Jako nastolatek lubiłem mówić sobie, że będę robił muzykę, a dzięki niej zdobędę pieniądze, sławę i dziewczyny. Teraz mam dwadzieścia cztery lata i nocami sprzątam studio muzyczne za najniższą krajową. Zamiast mikrofonu trzymam w ręce szczotkę, zamiast rozdawać autografy, podpisuję listę obecności, zamiast grubego portfela mam wyszczerbiony telefon z piętnastoma piosenkami, których w kółko słucham. Jeszcze niczego nie osiągnąłem, podczas gdy mój starszy o dwa lata brat ma jakąś żonę, planuje jakieś dziecko, nosi jakiś garnitur i ciągnie jakieś życie, podczas którego masz ochotę zabić się albo zesrać, ale nie masz czasu, bo wisi nad tobą kredyt mieszkaniowy, opłata za prąd i lista zakupów wciśnięta do pierwszej przegródki w portfelu.
Czasami Jasiek dzwoni do mnie i wyciąga mnie na piwo, by przyznać się, że nie jest tak szczęśliwy, jak mu obiecano. Ma spocone dłonie, którymi zostawia ślady na bursztynowej butelce, dużo drapie się po policzkach i co jakiś czas kopie mnie pod stołem, kiedy wyłączam się z rozmowy. Teraz też do mnie dzwoni i wpada do mnie około siódmej rano, w drodze do pracy. Wiem, że jest spięty, więc ignoruję fakt, że ubłocił mi cały przedpokój.
— Mam ochotę się zajebać — wypala, rozsiadając się na wiekowej kanapie. — Albo chociaż pojadę na trochę do matki — dodaje jednak chwilę później, przemyślawszy sytuację. — Inaczej na pewno się zajebię.
— To może jedź — odpowiadam lakonicznie.
— Pojadę w piątek, bo teraz i tak nie mógłbym wziąć urlopu. Jedziesz ze mną? — proponuje. Z jakiegoś powodu lubi, gdy jeździmy tam razem.
— Sorry, nie mogę — odpowiadam. — Jestem zajęty przez najbliższe dwa tygodnie.
Jonaszek nigdy nie powiedział mi, że jeszcze do mnie wpadnie, ale wydaje mi się, że ktoś mi to obiecał. Być może kiedyś podpisałem umowę z przeznaczeniem, a teraz nawet tego nie pamiętam, mam tylko jakieś przebłyski w głowie nabitej absurdalnymi myślami. Jeśli tak — naprawdę nie mam innego wyboru niż na niego czekać. Powinienem wywiązywać się z wyznaczonych przez wyobraźnię obowiązków. Chciałbym, aby chociaż moja paranoja mogła na mnie polegać.
Jasiek patrzy na mnie, robiąc brzydką minę, i uderza mnie z pięści w bok, uśmiechając się przy tym głupkowato. Czasami ludzie myślą, że jest tym młodszym bratem, choć brak urody i chroniczne zmęczenie pod oczyma poddającymi się tabletkom nasennym dzielimy obaj. Ja jestem trochę bliżej pieluch, trochę bliżej rozwiązywania krzyżówek w domu dla starców i trochę bliżej samobójstwa. Jasiek to z kolei typ, który szybko dorósł, a potem stwierdził, że jednak lepiej było wytykać język dziewczynom na podwórku i krzyczeć: „Kto nie skacze ten z policji, hop, hop, hop!".
Dlatego ja już wiem, co zaraz mi powie.
— Masz jakąś kobietę? — pyta, zupełnie mnie tym nie zaskakując. Znam go lepiej niż samego siebie, choć nie jest to dobre porównanie.
— Nie do końca mam i to nie do końca kobieta — przyznaję cicho, dobierając słowa najlepiej, jak tylko potrafię. Każda sylaba z trudem przedziera się przez zeschnięte gardło, którego nie zdołałem nawet nawilżyć piwem. — Kojarzysz może Jonaszka Górskiego? Opiekowałem się nim parę lat temu.
— No pamiętam, pamiętam — stwierdza Jasiek, kiwając głową. — Mazgaja z niego była i zawsze się do ciebie przyklejał, ale ja lubię przygłupie dzieci. A co z nim? Powiesił się?
— Przyjechał do ojca na ferie — tłumaczę.
— I co? Znowu musisz się nim zajmować? Stary, naprawdę ci współczuję.
Chyba tak. Chyba właśnie na tym polegają te dwa tygodnie. Ale nic mu nie odpowiadam, ponieważ chwilę później obaj słyszymy dźwięk otwierających się drzwi i krzyk z korytarza:
CZYTASZ
AM 4:56
General Fiction[zakończone] ❝Wpadłem, bo pomyślałem, że możesz czuć się trochę samotnie❞. Zamknięta w dwóch tygodniach historia, widziana oczami dwudziestoczterolatka na krańcu nieszczęścia i apatii, któremu codziennie rano wizytę składa bezwstydny nupturient samo...