„Moja siostra Weronika i ja miałyśmy swoje taneczne, objazdowe show. Jeździłyśmy po całym kraju, a mój mąż Charlie, podróżował z nami.". Głęboki głos Catheriny Zeta–Jones z filmu Chicago rozbrzmiewał mi w głowie, za każdym razem, gdy robiłam coś z siostrą. I podobnie jak u filmowej Weroniki, moja siostra nie przepuściła nigdy okazji do flirtu i niezobowiązującego seksu. Co w tym złego? NIC. Do momentu, kiedy nie wracasz do domu wcześniej i niczym filmowe cliché przyłapujesz ją, uprawiającą seks z twoim chłopakiem.
Weronika była moją zmorą i przekleństwem.
Może miałam po prostu pecha, że urodziłam się druga? A może tak nagrzeszyłam w poprzednim życiu, że zasłużyłam na wieczne przyrównywanie do utalentowanej starszej siostry. Rodzice do znudzenia powtarzali „bądź jak Weronika" albo „czemu nie możesz być jak siostra" i moje ulubione „bierz z niej przykład". Idąc tym tropem, powinnam stracić dziewictwo na tylnej kanapie jakiegoś auta, a potem skakać z fiuta na fiuta przez następne lata, a w międzyczasie koncertować po Europie.
Pech mojej egzystencji był jeszcze większy, ponieważ słoń nastąpił mi na ucho i nie zostałam fortepianistką, a na to liczyli rodzice. Zupełnie nie potrafiłam się skupić na lekcjach gry i zrujnowałam ich marzenia o świetlanym duecie podbijającym Europę. Weronika natomiast była olśniewającym fenomenem sceny muzycznej i najzdolniejszą skrzypaczką, jaką świat miał okazję słyszeć od dziesięcioleci. Miała naturalny talent i zachwycała wyglądem. Niska, szczuplutka, z ciemnymi włosami i oczami w kolorze przedniej whisky ogłupiała mężczyzn.
Jeśli umalowałabym się równie ordynarnie, zmieniła fryzurę i zadbała o siebie, stałybyśmy się bliźniaczkami. Sęk w tym, że dzieliło nas pięć lat. Więc albo ona wyglądała tak młodo, albo ja byłam tak zaniedbana, że mnie to postarzało. Według matki to drugie.
Była tylko jedna rzecz, która na zawsze odróżniła mnie od siostry. Pomiędzy piersiami wytatuowałam sobie na szesnaste urodziny smoka. Wiedziałam o nim ja i moja najlepsza przyjaciółka z liceum. Dla całej reszty tuszowałam go kosmetykami kryjącymi.
Pierwsze słowa siostry, jakie dziś rano wypowiedziała, były standardowym utyskiwanie w stylu: „Zdejmij tę czarną bluzę, bo się w niej ugotujesz, zwiąż włosy, bo nie chcę ich w moim aucie, a wyłażą ci jak głupie. Musisz o siebie zadbać w końcu, a nie wyglądać jak bezdomna". Po tym to mi się nawet nie chciało odzywać.
Zmierzałyśmy w ciszy do Pałacyku, w którym jutro odbędzie się ślub i przyjęcie weselne jej znajomych. Otrzymaliśmy zaproszenie całą rodziną. Stałam się rodziców plus jeden. Żałosne jeśli wziąć pod uwagę, że miałam dziewiętnaście lat. Przyzwyczaiłam się do tego, że jestem niewidoczna, ale coraz bardziej mnie to drażniło. Weronika widziała tylko koniec własnego nosa, a rodzice byli w nią wpatrzeni jak w obrazek.
Czułam się niepotrzebna, jak piąte koło u wozu.
– Jakbym miała nie wrócić na noc, dam ci znać – oświadczyła. – Przydaj się na coś i rozpakuj nasze walizki – dodała w progu, wychodząc z pokoju i donośnie trzaskając drzwiami.
Rzuciłam się na łóżko, oddając marzeniom, jak to siadam z małymi nożyczkami i naruszam szwy sukienki siostry, które zazwyczaj były obscenicznie obcisłe, a potem w najbardziej niestosownym momencie nitka puszcza, zostawiając ją tylko w bieliźnie. Obawiałam się jednak, że Weronika po prostu podniosłaby wyżej brodę i pomaszerowała dalej, wzbudzając zazdrość innych swoim idealnie szczupłym ciałem.
Za bycie idealną też jej nienawidziłam!
Rozwieszenie sukienek zajęło mi dosłownie parę minut, bo miałyśmy tu zostać na dwa dni, a nie tydzień, co sugerowała zawartość walizki siostry. Osiem par butów, sześć sukienek i inne niezbędne rzeczy. Chyba ją dokumentnie powaliło. Ja zabrałam dres na dziś oraz kostium kąpielowy i sukienkę na jutro.
CZYTASZ
Save the date! Za minutę północ!
RomanceWesele powinno być radosnym wydarzeniem okraszonym miłością, uśmiechami i ciepłą atmosferą świętowania, ale nie kiedy świadkowa spóźniła się na samolot i trzeba znaleźć zastępstwo. I nie wtedy, gdy siostra pana młodego została napadnięta w wieczór p...