przyjemnej lektury, zacharki zegarki :) — wika
~*~
W piątek rzeczywiście do mnie nie przychodzi. Może to dobrze, bo jeszcze chwila i zacznę się w nim obsesyjnie zakochiwać, choć wiem, że zaraz zniknie stąd na bliżej nieokreśloną wieczność. Ja nie mam na nic wpływu, kartki scenariusza wpadają w moje ręce dopiero przed samym wyjściem na scenę. Nie mam również czasu, by przeczytać kolejne kwestie, choć improwizacja jest w naszej sztuce surowo zakazana. Jak dobrze, że to moja jedyna rola. Niedługo przejdę na wieczną emeryturę.
Cały poranek spędzam na rozmowie z Jaśkiem. Zadzwonił do mnie, bo chciał, a ja odebrałem, choć nie chciałem. Najwidoczniej asertywność i umiejętność stawiania granic nigdy nie były mi pisane. Zachowuję się, jakbym był wiernym wyznawcą podstawowej zasady taoizmu, wú wéi. Jestem oddany niedziałaniu, które pochłania mnie dogłębnie i doszczętnie. Każdego dnia i w każdej chwili.
Mój brat chce zapoznać mnie z siostrą koleżanki swojej żony, Moniki. Podobno ma fajne uda, jędrne piersi i wybielone, proste zęby. Podobno jest w moim typie i, kiedy zobaczyła moje zdjęcie, uznała, że chce się ze mną umówić. Podobno, choć Jasiek mi o tym nie powiedział, jest atrakcyjniejsza od mojej byłej kobiety. Powinienem się cieszyć, a zamiast tego pytam się:
— A ma kryształowe oczy?
— A bo ja wiem? — parska Jasiek. — Po kiego groma ci kryształowe oczy? Co to w ogóle znaczy, co? Że wali mefę? Chyba nie. Ładna z twarzy jest, taki twój typ powiedziałbym nawet. Mogę was umówić na dzisiaj, to sobie pogadacie i sam zobaczysz, jakie ma oczy, bo ja nie wiem. To co, umówić cię? Zamoczysz sobie chociaż, to zawsze lepsze niż nic.
Powiedziałem, że mogę się z nią spotkać. Taka decyzja wydała mi się naturalna i odpowiednia. W końcu jestem tylko dwudziestoczteroletnim zbiorowiskiem komórek i tkanek, odpadków po nieudanych eksperymentach życia. Nie mogę liczyć na brokatowy romans z hiszpańską księżniczką, a staję się coraz starszy i coraz bardziej nie chce mi się dla siebie gotować i sprzątać. Umówiłem się więc na randkę na szesnastą. W restauracji, która miała nie przyprawić mnie o bankructwo. Założyłem wyjściowe ubrania, to znaczy wyprasowane spodnie i koszulę, którą dostałem od mamy na święta, użyłem trochę wody kolońskiej i upewniłem się, że nie porastam nigdzie beznadzieją. Ona założyła fioletową sukienkę z dużym dekoltem i ogromne kolczyki, które są większe od jej twarzy. Ona, to znaczy Lucy. Nie chce mi zdradzić swojego imienia, by wyjść przede mną na tajemniczą i intrygującą.
— Opowiedz mi coś o sobie — mówi nagle, poprawiając po raz setny swoje czarne, przedłużane włosy. Rzeczywiście jest atrakcyjna, choć ubiera się jak choinka i za często poprawia fryzurę. Ja niestety mam słabość do choinek. Jonaszek jest tego idealnym przykładem. — Monika mówiła, że jesteś muzykiem. Wydałeś już jakiś album? Pod jakim pseudonimem tworzysz?
PRZESTAŃ O NIM MYŚLEĆ.
— Sprzątam studio muzyczne — odpowiadam lakonicznie.
W zasadzie cieszę się, że to pytanie padło tak szybko. Nie chciałbym, aby Lucy poczuła się zawiedziona na dalszym etapie znajomości — jeśli jakimś trafem postanowi spotkać się ze mną po raz kolejny, w co głęboko powątpiewam.
Tak jak zakładałem, Lucy się krzywi. Przeokropnie. Jest wyraźnie zawiedziona tym, co usłyszała, zniesmaczona wręcz. Rozumiem ją doskonale. Ja też jestem niekiedy sobą rozczarowany, choć już przestałem się z tego powodu krzywić. Nie lubię używać mięśni twarzy, dlatego przez większość czasu wyglądam, jakbym cierpiał na aleksytymię.
PRZESTAŃ O NIM MYŚLEĆ.
— Aha. Szkoda. Wszyscy moi chłopacy byli muzykami — odpowiada ponuro Lucy.
CZYTASZ
AM 4:56
General Fiction[zakończone] ❝Wpadłem, bo pomyślałem, że możesz czuć się trochę samotnie❞. Zamknięta w dwóch tygodniach historia, widziana oczami dwudziestoczterolatka na krańcu nieszczęścia i apatii, któremu codziennie rano wizytę składa bezwstydny nupturient samo...