VALENTINA
Delikatny, wiosenny wietrzyk muskał moje policzki i wprawiał związane w kucyk włosy w ruch. Ulice Paryża były przepełnione turystami, zwłaszcza w tych bardziej popularnych miejscach, a już najbardziej przy Wieży Eiffla. Odeszliśmy więc od tego zgiełku, wybierając mały park oddalony o kilka kilometrów od hotelu. Małe listki zaczęły pojawiać się na drzewach, a niektóre krzewy całe były już zielone. Słońce górowało nad nami, dzięki czemu mogłam pozostać jedynie w cieniutkiej koszuli i ciemnych dżinsach i wciąż było mi ciepło. Lato zbliżało się wielkimi krokami, a jednak ja najbardziej lubiłam ten okres przejściowy, ponieważ gdy nadchodziły upały, robiłam się rozdrażniona.
Stawiłam wolne kroki, dotrzymując towarzystwa Raymondowi. Miał na sobie bardzo nieoficjalny, kremowy sweterek i materiałowe spodnie, a jasne włosy ułożył w sposób, który dawał wrażenie, jakby w ogóle nie zadbał o fryzurę. A jednak wyglądał naprawdę dobrze. Bradburry bez wątpienia zaliczał się do przystojnych mężczyzn, ale ja wciąż miałam w głowie kogoś innego. Pewnego bruneta o gładkim głosie i niebieskich oczach, które w moich wspomnieniach miały w sobie wiele z bólu. Ten widok mnie prześladował. Wiedziałam, że jestem powodem jego cierpienia.
– Mogę cię o coś zapytać, Valentino? – odezwał się Raymond, przerywając trwającą już od kilku minut ciszę, która zawisła nad nami. Nie była krępująca, cieszyłam się chwilą, w której mogłam pochłaniać piękne widoki i rozkoszować się zapachem świeżego powietrza.
Spojrzałam na mojego towarzysza. Ręce skrzyżował za plecami, a wzrok utkwiony miał w dróżce rozciągającej się przed nami. Prowadziła do niewielkiej fontanny, dookoła której biegała para jakichś dzieciaków.
– Zapytać możesz – odparłam, siląc się na grzeczny i opanowany ton. To nie tak, że miałam jakiś uraz do Raymonda. W innym wypadku nie zgodziłabym się na wspólny spacer. Poza tym był moim klientem, musiałam więc wykazywać się uprzejmością. – Ale nie wiem, czy ci odpowiem.
– No tak. – Uśmiechnął się pod nosem. – To może być bardzo osobiste pytanie – ostrzegł, rzucając na mnie okiem. Szybko jednak odwrócił wzrok i przełknął ślinę na tyle głośno, że byłam w stanie to usłyszeć.
– Nie zwykłam rozmawiać z obcymi o swoich prywatnych sprawach – oświadczyłam. – Tym bardziej z moimi klientami.
– W takim razie powinienem trzymać gębę na kłódkę – stwierdził, krzywiąc się.
– Zapytać nie zaszkodzi – zauważyłam. – Najwyżej zostawię cię bez odpowiedzi – przypomniałam.
– Cóż, więc... Czy między tobą i Anthonym jest... coś?
– Coś? – prychnęłam lekko rozbawiona. – Nie, ale wiem, jak to dla ciebie wygląda. Nie chciałam urządzać takiej sceny – oznajmiłam już nieco poważniej. O ile nie przejmowałam się opinią Raymonda jako osoby prywatnej, to nie mogłam zapomnieć o tym, że bez między innymi jego poparcia, nie mielibyśmy bardzo dochodowej współpracy z hotelem, który stale chciał się rozwijać.
– Nie ty ją urządziłaś – zaznaczył wyniośle.
– Dewberry na co dzień się tak nie zachowuje – zapewniłam pospiesznie, chcąc go niejako obronić przed niesłusznymi założeniami Bradburry'ego. – Jest między nami kilka nieporozumień, ale zdaje sobie sprawę z tego, że nie powinny one przekładać się na pracę...
– Uznajmy, że wczorajszy wieczór był zwykłym, towarzyskim spotkaniem, które po prostu nie wyszło zbyt dobrze – rzucił z lekkością w głosie, która szczerze mnie zaskoczyła.
Owszem, Raymond nie wyglądał mi na przesadnie poważnego i trzymającego się zasad. Byliśmy w podobnym wieku, więc założyłam również, że nie jest jeszcze przeżarty przez ten świat. Dużo się uśmiechał i puszczał płazem zachowania Anthony'ego, które z pewnością mogłyby nas zakwalifikować do zerwania umowy.
CZYTASZ
HEARTLESS
RomanceROMANS BIUROWY🤍 „Anthony Dewberry mógł być moim zbawieniem, ale równie dobrze mógł być moim... końcem" O Valentinie Valley można powiedzieć wiele. Z pewnością uchodzi ona za niezależną, pewną siebie kobietę, która prowadzi własną firmę rozsądnie i...