Rozdział pierwszy

3.8K 187 1K
                                    

Ogromny przedsionek Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów niemal w całości osnuwał gęsty, nieprzejrzysty mrok. Zdaniem niektórych stanowił najciemniejszy zaułek gmachu, a swoją „przytulność" zawdzięczał niefortunnemu położeniu — stanowił zatokę odgraniczoną wąskim korytarzem od reszty Ministerstwa. W głębi pomieszczenia tliła się pojedyncza lampka, a gęsie pióro skrobało zawzięcie o pergamin, tym samym zdradzając obecność ostatniego urzędnika tego ponurego wieczoru.

Amelia Bones, asystentka dyrektora Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów, wertowała opasłe paragrafy statutów dotyczących użycia magii przez dorosłych czarodziejów. Sytuacja w Ministerstwie zmieniała się dynamicznie, a liczba sporządzanych przez nią raportów przewyższała jej oczekiwania wobec czasu spędzanego w pracy. Amelia z niedowierzaniem przepisywała interesujące ją postanowienia, które nawet w jej głowie brzmiały absurdalnie ograniczająco wobec praw czarodziejów. Gdy tylko skończyła, jednym ruchem ręki zgarnęła wszystkie pergaminy do torby i w pośpiechu opuściła mury Ministerstwa.

To był kolejny miesiąc pracy, który upłynął jej pod znakiem stosowania się do bzdurnych przepisów. Nie powinna zatem czuć się zdumiona nowymi rozporządzeniami Ministra, jednak tym razem sytuacja przedstawiała się dramatycznie źle — i to na tyle, że w pierwszej kolejności pomyślała o poinformowaniu o niej Zakonu.

— Profesorze...? — zapytała niepewnie w progu wejścia do kwatery głównej. Drzwi jadalni znajdującej się na samym końcu wąskiego korytarza były szeroko otwarte, dzięki czemu od razu dostrzegła obecność siwej brody Dumbledore'a. — Mam panu coś ważnego do przekazania...

— Dobry wieczór, Amelio — odrzekł swoim zwyczajnym, dobrodusznym tonem, poprawiając na nosie okulary-połówki. — A zatem zamieniamy się w słuch.

Dopiero wtedy zauważyła dwa tuziny osób siedzących przy długim, prostokątnym stole. Ich obecność nasunęła jej wniosek, że właśnie przeszkodziła w trakcie zebrania, na którym sama w roztargnieniu zapomniała się pojawić. Ponad dwadzieścia głów obróciło się w jej stronę i wlepiło w nią wyczekujące spojrzenia.

— Ministerstwo zamierza wdrożyć nowe postępowania w sprawie użycia czarów przez pełnoletnich czarodziejów — powiedziała jednym tchem, torując sobie drogę do wolnego krzesła przy Franku Longbottomie. — Na podstawie rejestru różdżek będą monitorować wszystkie rzucane zaklęcia...

— Pełna inwigilacja — skomentował nonszalancko rozparty na siedzeniu James i uśmiechnął się do niej szeroko. — I jeszcze więcej kłopotów. To, co stary minister Minchum lubi najbardziej.

I to, co prawdopodobnie ty sam lubisz najbardziej, pomyślała Amelia z subtelną nutą rozczulenia i podziwu. Jamesa Pottera znała od jedenastego roku życia — w końcu byli tym samym rocznikiem w Hogwarcie — i przez ten czas zdążyła poznać go na tyle, by wiedzieć, że od zawsze był uosobieniem gryfońskiej odwagi i brawury, przez co lubił, nie, wróć, kochał wszelkie ministerialne zawiłości, zwłaszcza jeśli zwiastowały one zwiększenie częstotliwości zakonnych misji.

— To poważna sprawa, James. Różdżki aurorów również będą śledzone — odpowiedziała z zatroskaną miną, licząc, że ta informacja wzmoże w nim niepokój. Na ten moment James był w trakcie dwuletniego kursu aurorskiego i powoli już zmierzał ku jego końcowi, a ona bardzo nie chciała, żeby nowe, ministerialne rozporządzenia utrudniły mu uzyskanie dyplomu.

— A skąd Ministerstwo ma rejestr różdżek? — zagrzmiał podejrzliwie Moody.

— Sporządzili go na podstawie namiaru. Tego samego, który dezaktywuje się wraz z ukończeniem siedemnastego roku życia — wyjaśniła naprędce, zamierając na krześle pod nieufnym spojrzeniem aurora. — Nieoficjalnie wiem też, że Ollivander i inni wytwórcy będą rozliczani z wiedzy o każdej stworzonej i sprzedanej różdżce.

Coś się kończy, coś się zaczyna • Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz