PIERWSZA SOBOTA

361 80 27
                                    

przyjemnej lektury, zacharki zegarki :) — wika

~*~

Przychodzi do mnie w sobotę o czwartej pięćdziesiąt sześć rano, choć tego dnia planowałem się wyspać i wstać późnym popołudniem. Chciałem pojechać do rodziców około piętnastej, zjeść z nimi i Jaśkiem dobry obiad, a potem odpowiedzieć na osiemdziesiąt standardowych pytań, które ma w zwyczaju zadawać mi moja matka. Niestety wszystkie plany skaczą do zmodernizowanej niszczarki założeń i postanowień w tym samym czasie, w którym na moje łóżko wskakuje Jonaszek Górski.

Wiem, że poniekąd się do tego przyczyniłem, bo powinienem zamknąć drzwi na wszystkie spusty, a tymczasem zostawiłem je otwarte, wiedząc doskonale, że Jonaszek nie będzie bawił się w żadne pukanie. Aż dziwne, że nie dorobił się własnego klucza.

Ma na sobie spodnie od piżamy i mnóstwo gumowych bransoletek na rękach. Niektóre z nich podchodzą mu niemal do łokci i jestem pewien, że mocno go uciskają. Tak samo, jak on uciska mnie w rozum i płoszy moje resztki dojrzałego myślenia. Czuję się tak, jakby nałożył mi na głowę gumowe bransoletki z napisem „I love Tokyo", choć jedyne, co mam wspólnego z tym miejscem, to bezkresne uczucie przeludnienia. Osacza mnie bowiem pewien siedemnastolatek, który urwał się z innego wymiaru i zajmuje tyle moich myśli, co gęste, śmierdzące tłumy na koncertach Skilleta.

— Wstawaj, Harry Zachary. Znalazłem jakąś pizzę w zamrażalniku i uznałem, że mógłbym ją zjeść, ale nie umiem obsługiwać twojego piekarnika.

— Spierdalaj.

— Jasne, spoko, ale naprawdę jestem głodny — mówi dalej Jonaszek, ignorując moje krzywe spojrzenie. — Nie chcę spalić ci mieszkania, ale bardzo chcę zjeść ciepłą pizzę. To jak? Pomożesz mi? Nie przestanę, dopóki się nie zgodzisz. W dzieciństwie doprowadzałem tym matkę do płaczu. To jak, Harry Zachary?

— Daj mi spokój.

— Nie mogę. Przecież wciąż mamy dla siebie kilka dni.

Podnoszę się z łóżka dość niechętnie i jeszcze bardziej niechętnie odgrzewam mu tę nieszczęsną pizzę, z którą później siedzi na kanapie. Ja w tym samym czasie opieram się o radiomagnetofon i włączam pierwszą lepszą płytę Green Day, choć Jonaszek proponuje, bym znów odpalił coś swojego. Sądzę, że on i tak ma za dużo mnie na co dzień, więc musi zadowolić się wokalem Billiego Joe Armstronga. Znikam za obłokami gęstego dymu mocnych, własnoręcznie skręcanych fajek, które dostałem od Jaśka, pobieżnie oddycham i analizuję sens tych dwóch tygodni.

Czy w tej historii warto jest mówić o jakimkolwiek sensie?

— Czy ty jesteś na mnie zły?

Pomijam pytanie Jonaszka milczeniem i chyba faktycznie robię to ze złośliwości, która zakiełkowała we mnie wczorajszego wieczoru. Gdybym jednak naprawdę miał coś do zarzucenia Jonaszkowi, nie wstawałbym z łóżka o piątej rano, aby włączyć mu piekarnik, zamknąłbym też drzwi przed pójściem spać. On dobijałby się do mnie przez kilka minut, a potem najprawdopodobniej odpuściłby sobie i wrócił do ojca. A jednak siedzi w moim salonie, je pizzę, którą mu odgrzałem i wlepia we mnie te swoje wielkie, kryształowe ślepia. Mam ochotę mu je zbić.

— Bo ty mnie nie rozumiesz — mówi dalej. Pieści się, by wywołać we mnie jakieś uczucia, ale jeszcze nie wiem jakie. Na pewno nie te pozytywne. — Nie chciałem psuć ci randki. Ale w tym i następnym tygodniu ty jesteś mój, Harry Zachary, i nikogo innego. Mamy już sobotę, jeszcze osiem dni i się mnie pozbędziesz. Będziesz mógł o mnie zapomnieć i spotykać się z kim chcesz, ale teraz nie możesz mi tego zrobić — mówi, dusząc mnie każdym pojedynczym słowem.

AM 4:56Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz