ANTHONY
Zaparkowałem pod wysoką latarnią, która rzucała nikły blask na pogrążoną w ciemnościach ulicę. Zgasiłem silnik, wyjąłem kluczyki ze stacyjki i chwyciłem za klamkę. Coś mnie jednak powstrzymało. Jakiś głos w mojej głowie wręcz wrzeszczał, bym został w ciepłym wnętrzu samochodu. Wyjrzałem za przednią szybę, wprost na dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły. Zza białych okiennic nie sączyło się żadne światło, a trawnik przed wejściem wyglądał na zaniedbany. Pnący się po ścianach bluszcz, który nachodził na fragment spadzistego dachu również zdawał się być zapomniany, jakby żył własnym życiem. Przysłaniał niektóre z szyb i obejmował znaczną część bramy do garażu. Dom wyglądał dokładnie tak, jakby nie było w nim już choćby jednej żywej duszy. Opuszczając to miejsce trzy lata temu, wszystko wyglądało inaczej. Miałem nawet wrażenie, że powietrze pachnie tu inaczej niż zapamiętałem.
– Stary, dasz radę – mruknąłem pod nosem, napotykając własne spojrzenie we wstecznym lusterku. Niebieskie oczy kryły w sobie strach, ale jednocześnie cień ulgi, ponieważ mimo wszystko, w końcu zdobyłem się na to, by tu wrócić. By stawić czoła sprawom, które porzuciłem na ostatnie trzy lata.
Przeczesałem dłonią ciemne włosy i wygładziłem materiał białej koszuli. Wiedziałem, że w momencie, w którym przekroczę próg tego domu, nie będę mógł uciec po raz kolejny. Nieodwracalnie stanę się częścią rodzinnych problemów.
Ruby cię potrzebuję – upomniałem się w myślach. Cholera, gdyby nie młodsza siostrzyczka, która okres dorastania musiała przechodzić samodzielnie, nigdy więcej nie pojawiłbym się w tym przeklętym miejscu. Rodzice prawdopodobnie zapomnieli już o tym, że mają syna. W końcu i tak nigdy nie zawracali sobie mną głowy. Ale Ruby... Kiedyś obiecałem jej, że o nią zadbam. Potem jednak wyjechałem, rozwiewając wszelkie nadzieje dziewczyny o tym, że starszy braciszek rzeczywiście będzie dla niej oparciem.
W jednym z okien, dokładnie tam, gdzie znajdowała się kuchnia, zapaliło się światło. Zmrużyłem oczy, próbując dojrzeć jakiegoś ruchu, a gdy w końcu moim oczom ukazał się pojedynczy cień, stwierdziłem, że to czas najwyższy, by stanąć na wysokości zadania.
Wyszedłem na zimne, nocne powietrze, które nijak zwiastowało nadchodzące lato. Gwiazdy zostały przysłonięte gęstymi chmurami, a porywisty wiatr budził do życia gałęzie drzew. Zadrżałem z zimna, szybkim krokiem przechodząc w stronę drzwi. Niewidzialna siła działała przeciwko mnie, pchając moje ciało z powrotem do miejsca, w którym stał mój samochód. Sprzeciwiłem się jednak, a gdy stanąłem przed wejściem, w przypływie odwagi uniosłem dłoń. Zapukałem trzykrotnie i odsunąłem się o krok, czekając na spotkanie z jednym z członków mojej rodziny. Nie byłem pewny, kto mnie powita ani jak przebiegnie następne kilka minut. Było już kilka minut po dwudziestej drugiej, więc matka zapewne spała, Ruby również, a jedyną osobą...
Drzwi stanęły otworem. Nie umknęło mojej uwadze natarczywe skrzypienie, które wskazywało na to, że nawet ten szczegół domu był zaniedbany. Kiedy myślałem już, że zobaczę przed sobą twarz ojca, moim oczom ukazała się niska brunetka z pulchnymi policzkami i zaskoczeniem w oczach. Ruby. Wyglądała inaczej niż jeszcze trzy lata temu, ale właściwie czego mogłem się spodziewać? Nie była już uroczą dwunastolatką, której obraz zakodowałem w głowie.
– Chyba śnię – rzuciła z nutką oburzenia w głosie. Zamiast wpuścić mnie do środka, stanęła w przejściu, składając ramiona na klatce piersiowej. Uniosła jedną brew. Wyraz jej oczu mówił sam za siebie – nie byłem tu mile widziany.
– Ruby... – zacząłem delikatnym głosem, którego używałem w stosunku do niej, gdy jeszcze kilka lat wcześniej czytałem jej bajki na dobranoc. Wyciągnąłem rękę w kierunku siostry, lecz ta zdzieliła mnie po niej bez żadnych skrupułów. – Nie wpuścisz mnie?
CZYTASZ
HEARTLESS
RomansaROMANS BIUROWY🤍 „Anthony Dewberry mógł być moim zbawieniem, ale równie dobrze mógł być moim... końcem" O Valentinie Valley można powiedzieć wiele. Z pewnością uchodzi ona za niezależną, pewną siebie kobietę, która prowadzi własną firmę rozsądnie i...