rozdział siedemnasty

794 65 2
                                    

LUKE

Siedzieliśmy naprzeciw siebie, jak więźniowie na skazaniu. A bardziej ona, znów spięta, jak biurowa agrafka, podskakiwała na każdy dźwięk uderzonego sztućca o talerz.

- Czego się boisz? - zapytałem w końcu, bo cisza, jaka dotąd zdążyła narosnąć, nie pozwoliła na poruszenie jakiegokolwiek innego tematu.

Musiałem oczyścić atmosferę, ale w nieco inny sposób, niż sama zaproponowała, jeszcze dzień wcześniej.

- Luke... - Odkładając widelec, znów wypowiedziała moje imię w sposób, który poczułem całym sobą. Tym razem jednak nie frustrowało mnie to tak mocno, bo widziałem szanse, choć minimalne, by powtórzyła je jeszcze pode mną. - Zaszło pewne nieporozumienie...

- Doprawdy? - Sięgnąłem po kieliszek z winem i pomieszałem trunek w naczyniu.

Spojrzała na moją dłoń spod przymrużonych powiek, z lekko rozchylonymi ustami i potrząsnęła głową, jakby chciała się pozbyć natrętnych myśli, a ja natychmiast zapragnąłem je poznać.

- Wolałabyś, żebym nie pił? - zapytałem wprost, bo zdążyłem zauważyć rezerwę, z jaką przyglądała mi się za każdym razem, gdy unosiłem kieliszek do ust.

- Nie, skąd... - wyszeptała, ale wyraźnie nieswojo.

Westchnąłem ciężko, mając już dość tej niezdrowej atmosfery.
- Co się dzieje? - Próbowałem przyszpilić ją wzrokiem, ale nerwowo uciekała na boki, aż w końcu podniosła się z krzesła i dosunęła je z piskiem do stołu.

- Dziękuję za pyszną kolację. Napracowałeś się, doceniam. Tym bardziej po wszystkich naszych...

- Kłótniach... - naprowadziłem ją, wciąż przyglądając się uważnie jej kolejnym ruchom.

- Tak, właśnie...

- Jeśli o mnie chodzi, to wolałem Cię, rzucającą się na mnie ze szponami, niż tą, struchlałą i niepewną  przez cały wieczór - powiedziałem spokojnym tonem, choć byłem pewien, że w ten sposób uruchomię pewien mechanizm, zwiastujący kataklizm. O to właśnie mi chodziło i nie zawiodłem się.

W moment najeżyła się cała i zacisnęła mocniej dłonie na oparciu krzesła.
- Nie jestem struchlała - warknęła ostrzegawczo.

Witamy z powrotem pomiota Belzebuba.

- Wzięłam udział w kolacji z grzeczności i uznałam, że pora już wrócić do siebie.

- U siebie, z tego co wiem, masz zaryglowane drzwi...

- Prześpię się na tarasie.

Uniosłem w górę brew, zaskoczony tak szybko odpowiedzią.

- Myślałaś cały wieczór o różnych możliwościach wybrnięcia, co? Wolisz spać na zimnych deskach, niż u mnie?

- Tak. Nie! To znaczy... Cholera, to wszystko przez Jane! - rzuciła i zaklęła pod nosem.

- A co ona ma z tym wspólnego? - Spodziewałem się już odpowiedzi od momentu, w którym zawitała w moich drzwiach, w makijażu przeczącym wszystkiemu, z czym sobie ją kojarzyłem.

- To ona...

- Napisała do mnie wiadomość z propozycją...- dokończyłem za nią, a ona westchnęła głośno z ulgą.

- Tak. Właśnie.

- A ja na nią ochoczo przystałem... - przypomniałem jej, nie spuszczając z niej wzroku.

Jej policzki momentalnie zapłonęły i przygryzła malinową wargę, pobudzając tym samym instynktowną bestię we mnie.

Odstawiłem kieliszek na bok i spojrzałem jej głęboko w oczy.
- A Ty? Czego chcesz? - Wóz, albo przewóz. Proste pytanie, powinna paść szybka odpowiedź, zwłaszcza z ust niewiernej żony.

Nienawiść od pierwszego wejrzenia ✨W TRAKCIE KOREKTY✨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz