszepnął Syriusz, przysłaniając usta dłonią, bo doszli już do kontuaru, skąd wypatrywała ich jasnowłosa czarownica o sympatycznym uśmiechu.

— Mieliśmy umówione spotkanie z dyrektorem Câştigiem — odezwał się James książkową angielszczyzną i błysnął zębami do czarownicy. — James Potter, Syriusz Black.

— Wspaniale, właśnie na was czekamy! — zaświergotała czarownica i podniosła się z fotela, okręciwszy się na nim zamaszyście. — Proszę za mną! — zawołała, śmigając w kierunku krótkiego korytarza za ladą, na którego końcu Syriusz zauważył uchylone drzwi z tabliczką opatrzoną imieniem Vlad Câştig.

— Dyrektorze Câştig, goście do pana! — zaanonsowała czarownica po angielsku, poszerzając szparę drzwi i zaglądając do środka.

Câştig był opalonym, starszym mężczyzną o niespotykanie bujnej jak na swój wiek czuprynie półdługich, białych włosów. Syriuszowi przywiódł na myśl posąg Zeusa bez brody — minął go zresztą mniej więcej w połowie wędrówki do lady, wywyższonego na ozdobnym podeście, co, jak teraz sobie uświadomił, porównawszy ich fizyczne podobieństwo, nie stanowiło wyrazu miłości Câştiga do mitologii greckiej, a samego siebie. Bystre spojrzenie jasnych oczu zbadało ich dyskretnie, acz wnikliwie, wydatne czoło zmarszczyło się oceniająco, ale był to zaledwie ułamek sekundy obserwacji, bo gdy czarownica z recepcji trzasnęła drzwiami, Câştig skinął zachęcająco głową i przywołał na twarz pogodny uśmiech.

Coś się kończy, coś się zaczyna • Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz