Rozdział 23

8.8K 310 110
                                    

ANTHONY

Z nienawiścią w oczach patrzyłem na tego przygłupa, który wciąż oglądał się za siebie w poszukiwaniu Val, zupełnie tak, jakby był jej ochroniarzem. Może myślał, że jeden wspólny poranek upoważnia go do tego, by wykazywać większe zainteresowanie Val niż jeszcze dzień wcześniej.

Jasne włosy Raymonda zostały roztrzepane przez wiatr. Dwa górne guziki koszuli pozostawił rozpięte. Nie wyglądał na menadżera tak wielkiego i ważnego hotelu.

Przygłup.

– Więc... Przyjaźnicie się? – zapytał, uważnie mierząc wzrokiem moją sylwetkę.

Oparłem się o balustradę i wlepiłem wzrok w tłoczną uliczkę.

– Odebrało ci mowę? – drążył. W jego głosie pobrzmiewała drwina. Był gotów rywalizować.

– Czekam, aż zadasz na tyle sensowne pytanie, bym mógł udzielić ci odpowiedzi – mruknąłem, krzyżując ramiona pod piersiami.

– Ach, jesteś zły – zaśmiał się. Odgłos stawianych kroków zdradził mi, że się zbliża, aż zobaczyłem jego twarz przed sobą. Nie mogłem powstrzymać się przed przewróceniem oczami. – Val mówiła, że nic was nie łączy. Że jesteś dla niej nikim. Wiesz o tym? Czy starasz się o względy kogoś, kto ma cię w dupie? – Uniósł jedną brew i zaczepnie pchnął mnie w ramię.

Zacisnąłem szczękę tak mocno, że zęby zazgrzytały o siebie. Musiałem powstrzymywać się przed uniesieniem pięści i wymierzeniem jej w gładko ogolony policzek tego kutasa.

Wymyślał. Jak chuj, że wymyślał. Może rzeczywiście byłem nikim dla Valentiny, ale nie ogłaszała by tego na prawo i lewo. Nie mówiła by takich rzeczy komuś obcemu.

– Myślisz, że jak pojawiłeś się w jej życiu niecałe dwadzieścia cztery godziny temu, spędziliście razem poranek i rozmawialiście o mnie to nagle jesteś dla niej kimś ważnym? – prychnąłem z wyższością, stawiając krok w przód, co zmusiło go do cofnięcia się. Był niższy ode mnie, więc z radością mogłem patrzeć na niego z góry. – Valentina jest niezwykłą kobietą. Nie ma na tym świecie mężczyzny, który byłby jej wart. Więc może to ty przestań się wpierdalać w nasze życie i wyobrażać sobie, że cokolwiek wiesz na jej temat. Bo nie masz u niej szans. Najmniejszych – wycedziłem, chwytając go za kołnierzyk koszuli, po czym lekceważąco puściłem Raymonda, a ten zatoczył się do tyłu.

Mocno zmarszczył brwi i rozchylił usta, gotowy na obrzucanie się obelgami. Śmieszyła mnie ta jego zawziętość.

– W tym ty – rzucił wyzywająco.

– Co? – fuknąłem.

– Powiedziałeś, że nie ma na tym świecie mężczyzny, który byłby jej wart – przypomniał, uśmiechając się zwycięsko. – Więc ty również na nią nie zasługujesz. – Wyrzucił ręce do przodu i wzruszył ramionami.

– To było ostrzeżenie, Bradburry – burknąłem, kierując się do wyjścia. Gdybym został na tym tarasie choćby minutę dłużej, mógłbym roztrzaskać jego łeb o podłogę, a Val z pewnością nie przyjęłaby tego dobrze. Musiałem myśleć o niej, nie mogłem jej w żaden sposób zaszkodzić. Firma była dla niej wszystkim. – Nie zbliżaj się do niej i nie kłam mi prosto w oczy, bo oszustów wyczuwam na kilometr. – Po tych słowach wróciłem do wypełnionej ludźmi sali.

Minęło zaledwie kilka sekund, aż dopadł mnie Benjamin. Uśmiechnął się szeroko na mój widok i wyciągnął dłoń, którą uścisnąłem. Choć gniew buzował w moich żyłach, starałem się zachować neutralny wyraz twarzy.

HEARTLESSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz