❝POCKET FULL OF LIGHTNING❞

287 12 225
                                    

PARADOKS dziadka, który spowodowało rodzeństwo Hargreeves zawdzięcza swoją nazwę dzięki pewnemu chłopakowi o imieniu Elmer. Nastolatek obwiniał swojego dziadka o śmierć taty, nieszczęście mamy i ogólnie za to jak wygląda jego nędzne życie. Dlatego postanowił pozbyć się swojego "utrapienia" i aby tego dokonać cofnął się w czasie do tysiąc dziewięćset piątego roku, gdzie go zastrzelił. Pomimo tego, że wykonał swoje zadanie, niestety, nie wziął pod uwagę jednego, bardzo oczywistego faktu.

Skoro zamordował swojego dziadka, jego matka się nie urodziła, dlatego nie poznała jego ojca w tysiąc dziewięćset dwudziestym piątym roku. A skoro go nie poznała, Elmer nigdy się nie narodził. Więc teraz pojawia się pytanie: jak Elmer zabił swojego dziadka skoro się nie narodził?

Właśnie takiego pokroju paradoks stworzyło rodzeństwo Hargreeves w wyniku swojej podróży w czasie, gdzie nieźle namieszali w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym trzecim roku. A jakby tego było mało, ta odmiana paradoksu jest najgorsza, ponieważ zagraża istnieniu nie tylko tej czasoprzestrzeni, w której się znajdują, ale i wszystkim uniwersom jakie istnieją. Dodatkowo, w "Podręczniku Komisji" nigdzie nie jest opisane jak to wszystko odbudować.

—Pogubiłem się— westchnął Diego po wysłuchaniu, w jego mniemaniu, skomplikowanego bełkotu Five'a.

—Szokujące— burknęła Allison, która wyraźnie nie wykazywała ani krztyny zainteresowania, o czym mogło między innymi świadczyć ostentacyjne przewrócenie oczami.

—Ktoś zabił nasze matki, więc nie powinniśmy istnieć. Ale jednak istniejemy, co dla wszechświata jest problemem— uprościł Viktor.

—Dużym problemem— poprawił Five i wziął solidny łyk kawy, aby jakoś przełknąć fakt tego, że są w kompletnej kropce.

Jedyną osobą, która nie wydawała się tym zbytnio przejmować był Stanley, który wymachiwał kijem od bilarda i wykonywał kopniaki w powietrzu tak jakby z kimś walczył.

—Stanley! To nie czas na karate!— wykrzyknął Diego na całą recepcję.

—Mama kazała mi ćwiczyć— usprawiedliwił się.

—Ma rację. Jesteś kiepski— dogryzł, tak jakby sam w tej dziedzinie był dużo lepszy od niego.

—Chwila. Five, więc wywołaliśmy paradoks— odezwała się Allison, tonem jakby zaraz miała wybuchnąć, co w ostatnim czasie zdarzało jej się dosyć często.— I co?

—Trudno powiedzieć. Dotąd to była tylko teoria, ale teraz coś zaczęło znikać— odparł i ponownie westchnął zrezygnowany.

—Co dokładnie?— dopytywał przerażony całą sytuacją Viktor.

—W tej chwili?— przygryzł wargę.— Homary— rozłożył ręce, gdyż doskonale wiedział, że to wszystko co mówi brzmi absurdalnie. Najpierw opowiada o paradoksie dziadka, który może doszczętnie zniszczyć istnienie całego wszechświata, a później, nie wiadomo skąd, zaczyna mówić o znikających homarach, co mogłoby być zaledwie przypadkiem albo jego przewidzeniem.

—I cała masa krów— Klaus, który leżał plackiem na dywanie z książką z informacjami o biologicznych rodzicielkach rodzeństwa, gwałtownie podniósł się z ziemi.

—Mam przeczucie, że to początek— wyznał grobowym głosem zielonooki chłopak i oparł dłonie o blat ciemnozielonego stołu do billarda.

—Przeczucie?— parsknęła ironicznie Allison.— Miałeś być na emeryturze— przypomniała z wyrzutem w głosie.

—To moje marzenie— zacisnął palce na blacie, czując, że jego siostra ponownie zachodzi mu za skórę. Owszem, Allison zawsze broniła własnego zdania i nigdy nie dawała sobą manipulować, jednak w tej osi czasu zaczęła znacząco nadużywać tę umiejętność.

❝ALINA❞- THE UMBRELLA ACADEMYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz