ANTHONY
Przez kilka następnych dni Valentina sprawnie mnie unikała. Wchodząc w poniedziałkowy poranek do firmy, a potem jadąc windą na ostatnie piętro, z tyłu głowy wiedziałem, że tak będzie. Poniekąd okazała mi swoją słabość i pewnie myślała, że przez to jest dla mnie... no nie wiem. Mniej przerażająca? Mniej imponująca? Gorsza?
Kiedy więc nie zastałem jej w gabinecie, a potem dostrzegłem stos teczek na własnym biurku dwa piętra niżej, zapragnąłem cofnąć czas i nie przyjeżdżać do tamtego domu. Nie oferować Val podwózki. Nie okazywać jej troski i zainteresowania. Lubiłem nasze słowne potyczki; były czymś, co mimowolnie zbliżało nas do siebie, cały czas jednak zachowując to w ramach jedynie służbowej relacji. I choć wcześniej również nie znosiła mojej obecności i mnie unikała, to teraz robiła dosłownie wszystko, byleby się na mnie nie natknąć.
We wtorek rano zobaczyłem ją w kawiarni, gdy zamawiała dla siebie herbatę. Chyba nigdy nie robiła tego osobiście, co zwróciło moją uwagę i popchnęło do rozpoczęcia rozmowy. Skończyło się jednak na skinieniu głowy, po czym kobieta czmychnęła do windy i ani razu nie zerkając w moją stronę, zniknęła mi z oczu. Wszelkie polecenia służbowe przesyłała mi drogą mailową, a konsultowała się ze mną za pomocą Alexandra. To było nawet trochę zabawne, jakby wystraszyła się tego, że w mojej obecności poczuła się po prostu dobrze. Nie chciała sobie na to pozwolić.
Ta kobieta nie ma serca.
A może tak jej się tylko wydawało i usilnie starała się je chronić przed innymi.
Ale dziś rano, przekraczając próg firmy, wiedziałem, że przyjdzie mi z nią porozmawiać. Nie mogłem znieść tego, jak mnie ignoruje, jak nie reaguje na zaczepki i nie pozwala sobie wejść na głowę. Dość szybko polubiłem to zajęcie i nie chciałem z tego rezygnować tylko dlatego, że ona była zbyt uparta. Musiałem więc coś zrobić, znów obudzić w niej tę wściekłość. Sprawić, by spojrzała mi w oczy z uczuciem, które tylko ja potrafiłem wywołać – z furią. Bo nie kierowała jej na mnie, a na siebie. Była zła, bo ktoś zalazł jej za skórę, naruszył maskę obojętności, a potem sprawił, że mimowolnie, może nawet nieświadomie, polubiła mnie.
A ja lubiłem Valentinę, a raczej podziwiałem tę kobietę ze stali. Była czymś innym, odskocznią, bardzo przyjemną.
– Pani Valley prosiła, by przyszedł pan do jej gabinetu. – Usłyszałem niepewny głos Juliet, która w pewnym momencie przestała patrzeć mi w oczy. Przestała zabiegać o moją uwagę i mało się odzywała. Może ją spłoszyłem i może tak było lepiej. Za grosz nie interesowała mnie jej uwaga.
Kiwnąłem jedynie głową, ale zamiast skierować się w stronę windy, wszedłem do kawiarni. Zdążyłem polubić to miejsce, a zwłaszcza uprzejmą kobietę stojącą za barem. Spędzałem więc tutaj każdą przerwę na lunch, najczęściej w obecności Alexandra, którego swoją drogą bardzo polubiłem. Na początku chciałem jedynie wyciągnąć od niego kilka informacji, dowiedzieć się coś o słabościach Valentiny, bo byli ze sobą blisko, a ja chciałem jeszcze bardziej utknąć jej w głowie. Ale potem nasze rozmowy przeszły na wszystko, co w żadnym stopniu nie było związane z nią, a ja odkryłem, że miło było mieć jakąś przyjazną duszę tuż obok.
Zamówiłem kawę dla siebie i herbatę dla Valentiny, by odrobinę ją udobruchać. Obserwowałem kobietę, gdy sprawnymi ruchami włączała ekspres i szykowała kubki. Oparłem łokcie o blat, a gdy już miałem się odezwać, usłyszałem za sobą kroki. Wyjrzałem za ramię, a widząc idącego w moją stronę Alexandra, uśmiechnąłem się przebiegle pod nosem.
– Widziałeś się już z nią? – zagaił, przystając tuż obok. Wyglądał na równie podekscytowanego, jak ja. W którymś momencie opuścił jej drużynę, by przejść do mojej.
CZYTASZ
HEARTLESS
RomanceROMANS BIUROWY🤍 „Anthony Dewberry mógł być moim zbawieniem, ale równie dobrze mógł być moim... końcem" O Valentinie Valley można powiedzieć wiele. Z pewnością uchodzi ona za niezależną, pewną siebie kobietę, która prowadzi własną firmę rozsądnie i...