rozdział drugi

1K 66 0
                                    

Stałyśmy w niemożliwie długiej kolejce do kasy domu towarowego w Paramon, oddalonym, zdaniem Google, o niecałe dziesięć minut drogi. Ciężka noga Jane skróciła jednak ten dystans do pięciu, przyprawiając mnie tym samym o mdłości. Nie pomogła też późniejsza gonitwa po sklepie, ani jej euforyczne piski na widok każdego kolejnego bibelotu, które wrzucała do pełnego już wózka. Byłam wykończona, głodna i choć doceniałam starania przyjaciółki, potrzebowałam chwili spokoju, by odpocząć od nadmiaru wrażeń.

- Jane, już wystarczy... - poprosiłam, zawieszona na poręczy wózka.

- Nonsens. Nie mamy nawet połowy tego, co potrzebujesz.

Potrzebuję ciszy...

Oczywiście, nie powiedziałam tego na głos. Ostatnie, czego bym chciała, to urazić jedyną osobę na tym świecie, która wyciągnęła do mnie pomocną dłoń.

- Masz wydrukowane CV? - zapytała, dorzucając dywaniki łazienkowe w kolorze fuksji.

Płytki były popękane, ze ściany grzyb wychodził, okno nie chciało się domknąć. Ale miałam ładne dywaniki w kolorze fuksji.

Poklepałam torbę.
- Mam, dwadzieścia sztuk - odparłam bez entuzjazmu, na co przewróciła oczami.

- No to na co czekasz? Idź i rozdawaj! Ja tu zostanę i zapłacę, a Ty leć. - Pomachała ręką, odganiając mnie ze swojej przestrzeni, jak gdybym była natrętną muchą. - Psujesz mi radość z zakupów tym marudzeniem.

- Jane, naprawdę wolałabym nie palić sobie mostów, przychodząc pierwszy raz na spotkanie w sprawie pracy, śmierdząca po dwudniowej przeprawie, z przetłuszczonymi włosami, nieświeżym oddechem i niepotrafiąca sklecić dobrze choćby jednego zdania. No i jeszcze to... - dodałam, wskazując na podbite oko.

Moja przyjaciółka zgromiła mnie wzrokiem i złapała się pod boki, grzmiąc głośniej, niż powinna:

- Olivio Natasho Spark... - Ledwie wypowiedziała te słowa, natychmiast się zreflektowała, zakrywając zdradzieckie usta dłonią. Mnie zostało już tylko westchnąć ciężko i opuścić głowę z bezsilności.

Jane była pełna sprzeczności. Właścicielka sieci gabinetów kosmetologicznych, sprawnie realizująca z sukcesem setki pomysłów jednocześnie, a zdawała się mieć tak maleńki móżdżek, że nie zmieściłby się w głowie wiewiórki. Mogła jeździć Bugatti, a wiernie pozostawała przy najnowszych modelach Astry. Miała tylko jeden warunek - musiała być czerwona. Kiedyś zapytałam o powód. Odpowiedziała, że przy częstotliwości kolizji z jej udziałem, inwestycja w drogie auta byłaby niewybaczalnym grzechem. Zaoszczędzone pieniądze wolała przelać na dom samotnej matki lub okoliczny bidul.

Taka właśnie była Jane. Serce miała dobre i była niezwykle szlachetna. A to zalety, które rekompensują szereg mankamentów, w tym brak dyskrecji. Czy miałam jakiś wybór, prosząc ją o pomoc w ucieczce? Żadnego. Niemniej obawiałam się, że długo przy niej moja dobra passa nie potrwa.

Nie miałam samochodu, bo zdaniem mojego męża nie potrzebuję go mieć. Podobnie jak pracy, przyjaciół - innych, niż rekomendowana przez niego Jane - ani czegokolwiek, co mogłoby sprawiać mi radość. Miałam być wymuskaną panią domu o nienagannym wyglądzie, która pokornie ustawi obiad przed hrabią, gdy ten wróci do zamku po ciężkim dniu. Wspomniany zamek powinien lśnić czystością, a posiłek - zawsze ciepły i na czas. Niedostosowanie się do panujących zasad skutkowało karą, na którą - jego zdaniem - nie powinnam była narzekać.

Przecież każda kobieta, jaka tylko miała zaszczyt obracać się w towarzystwie przystojnego komendanta, marzyła o tym, by Sam Spark zrobił jej te wszystkie rzeczy, na które ja niewdzięcznie śmiałam narzekać. Nie żebym kiedykolwiek odważyła się narzekać na głos. Za każdym razem potulnie zaciskałam zęby, życząc mu w duchu bolesnej śmierci.

Nienawiść od pierwszego wejrzenia ✨W TRAKCIE KOREKTY✨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz