rozdział pierwszy

2K 78 6
                                    

- Jeszcze możesz zmienić zdanie, Oliv... To znaczy... Liv. - moja przyjaciółka zreflektowała się szybko, uświadamiając sobie, że prawie użyła imienia, którego miała już nigdy nie wypowiadać.

Gdybym nie słyszała narzekań przez ostatnie dwie doby podróży, może nawet bym się wzdrygnęła na te przesiąknięte obrzydzeniem słowa.

- Problem w tym, Jane, że nie mogę -  odparłam stanowczo, choć sama miałam wątpliwości co do wyboru nowego lokum.

- Daj mi to ogłoszenie. Może coś ci się pomieszało? - Bez słowa podałam przyjaciółce wydrukowany adres i wpatrywałam się w zardzewiałą tabliczkę nad wyłamanymi drzwiami.

"SUNSET AVE 153"

- Ja pierdolę... To tutaj. - Ciężko mi określić, czy w jej głosie słyszałam bardziej przerażenie, czy litość.

Cokolwiek myślała, nie miało to już żadnego znaczenia. Stałam przed całkowitą ruderą, która miała być moim domem na bliżej nieokreślony czas i, o ironio, im dłużej uda mi się tu zostać, tym większy sukces sobie przypiszę. Uznam, że potrafię wyślizgnąć się z rąk psychopaty, którego niegdyś nazywałam swoim mężem. Rozpocznę nowe życie. Zdecydowanie nie będzie
w nim miejsca na jakiegokolwiek osobnika płci męskiej. Na samą myśl o tej podłej rasie, miałam ochotę czymś rzucić.

Nie zdążyłam wybrać wszystkich pieniędzy z banku, a karty kredytowe musiałam pociąć. Byłam zbyt roztrzepana, by ufać samej sobie, że nie skorzystam z nich w przypływie euforii, gdy rzucą mi się w oczy ładne buty na jednej z witryn sklepowych. Nie groziło mi to jednak, nie tylko
z powodu braku pieniędzy, bo stałam właśnie przed starą chałupą, w jednej z największych dziur stanu New Jersey - Ridgewood.

Miałam więc przy sobie oszczędności na jakiś... miesiąc bardzo skromnego egzystowania, co było skrajnym przeciwieństwem wszystkiego, do czego przywykłam w rodzinnym mieście Los Angeles.

- Nie jest tak źle, okna są całe - siliłam się na swobodny ton głosu, ale kogo właściwie chciałam oszukać?

Było do dupy.

- Dobra, siostro. Ogarniemy to, jak zawsze - rzuciła Jane stanowczo i podała mi klucz, który wyjęła z chybotliwej skrzynki na listy.

Trzymałam niepewnie kawałek żelaza, w obawie, że przy mocniejszym zaciśnięciu dłoni, obróci się w proch, a wraz z nim wszelkie nadzieje na spokój. Nabrałam w płuca głęboki wdech
i ruszyłam w stronę ganku, pełna determinacji. Stare drewno zaprotestowało pod moimi stopami głośnym skrzypnięciem, gdy tylko postawiłam krok na pierwszym schodku. Dumna z wdrapania się na górę bez wyrządzenia większych szkód, stanęłam przed drzwiami, którym klucz do otwarcia był zbędny. Mocne odgięcie przy samych zawiasach pozwalało na chwycenie ich i podniesienie, co w parze z ledwie trzymającym się zamkiem, stanowiło śmiałe zaproszenie dla włamywacza.

Chcąc zachować choćby namiastkę pozoru normalności, włożyłam klucz do zamka, ale nie przekręciłam go. Chyba za bardzo bałam się tego, co mogę zastać w środku. Na raz ogarnęła mnie panika i wątpliwości w słuszność swojej decyzji.

A jeśli zrobiłam źle? Jeśli on zacznie mnie szukać i w końcu znajdzie? Będzie jeszcze gorzej, niż ostatnio. Nie wybaczy mi tego, a potrafi być okrutny jak nikt inny... Jestem idiotką. Co mnie w ogóle do tego skłoniło? Tak jakbym zapomniała, kim jest mój mąż. Odnajdzie mnie szybciej, niż zdążę tu posprzątać...

Czułam, że za chwilę ogarnie mnie całkowita panika, kiedy na moje ramię opadła ciepłą dłoń przyjaciółki.

- Kochanie... - zaczęła cicho, ale pewnie. Nie spojrzałam na nią, nie mogłam. Wpatrywałam się tępo w ten przeklęty klucz. - Podjęłaś słuszną decyzję. Jestem z ciebie cholernie dumna - dodała łamiącym się głosem. - Przetrwamy to razem. Pomogę ci tu ogarnąć, a w niedługim czasie obie będziemy z łezką w oku wspominać ten dzień, zobaczysz.

Nienawiść od pierwszego wejrzenia ✨W TRAKCIE KOREKTY✨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz