Rozdział dziewiętnasty

433 69 333
                                    

Peter. Ten Peter, za którym gonił cały dzień, rozglądał się za stolikiem w towarzystwie dwóch osiłkowatych mężczyzn. Mieli brudne, mugolskie ubrania i podejrzliwe spojrzenia — nie wyglądali na niewinnych typów. Natychmiast go otrzeźwiło, myśli o Regulusie i Amelii rozmyły się, znikając z jego głowy.

Mężczyźni usiedli przy stoliku na drugim końcu sali i złożyli zamówienie u kelnerki. Syriusz miał wielką ochotę wstać i zapytać Petera, w jakie kłopoty się wpakował — wszystko, byleby utwierdzić się w przekonaniu, że to, o czym wcześniej pomyślał, nigdy nie miało racji bytu... Zdusił w sobie jednak tę chęć i postanowił go obserwować. Ich stolik był oddalony o kilkanaście stóp, a Peter siedział plecami do baru, więc nie było szans, żeby mógł go zauważyć.

Syriusz położył odliczoną ilość syklów na blacie, następnie wstał i skierował się do łazienki. Wyszedłszy z niej już jako pies, przebiegł pod nogami jakiejś pary i położył się za filarem w bezpośrednim sąsiedztwie stolika, przy którym siedział Peter. Niebo za oknami zasnuło się fioletowymi nitkami zmierzchu, a Dziurawy Kocioł skąpany był w półmroku, więc jego czarna sierść doskonale wtapiała się w mroczne wnętrze pubu.

— Teraz też szykuje się niezła akcja — rzekł prawie niesłyszalnym szeptem jeden z mężczyzn. Syriusz wysunął łeb i nadstawił uszu. Gdyby nie jego psi słuch, nie byłby w stanie wychwycić ani słowa.

— Nie mogę się doczekać — podekscytował się drugi mężczyzna i obrócił twarz w stronę Petera. — Swoją drogą, naprawdę nieźle ci poszła ta misja. On szukał tego od miesięcy...

Syriusz przechylił łeb z zainteresowaniem. Kim był on i czego szukał? Z tyłu głowy pulsowały mu obawy, że Peter naprawdę władował się w konszachty ze śmierciożercami...

— A to nic takiego — żachnął się Peter skromnie, choć w jego głosie Syriusz czuł wyłącznie dumę. — Bułka z masłem.

— No, zaskoczyłeś nas. A Mulciber postawił zakład, że pękniesz i zwiejesz przy pierwszej okazji, tak jak młody Black! To się doigrał. — Mężczyzna zarechotał grubiańsko i rąbnął kuflem piwa o stolik.

W pierwszej chwili Syriusz nie uwierzył w to, co usłyszał. Fala gorąca buchnęła mu w pysk. Postawił uszy na sztorc, zaskrobał pazurami po deskach i zawarczał. Starsza czarownica z sąsiedniego stolika podskoczyła w miejscu i złapała się za serce, celując palcem w jego skołtuniony łeb, ale on wcale się nie przejął. Mimo że w psiej postaci jego uczucia były o wiele mniej skomplikowane niż w ludzkiej, poczuł się, jakby ktoś go siarczyście spoliczkował.

Mulciber postawił zakład...?

Tak jak młody Black?

Resztki jego nadziei posypały się niczym domek z kart. Przeczucie go nie zwiodło, najgorsze obawy potwierdziły się — Peter był śmierciożercą i musiał się z tym pogodzić.

— No co ty... Ja? — obruszył się Peter. Głos mu zadrżał, jego ton zmienił się. Nie brzmiał już tak pewnie, jak jeszcze przed chwilą.

— Swoją drogą, ciekawy jestem, gdzie Black się ukrywa i jak nas przechytrzył. Wszyscy myśleliśmy, że nie żyje, nawet on w to uwierzył...

— A nie pomyślałeś, że Ministerstwo karmi nas kłamstwami? — prychnął drugi mężczyzna. — Ja myślę, że on naprawdę go dopadł. Black był strasznym tchórzem, a pod koniec już mu do reszty odbiło. To, co myśmy robili bez mrugnięcia okiem, jemu przychodziło z wielkim trudem. Arystokracka mimoza, doprawdy. Myślał, że sobie rączek nie pobrudzi...

Syriusz w ostatniej chwili powstrzymał się przed rzuceniem się na oprycha. Złość kipiała mu śliną z pyska, czarna sierść nastroszyła się jak u niedźwiedzia. Wiedział jednak, że nie może nic zrobić — kłapnął tylko zębiskami, w milczeniu czekając na rozwój sytuacji.

Coś się kończy, coś się zaczyna • Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz