VALENTINA
Nie odpisał.
Wpatrywałam się w telefon, a konkretniej własną wiadomość, na którą nie dostałam żadnej odpowiedzi. Od trzech dni.
Prawdopodobnie powinnam stanąć w progu firmy, złapać Anthony'ego na korytarzu i wytłumaczyć mu wszystko to, co męczyło mnie tak bardzo, że go odtrąciłam. Powinnam wziąć się w garść, nie przesiadywać nad ojcem całych dni i nocy, wrócić do pracy i stawić czoła innym problemom niż te, które miałam w szpitalu.
A jednak, nagle ten budynek stał się dla mnie swego rodzaju azylem, gdzie mogłam trzymać tatę za dłoń, gdy spał i czaić się za drzwiami, gdy się budził, ponieważ za cholerę nie wiedział, kim jestem. Pielęgniarki były dla mnie miłe, lekarze okazywali mi dobroć, znałam nawet niektórych pacjentów i spędzałam z nimi popołudnia, gdy odczuwany przeze mnie smutek był już nie do zniesienia.
Świat za murami szpitala nie istniał. Był jedynie zatartym w moich wspomnieniach obrazem i czymś, do czego nie chciałam wracać.
Włączyłam listę kontaktów i wybrałam panel z imieniem Anthony'ego. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w przypisane do jego kontaktu zdjęcie oraz rząd cyferek, aż w końcu zgasiłam telefon i z westchnieniem oparłam głowę o ścianę.
Plastikowe krzesła, na których przesiadywałam od niemal trzech tygodni sprawiły, że odczuwałam ból w kości ogonowej. Ramiona natomiast błagały o chwilę rozluźnienia. Miałam wrażenie, że ciągle je napinam, jakbym wzbraniała się przed opadaniem na nie kolejnych kilogramów ciężaru.
Ale on i tak przybywał. Z każdym dniem i każdą mijającą minutą traciłam nadzieję na to, że ojciec jeszcze kiedykolwiek nazwie mnie swoją córką. Patrzył na mnie ze zdziwieniem, a gdy pokazałam mu nasze wspólne zdjęcia, pochodzące sprzed kilku lat – tylko takie mieliśmy – zarzucił, że nie jestem tą dziewczyną z fotografii. Owszem, wyglądałam na nich inaczej, ale pewne podobieństwa pozostały niezmienne.
Na widok zdjęcia mamy również nie zareagował w sposób, jaki bym sobie życzyła. Nie miał pojęcia, kim jest.
Lekarze wciąż powtarzali, że pamięć mu wróci, że ten proces jest czasochłonny, ale przyniesie efekty. Ale ja traciłam cierpliwość. Ten staruszek był ostatnią osobą na tym świecie, która znała całą mnie. Od podstaw. Obserwował, jak dorastam i jak staję się kobietą. Jak przechodzę przez ciężkie chwile, by wynieść z nich pewne lekcje.
A teraz nie wiedział, kim jestem. Ta myśl raniła mnie tak mocno, że zaczęłam ją wypierać. Czasem wyobrażałam sobie, że to nie moje życie. Że jestem tylko widzem w kinie i obserwuje te wszystkie wydarzenia z sali kinowej, jedząc popcorn. Podczas seansu mam łzy w oczach, ale gdy tylko opuszczę salę, zapomnę o problemach fikcyjnych ludzi i wrócę do swojego idealnego i poukładanego życia, które nie jest tak popieprzone.
Ale to nie film i gdy tylko ta świadomość do mnie wracała, czułam się jeszcze gorzej.
Odwróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegał do mnie odgłos kroków. Zmrużyłam oczy i na końcu jasnego korytarza dostrzegłam Hailey – kobietę po czterdziestce, która walczyła z nowotworem ojca. Poznałyśmy się na szpitalnej stołówce, gdy kupowałam kawę, którą zaczęłam siłą rzeczy pić. Od razu złapałyśmy dobry kontakt. Obie cierpiałyśmy, a głupie rozmowy o niczym pozwalały nam przez krótką chwilę poczuć się tak, jakby całe to zamieszanie nie miało znaczenia.
– Witaj, Valentino. – Jej radosny głos odrobinę podniósł mnie na duchu. Fakt, że osoba, która w każdej chwili może stracić kogoś bliskiego na skutek choroby pozostaje tak pozytywnie nastawiona do życia, wprawiał mnie w zadumę i ogromny szacunek. Wiedziałam, że Hailey w głębi serca tonie w rozpaczy, ale dla świata zewnętrznego wciąż pozostawała tą samą, wesołą kobietą. Ja tak nie potrafiłam. – Jak samopoczucie? – Zajęła miejsce obok mnie i delikatnie poklepała mnie po kolanie.
CZYTASZ
HEARTLESS
RomanceROMANS BIUROWY🤍 „Anthony Dewberry mógł być moim zbawieniem, ale równie dobrze mógł być moim... końcem" O Valentinie Valley można powiedzieć wiele. Z pewnością uchodzi ona za niezależną, pewną siebie kobietę, która prowadzi własną firmę rozsądnie i...