rozdział dwudziesty

855 60 6
                                    

LUKE

Wyszedłem, bo nie byłem w stanie dłużej słuchać, jak wątpi w to, że mógłbym pomóc jej przejść przez całe to gówno. Jej brak wiary niemal fizycznie bolał.

Nie.
Wyszedłem, bo to, co mówiła, było pieprzoną prawdą.

Wkopałem się po uszy i sam nawet nie wiem, kurwa, kiedy. Z trudem panowałem nad sobą, gdy była obok, a jak tylko znikała mi z pola widzenia, czułem, jakby ktoś mnie odłączył od tlenu. Jeśli w tak krótkim czasie pozwoliłem sobie wejść na głowę, to co będzie się ze mną działo za jakiś czas?

No właśnie... właściwie o jakim czasie mowa? W każdej chwili mogła się ulotnić i ta myśl sprawiała, że zaczynałem wariować. Po jaką cholerę w ogóle w to brnąłem? Chciałbym móc powiedzieć, że myślałem fiutem, ale to też byłoby kłamstwem. Im lepiej ją znałem, tym bardziej winiłem akurat nie ten mięsień.

Gdzie się nie obejrzę, wszędzie ją widzę, a w uszach wciąż dźwięczy mi jej głos, gdy wypowiada moje imię, szczytując. Kurwa, wiedziałem, że będzie brzmiał tak, że będę gotów dla niego zginąć. Spodziewałem się tego, a mimo to... wskoczyłem dobrowolnie w paszczę lwa i pozwoliłem się pożreć, dla...

FRAJDY.
Frajdy, kurwa.
Jestem idiotą.

Zaparkowałem przed swoim domem i przeskoczyłem przez niewysoki, dzielący nasze podwórka płot. Ciężarówka akurat podjechała, mieliśmy więc dość czasu do jej powrotu.         

Na odchodne rzuciłem chłopakom, że mają zamówić na 15:00 taksówkę, by ta zabrała ją do domu, dzięki czemu nie musiałem tam wracać. I dobrze, bo potrzebowałem ochłonąć.

Wcześniej skontaktowałem się z Jane, która chciała przyłączyć się do inicjatywy, ale nie zgodziłem się na to. W odpowiedzi rzuciła obrażona słuchawką i napisała wiadomość, że w takim razie: „nie będzie przeszkadzać, a klucz zostawia pod wycieraczką." Dałem jej dwie minuty na ochłonięcie, po czym zadzwoniłem i zapytałem wprost, o co chodzi, na co odparła, że od niej pomocy nie przyjęła, a od obcego typa owszem...

Pomijając ostatnią część, która zraniła lekko moje ego, wyjaśniłem jej, że Liv o niczym nie wie. Zaszczebiotała, po czym uznała, że w takim razie tym bardziej nie będzie nam przeszkadzać i sprawdzi wieczorem, co słychać. Była stuknięta, ale dbała o swoją przyjaciółkę, czym zaskarbiła sobie mój dozgonny szacunek.

- Gdzie zrzucić? - zawołał gość z ciężarówki.

- Ja Cię, kurwa, zaraz zrzucę - warknąłem.

- Spokojnie, to taki żargon. - Gość uniósł ręce w geście pojednania, a ja uznałem, że chyba nie powinienem dziś mieć już z nikim kontaktu, bo mógłbym narobić sobie kłopotów.

Bez słowa otworzyłem drzwi i rozdysponowałem zadania, po czym sam zająłem się wynoszeniem starych mebli, upewniwszy się najpierw, że nie ma w nich nic własności Liv.

Być może łamałem je z przesadną siłą, ale myśl o tym łajdaku rozrywała mi wnętrzności. Wielki, kurwa, Pan Policjant. Pierdolony szmaciarz, damski bokser. Bez krzty jaj, skurwiała pizda. Jak wielkim trzeba być zerem, by tak bardzo zniszczyć kobietę i czerpać z tego chorą przyjemność?

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że faktycznie nie powinienem się do tego mieszać. Nie, jeśli chcę nacieszyć się wolnością.

Stolik kawowy huknął na podjazd, roztrzaskując się na kilka bezużytecznych elementów.

- Kierowniku... - zaczął niepewnie jeden z chłopaków. - A ten stół, to Pan zostawia, czy możemy go sobie wziąć?

Rzuciłem okiem na mebel, o który pyta.

Nienawiść od pierwszego wejrzenia ✨W TRAKCIE KOREKTY✨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz